Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czas na mordercę z Wrocławia

Jacek Antczak
Fot. Janusz Wójtowicz
"O, krytycy piszą kryminały", pomyślał czytelnik. "O, czytelnicy chcą współczesnych zabójców", pomyśleli krytycy. Z Martą Mizuro, współautorką (wraz z Robertem Ostaszewskim) powieści "Kogo kocham, kogo lubię", rozmawia Jacek Antczak.

Mój kolega, doświadczony dziennikarz śledczy, namawia mnie na wspólne napisanie kryminału. Odpowiadam, że w mieście Krajewskiego trzeba mieć tupet. Miałaś tę odwagę? Ponoć było tak: idzie sobie dwóch znanych krytyków literackich przez Wrocław i stwierdzają: "Napiszemy kryminał".
Rzeczywiście, było tak, że spacerując po mieście, wymyślaliśmy, że stworzymy śmieszny kryminał, w którym mordercami będą na przykład wrocławskie krasnoludki. Zaczęło się więc od hecnego pomysłu, ale gdy doszło do wymyślania intrygi, sprawa zaczęła się robić poważniejsza i zaczął dominować czynnik ludzki.

No i Wrocław wypadł.
W zasadzie przez moje lenistwo. Robert, krakus, zaczął pisać pierwszy i narzucił Kraków jako miejsce akcji. Trochę żałuję, tym bardziej że Kraków niemal nie zauważył naszej książki, a Wrocław jak najbardziej. Widocznie jest zapotrzebowanie, by nie tylko Marek Krajewski tu pisał i by akcja działa się tu i teraz, a nie tylko w Breslau. Obiecuję, że nadrobię te straty…

Piszesz kryminał osadzony we Wrocławiu?
Nie, w pewnej miejscowości letniskowej w Lubuskiem, ale jego bohaterka będzie wrocławskim prokuratorem. I myślę już o trzeciej książce, w której wykażę się swoim szczerym lokalnym patriotyzmem.

W "Kogo kocham..." Wrocław pojawia się na momencik. W liście fana pewnej aktorki jest mowa, że wysłał jej kwiaty kupione u kwiaciarek na Solnym. Uparłaś się na ten motyw?
Nie musiałam, to było naturalne... To duża przyjemność wspomnieć o miejscu, które jest mi najbliższe.

Marek Krajewski Twojej książki jeszcze nie czytał, ale pytał, gdzie dzieje się akcja... Pisałaś recenzje z jego kryminałów?
Z dwóch, w tym z pierwszej, jeszcze w czasie, gdy mało kto ją zauważył. Marek przyznał się na ubiegłorocznym festiwalu kryminału do dwóch recenzji ze "Śmierci w Breslau": jednej ojcowskiej i drugiej miażdżącej. Nie napisałam ani ojcowskiej, ani miażdżącej, raczej po akademicku wręcz analityczną i pochlebną. Jestem ciekawa, czy jej nie zauważył, czy z innych powodów o niej nie wspomina, muszę go wreszcie zapytać...

Napisaliście kryminał z przymrużeniem oka, który jest też grą i zabawą z wyrobionym czytelnikiem. Intryga nie jest najważniejsza?
Jest bardzo ważna. Zadbaliśmy o nią, ponieważ wśród czytelników "Mrocznej Serii" więcej jest jednak miłośników kryminałów niż ludzi, którzy się tym gatunkiem bawią. Choć coraz częściej w Polsce pojawiają się książki, które wyraźnie chcą odświeżyć konwencję. Chyba warto, choć silnie rozwinął się u nas nurt retro, to porządnych kryminałów współczesnych, robionych niekoniecznie według przepisu Agathy Christie, mamy wciąż bardzo mało. Cóż, Christie urodziła się w XIX wieku i wydaje mi się, że jest już trochę anachroniczna. Wolę więc inspirować się Larssonem, Nesbo, Rankinem czy Deaverem. I właśnie by przetrzepać schemat, jaki dominuje, trzeba się bawić gatunkiem. To, że nasz pomysł podoba się czytelnikom, którzy niekoniecznie lubują się w kryminałach, bardzo nas cieszy.

To podaję przykład. Ian Rankin jest kultowym pisarzem kryminałów. Tymczasem bohater "Kogo kocham...", nadkomisarz Jan Gajewski, jego "Memento mori" odkłada znudzony po 40 stronach i wraca do ulubionego zajęcia, czyli buszowania w specjalistycznych magazynach o modzie.
Właśnie postać Gajewskiego ma służyć pokazaniu, że można z policjantem "zrobić" coś innego niż zwykle. Na przykład wyposażyć go w zamiłowania własne autorki... Rzeczywiście, to moje hobby i nie spotkałam mężczyzny, który by buszował po stronach o modzie. Przypuszczam, że u nas jeszcze taki typ w stanie czystym nie występuje, ale już na Zachodzie mężczyźni bardziej dbają o wygląd i rzeczywiście kupują sobie "GQ".

Rozumiem, że wyposażyłaś komisarza Gajewskiego w "modne zainteresowania", a Robert Ostaszewski, zajął się jego przeciwieństwem - komisarzem Sroką - i stąd w jego rozklekotanym golfie kryminalni muszą słuchać Rammsteina na full.
Nie trafiłeś, Rammstein jest mój. W ogóle, gdybyśmy mieli drążyć, kto za co odpowiada w tym kryminale, to czytelnicy nieźle by się zdziwili: podział ról damsko-męskich w przypadku naszego duetu z pewnością nie jest XIX-wieczny i stereotypowy. Przyznam się, że w skórze mordercy to wyłącznie ja siedziałam.

Jak to?
Akurat wypadł taki rozdział, jakoś mi pasował i Robert mówił "Teraz znów mamy scenę z mordercą, to napisz, bo już się w niego wczułaś". Przy innych sytuacjach i postaciach się zmienialiśmy, a intrygę wymyślaliśmy wspólnie. Co ciekawe, koniec wymyśliliśmy na początku. Tymczasem spotkałam się z zarzutem, że "coś takiego musieli wymyślić na szybko". Nie, od początku wiedzieliśmy, do czego zmierzamy, a rozwiązanie finałowe narzucało nam różne rozwiązania po drodze. Od razu przegadaliśmy tylko początek i ustaliliśmy liczbę ofiar.

Śmieszno-straszny jest cały ten kryminał, w tym śledczy. Jest nawet policjantka o atrybutach Pameli Anderson ze "Słonecznego patrolu", które zapewne zawdzięcza męskiej połowie duetu autorskiego.
Seksowną Pamelę przypomina raczej siostra naszej policjantki, Beaty Źrenickiej. Ela dowodzi laboratorium kryminalistycznym i odgrywa nie tylko rolę uroczej ozdoby. Teamowi śledczych staramy się oddać sporo miejsca, czasem oddzielne rozdziały i pokazać ich w samodzielnych akcjach. To też ucieczka od konwencji, którą znamy: samotny wilk, a cała reszta tylko przekłada papiery na biurku w komisariacie albo uczestniczy w strzelaninie. Chodziło nam o stworzenie kilku pełnokrwistych postaci, które czytelnik zapamięta.

I zaciekawią go ich prywatne losy czy powiedzonka. Skąd je braliście? "O, czytelnik", pomyśli nadkomisarz Gajewski. "O, nadkomisarz Gajewski", pomyśli czytelnik, "O, Świetlicki", pomyśli...
Taki zwrot wypożyczony został z "17 mgnień wiosny", a powiedzonka znamy ze źródeł głównie popkulturowych, ale zdarza się i Szekspir. Oczywiście nie posługujemy się samymi aluzjami i cytatami. Część to, mam nadzieję, efekt naszych zdolności stylistycznych czy poczucia humoru. Czyli absolutnie autorskie pomysły.
Masz jakieś ulubione?
Jedno zdanie uważam za klucz do tej książki: "Takie rzeczy nie mają prawa zdarzyć się w M jak miłość, bo jak czysty realizm, to musi być czysto". W telenowelach musi, u nas tak do końca nie jest, a jak się nawet zdarza, ujmujemy ten realizm w ironiczny cudzysłów.

Pamiętasz z literatury, by ktoś zabił wredną nauczycielkę?
Nie przypominam sobie.

To Wam musiała jakaś podpaść. Chyba każdy z nas w marzeniach uśmiercał jakiegoś nauczyciela. Tyle że Ty zrobiłaś to naprawdę... w książce. Ta postać miała pierwowzór?
Nauczycielka jest kompilacją wspomnień o kilku pedagogach, których spotkałam w życiu. Ale, sądząc z głosów czytelników, to chyba jedna z najlepszych kreacji - wiele osób przypomina sobie "taką" nauczycielkę. Moja koleżanka z Krakowa była na 100 procent pewna, że uśmierciliśmy panią, która uczyła ją biologii w podstawówce.

W Waszym kryminale dużą rolę odgrywa internet, jest wiele innych współczesnych technik i gadżetów. To refleksja nad zmianami kulturowymi?
Nad sposobami komunikacji. Nie chcę pisać jak Agatha Christie, także dlatego, że w jej kryminałach wszystko się działo w zamkniętym pokoju i można było wskazać ograniczoną liczbę sprawców. Wtedy nie było zaawansowanych technik kryminalistycznych. Dziś dokonanie zbrodni doskonałej w zamkniętym pomieszczeniu jest raczej niemożliwe.

Ile książek czytasz miesięcznie?
Koło dwudziestu. Czytałabym znacznie więcej, ale jeszcze muszę o prawie każdej napisać.

Czytasz książki, piszesz o nich, a potem siadasz i obmyślasz zbrodnie?
Pisanie kryminałów to świetny sposób na udowodnienie samej sobie, że mogę pracować nieomal jak sklep całodobowy. Zwykle pracowałam rano i po wykonaniu wszystkich obowiązków zarobkowych siadałam do tego, co sprawia mi największą frajdę. I to chyba pomaga przezwyciężyć zmęczenie, które dopada mnie wieczorem. Mroczne książki dobrze się pisze po zmroku.

Nie bałaś się, że koledzy z branży recenzenckiej i pisarskiej skorzystają z powiedzenia, że krytyk jak eunuch, wie jak, ale "jednak" nie potrafi?
Na szczęście koledzy się specjalnie nie pastwili, co nie znaczy, że nas dopieścili ilością recenzji - ale to pewnie z innych powodów. Ale koledzy pisarze ciepło przyjęli książkę, wyszukali i docenili te rzeczy, które były istotne.

W Waszym kryminale jest mnóstwo nawiązań do tropów kulturowych, aluzji do książek, telewizji, cytatów. Ale słyszałem opinię, że widać, iż to dzieło literaturoznawców.
Uznaliśmy, że nie ma sensu odcinać się od zaplecza. Inaczej nas oceniają wierni czytelnicy polskich powieści kryminalnych i ci, którzy po "Kogo kocham" sięgnęli, bo spodziewali się, iż nie zejdziemy poniżej Dostojewskiego.

Sprawdzałaś, jak pracują śledczy, kryminolodzy, medycy sądowi? Bo jeśli tak działają, jak w "Kogo kocham..." to by ich poznać.
Trochę się konsultowałam w sprawie pracy policji i jeszcze w kwestiach związanych z chemią. Ale nie chodziłam na sekcje zwłok. A co do obrazu policjantów, jaki pokazujemy, to będzie okazja zobaczyć, jak na niego reagują. Dojdzie bowiem do naszej konfrontacji z zawodowcami, czyli prawdziwymi kryminalnymi. Już teraz zapraszam na spotkanie, które odbędzie się 30 listopada, podczas Festiwalu Kryminału we Wrocławiu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska