Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cudownie, że nasi wygrywają, ale na co komu pokraczny szał telewizyjnego komentatora

Janusz Michalczyk
fot. Paweł Relikowski
Dlaczego nasi komentatorzy sportowi zachowują się histerycznie? Wrzeszczą do mikrofonów, jakby dostali jakiegoś ataku albo ktoś im w tajnej bazie na Mazurach ściskał genitalia obcęgami. Prawdopodobnie sądzą, że tego właśnie oczekują od nich kibice śledzący w telewizji zmagania na olimpijskich arenach. Zapewne są przekonani, że kiedy oni wypluwają z siebie piski i jęki, w domach prawdziwych patriotów dzieje się dokładnie to samo, więc razem tworzymy wspólnotę gotującą się od skrajnie pozytywnych emocji. Bo przecież razem z Kamilem Stochem, Zbigniewem Bródką i Justyną Kowalczyk wszyscy jesteśmy przez moment najlepsi na świecie.

Oczywiście, jest różnica między tworzonymi na radiowej antenie "poetyckimi" frazami Tomasza Zimocha ("Jak krogulec pięknie i agresywnie zaatakował Adam Małysz"; "Leć w tym malinowym kombinezonie" - to już o Kamilu Stochu), które mogą niektórych śmieszyć, a popisami młodych telewizyjnych "pistoletów", których chyba przewidzieli konstruktorzy pilotów, tworząc przycisk wyłączający dźwięk w odbiorniku. Naczelną powinnością komentatora sportowego jest teraz orgiastyczny wyrzut emocji, który rzadko kiedy wygląda jednak na spontaniczny, a to już obraża inteligencję widza. Rozumiem szał radości, gdy Kowalczyk albo Bródka mijają linię mety, a Stoch ląduje na zeskoku, ale problem w tym, że ten szał jest jakiś wysilony i pokraczny. Człowiek patrzy w ekran, cieszy się jak cholera, a jednocześnie myśli sobie: ze mną jest coś nie tak, czy z tym facetem ryczącym z telewizora?

Nakręcanie emocji przez dziennikarzy przy okazji wydarzeń sportowych nie jest naszą specyfiką. Wielu Amerykanów było oburzonych po obejrzeniu w telewizji NBC wywiadu z Bode Millerem, który zdobył brązowy medal w supergigancie, czyli czymś pośrednim między slalomem z tyczkami i pędzeniem na złamanie karku w zjeździe. Reporterka Christin Cooper nie ograniczyła się bynajmniej do jednego pytania nawiązującego do tragicznie zmarłego brata Millera, ale tak biedaka piłowała, że ten po kolejnym strzale (mianowicie - co czuł, patrząc w niebo?) oparł się ciężko na metalowym płocie i zgięty w pół rozpłakał.

Reporterka odwróciła się na pięcie i odeszła, zaś szefowie NBC wpadli w zachwyt i kazali emitować tę rozmowę wielokrotnie, na okrągło przez cały dzień. Jak łatwo zgadnąć, emocjonalne załamanie sportowca uznali za hitowy materiał, dzięki któremu wygrają z konkurencją. Oburzenie widzów świadczy o tym, że ta kalkulacja nie była do końca trafna.

Emocje sportowe stały się towarem, o czym najlepiej świadczą reklamówki, w których kibice zawsze występują z butelkami piwa w dłoniach, zaś widzowi wciska się poza jego świadomością komunikat: wspaniale jest raczyć się alkoholem w gronie przyjaciół poklepujących się po plecach po strzelonym golu. Nie chciałbym wyjść na jakiegoś zgreda, ale dobrze pamiętam, jak Jan Ciszewski po sukcesie piłkarskiej reprezentacji chwycił rodaków za gardło prostym tekstem: "Mój Boże... No co ja mam Państwu powiedzieć... 20 lat czekałem na taki moment, ponad 50 lat czekało polskie piłkarstwo". Wszyscy mu wtedy uwierzyli. Nic na to nie poradzę, ale gdy słyszałem histeryczne okrzyki komentatorów płynące z Soczi, dłoń sama szukała pilota.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Cudownie, że nasi wygrywają, ale na co komu pokraczny szał telewizyjnego komentatora - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska