Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piechota: Czy Wrocław teraz jest pod Kobierzycami?

Arkadiusz Franas
Na markę Wrocławia pracował Bogdan Zdrojewski, Stanisław Huskowski i przez znaczną część swojej prezydentury Rafał Dutkiewicz - twierdzi Sławomir Piechota
Na markę Wrocławia pracował Bogdan Zdrojewski, Stanisław Huskowski i przez znaczną część swojej prezydentury Rafał Dutkiewicz - twierdzi Sławomir Piechota Polskapresse
Dlaczego Platformie Obywatelskiej nie wyszły przedwyborcze negocjacje z prezydentem Rafałem Dutkiewiczem? Jak liczyć zadłużenie Wrocławia, czy może ono już przekracza 100 procent naszego budżetu i kto stosuje sztuczki? O konkurencji dla Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego i jak należycie zorganizować kolej miejską? Czy we Wrocławiu organizować wielkie imprezy sportowe, na które miasto wydaje miliony? A może robić to inaczej...

Pokłóćmy się o Wrocław. Ze Sławomirem Piechotą, posłem i kandydatem Platformy Obywatelskiej na prezydenta stolicy Dolnego Śląska, o najważniejsze sprawy naszego miasta spiera się Arkadiusz Franas, redaktor naczelny "Polski-Gazety Wrocławskiej".

Panie pośle, nie za późno Pan wystartował, by myśleć o dobrym wyniku wyborczym?
- To nie była tylko moja decyzja. Platforma Obywatelska szukała kandydata na ten trudny czas. Oczywiście byłoby lepiej, gdyby stało się to wcześniej. Z dwóch powodów się nie udało. Po pierwsze szukaliśmy porozumienia z Rafałem Dutkiewiczem. Chcieliśmy doprowadzić do zgody w najważniejszych sprawach dla miasta, ustalić wspólny program dla Wrocławia. Toczyliśmy wiele sporów, których nie nagłaśnialiśmy, by doprowadzić do tej współpracy. Jednak się nie udało. Moim zdaniem, naturalnym kandydatem jest szef partii w mieście. Uznaliśmy jednak, że w obecnych realiach potrzebny jest ktoś, kto ma duże doświadczenie w zarządzaniu miastem, kto zna jego bieżące problemy, kto będzie umiał prowadzić miasto ponad partyjnym szyldem i jest daleki od wielkiej polityki. Bardziej fachowca niż polityka. Na pewno moja kampania wyglądałaby lepiej, gdybym ją rozpoczął pół roku wcześniej.

Tu ewidentnie widać, że politycy nie uczą się na błędach. Także innych. Osiem lat temu, gdy wystawiliście Rafała Dutkiewicza, całkiem blisko jego wyniku była Lidia Geringer d'Oedenberg. Wtedy też fachowcy orzekli, że gdyby wcześniej wystartowała, miałaby o wiele większe szanse na pokonanie wówczas mało rozpoznawalnego we Wrocławiu polityka.
- Pewnie tak. Ale w tych wyborach, w kontekście wcześniejszych zdarzeń, inaczej przewidywałem swoją rolę. Miałem naszego kandydata tylko wspierać, szczególnie w sferze polityki społecznej.

To dlaczego nie wyszły wam negocjacje z Rafałem Dutkiewiczem?
- Nie ma na to prostej odpowiedzi. Dziś przypuszczam, że Rafał Dutkiewicz, po wygraniu wysoko wyborów w 2006 roku, stracił trochę umiejętność słuchania tego, co mówią inni. Zwłaszcza ci, którzy się z nim nie zgadzają. To tak, jak w biznesie. Czasami, gdy ktoś szybko odniesie sukces, to wydaje mu się, że wszystko już wie najlepiej. A potem niespodziewanie przychodzi bankructwo i zdziwienie: dlaczego ja? Rok 2006 był przełomowy. Prezydent coraz częściej i coraz ostrzej - aż po głośne wywiady o wymiataniu - mówił, że Platforma wtrąca mu się w rządzenie miastem. A przecież PO we Wrocławiu, w tym zwłaszcza obecni posłowie - całkiem niedawno działała w tutejszym samorządzie. Ja sam przez 11 lat byłem w radzie miejskiej i 4 lata w zarządzie miasta, w czasach prezydentury Bogdana Zdrojewskiego. Chcieliśmy doradzać, a nie wtrącać się.

No dobrze. Ale te spory i różnice między wami istniały już od kilku lat. Wręcz narastał konflikt. Mieliście jeszcze nadzieję, że zawrzecie porozumienie na kolejną kadencję? Na te wybory?
- Moje doświadczenie życiowe i zawodowe jako radcy prawnego podpowiada mi, że im sytuacja trudniejsza, tym bardziej warto się dogadać. Narastało napięcie, ale lata współpracy i wspólne wartości dawały nadzieję na porozumienie. Nie udało się jednak. Jeśli jako PO ponosimy współodpowiedzialność za rządzenie miastem, to musimy mieć na to konkretny wpływ. Wielokrotnie wspominałem, jak przez trzy miesiące próbowałem się umówić z Rafałem Dutkiewiczem. Nie udało się. Docierały do mnie sygnały, że inni też mają problem z komunikacją z prezydentem. Bo jeśli dostali się przed oblicze, to i tak ich głos nie był brany pod uwagę. To niedobrze.
Trudniej się rywalizuje z przyjacielem?
- Byliśmy dobrymi znajomymi, ale nic więcej. Wiem, że niektórzy politycy PO mogą mieć z tego powodu jakiś dyskomfort. Ja mam natomiast poczucie, że spieram się o Wrocław. O miasto, które jest mi najbliższe. Tu studiuje mój syn, córka uczy się do matury. To jest dla mnie najważniejsze miejsce na ziemi. Chciałbym, aby nie tylko moje dzieci widziały tu swoją przyszłość, by nie wyjeżdżały. Ale musimy umieć zachęcić je do pozostania. A słyszę, że np. artyści, aby się rozwijać - wyjeżdżają, podobnie sportowcy. Dlaczego? Ja chcę się spierać także z Rafałem Dutkiewiczem o to, jak uczynić nasze miasto atrakcyjnym. Ten spór był i jest potrzebny, bo dzięki niemu wiele spraw już ujrzało światło dzienne...

Jakie to są sprawy?
- Choćby zadłużenie Wrocławia, tak bagatelizowane przez obecne władze. Próbuje się ten problem ukryć, tłumacząc, że to jakieś abstrakcyjne procenty, deficyt, progi ostrożnościowe. A wielu mówi: zadłużamy się, aby żyło się lepiej. Tylko w naszych rodzinach robimy to tak, by nie przekraczać granic rozsądku, bo wiemy, że nadal musimy zapłacić za mieszkanie, jedzenie, prąd itd. Wrocław przekroczył ten próg rozsądku. Zadłużenie miasta w ciągu trzech lat wzrosło pięciokrotnie. Rafał Dutkiewicz stosuje chwyty medialne mówiąc, że Wrocław i tak jest mniej zadłużony, niż gdy my byliśmy u władzy. Tylko jak to liczyć. Zaczynają się sztuczki statystyczno-księgowe. Owszem, w budżecie miasta mieliśmy większe zadłużenie, bo powyżej 56 procent, a teraz jest 54. Ale do dzisiejszego zadłużenia obecny prezydent nie wlicza pożyczek na projekty współfinansowane z funduszy unijnych. Co z tego, że nie wlicza, dług jednak jest i trzeba będzie go spłacać. Po drugie, my nie zadłużaliśmy spółek miejskich. Kredyt brała gmina. Jeśli więc wszystko dodamy, to wyjdzie, że dług miejski przekracza 100 procent rocznego budżetu. Co to oznacza w praktyce? Przede wszystkim odsetki wynoszące ponad 150 milionów złotych. Jeśli to porównać do drogi na Zgorzelisko, która ma odciążyć stare Psie Pole i według planów kosztuje 50 milionów, to widać, co się dzieje. Coraz więcej takich inwestycji będzie na długo zablokowanych.

Możliwe. To pokaże przyszłość. Ale z wrocławskimi finansami chyba nie jest aż tak źle. Podobno bardzo dobrze dajemy sobie radę ze środkami unijnymi. Umiemy je zdobyć i wykorzystać.
- To tylko wrażenie. Na tle innych miast Wrocław słabo wykorzystuje tę szansę. Owszem, Wrocław występuje o te środki, ale nie potrafi ich spożytkować. Przykładem są most Szczytnicki i Narodowe Forum Muzyki. Za most trzeba było oddać 36 milionów, bo sposób realizacji był inny niż przewidywał projekt, a ze środków na Forum oddaliśmy w ubiegłym roku 27 milionów zaliczki. Obecnie niewiele ponad 10 proc. wydatków inwestycyjnych pochodzi z UE. Mogło ich być znacznie więcej.

Przy Narodowym Forum Muzyki były kłopoty, bo zdaniem prezydenta Dutkiewicza, minister Bogdan Zdrojewski nie lubi Andrzeja Kosendiaka, który prowadzi tę inwestycję?
- To niedobrze, jeśli Rafał Dutkiewicz dopatruje się ciemnych sił mocy w ludziach, którzy go krytykują, nie odnosząc się do istoty problemu. Spraw ważnych nie należy bagatelizować jako wyłącznie kwestie sympatii czy antypatii. Poza tym ta forma. Że Bogdan nie lubi Andrzeja lub Basia nie lubi kogoś. Taki sposób prowadzenia dyskusji nie jest mi bliski. Ja się z wieloma ludźmi znam i przy herbatce jesteśmy po imieniu. Ale w sprawach miejskich nie zdobyłbym się na taki styl. Dla mnie jest to minister kultury, którego ja jako prezydent za wszelką cenę chciałbym mieć po swojej stronie. Dla dobra Wrocławia.
To co jest istotą rzeczy przy tych zawirowaniach z wielkimi naszymi inwestycjami?
- Pamięta pan zamieszanie z Mostostalem. Po doświadczeniach ze stadionem - sporządzili listę zaniedbań miasta przy realizacji forum muzyki. M.in. problem koniecznych uzgodnień z właścicielami sąsiednich działek, czy sposób wykonywania nadzoru autorskiego. Jeśli jednak nie ma woli współpracy wykonawcy z inwestorem, to jest to poważna przeszkoda, a nie kwestia sporów personalnych Bogdana, Basi i Andrzeja. A Tramwaj Plus? Co zostało z tego projektu? Wybudowano torowisko na Gaju, na które tramwaje wjadą w przyszłym roku. Czyli znowu zrobiono coś na kredyt, bez synchronizacji inwestycji. A z drugiej strony już za kilka miesięcy będą wozy, a linii od strony Pilczyc i Kozanowa nie ma. Nawet nie rozpoczęto robót. Więc jak jest z tą koordynacją? Utracono zdolność kierowania dużymi projektami. Może więc warto, aby obecny prezydent czasami posłuchał innych ludzi.

Wspomniał Pan o nadmiernym zadłużeniu. To jako adwokat diabła pytam: Czego by Pan nie zrobił z obecnie realizowanych inwestycji?
- Inaczej można było budować stadion. Doświadczenia Gdańska, Poznania czy Austriaków pokazują, że można to było zrobić taniej. Wykonawcę wybierano przecież, gdy zaczął się kryzys i zjeżdżały ceny, bo firmy chciały przetrwać na rynku. Poza tym, wyrzucenie Mostostalu postawiło kolejnego wykonawcę w uprzywilejowanej sytuacji, bo czas goni. Nie rozumiem też fontanny za 22 miliony przy Hali Stulecia. Pewnie fontanna w tym miejscu przydałaby się, ale nie w czasie, gdy brakuje na inne inwestycje - na drogę na Zgorzelisko czy nową siedzibę dla V LO. Można dużo lepiej korzystać z pieniędzy unijnych. Warszawa ma do tego specjalny oddział ludzi, których zarobki w części też pochodzą z tych funduszy. Tylko trzeba umieć to zrobić.

Pana zdaniem nie jest dobrze. To proszę mi powiedzieć, skąd na zewnątrz taka dobra marka Wrocławia czy prezydenta Rafała Dutkiewicza?
- Bo Wrocław jest magicznym miejscem. Wiem o tym doskonale, bo nie potrafię gdzie indziej żyć. Ktoś kiedyś nazwał Wrocław naszą małą Ameryką i tu jest taki amerykański klimat. Wszyscy jesteśmy już stąd, ale jeszcze trochę przyjezdni. Może stąd ta nasza otwartość na innych. Nie boimy się obcych, bo kiedyś wszyscy byliśmy tu trochę obcy. Na tę dobrą markę też wszyscy pracowaliśmy. Pracował Bogdan Zdrojewski, Stanisław Huskowski i przez znaczną część swojej prezydentury Rafał Dutkiewicz. Dopiero po 2006 roku zaczęła się psuć ta atmosfera. Proszę zobaczyć, co się stało w środowisku akademickim. W moim odczuciu prezydent powinien dyskretnie wspierać każdą społeczność. Robić wszystko, by się integrowała. Nie może natomiast wspierać konfliktu czy być nawet jego uczestnikiem. Mówię o porozumieniu uczelni bez udziału Politechniki Wrocławskiej, jednej z najważniejszych uczelni w kraju.
No dobrze. Zmieńmy trochę temat. Co z naszą potęgą gospodarczą? Nie może Pan nie zauważyć nowych firm, które tu się pojawiają. Przyjeżdżają dlatego, że Wrocław jest rzeczywiście im przyjazny?
- Obawiam się, że mamy tu do czynienia z kolejnym mitem. Pan prezydent ciągle mówi o nowych 200 tysiącach miejsc pracy. Tu aż trudno podejmować poważną polemikę. We Wrocławiu jest w ogóle 250 tysięcy miejsc pracy, z tego w przedsiębiorstwach około 150 tysięcy. Poza tym wiele tych miejsc było dużo wcześniej. Realnie patrząc, za kadencji pana Dutkiewicza przybyło nam około 30 tysięcy miejsc, z czego niemała część w centrach handlowych. Inny mit to nasze bezrobocie. Owszem, nie jest duże, ale wcale nie jesteśmy liderem. Dawno nas wyprzedziły Kraków, Katowice, Gdańsk czy Poznań, bo o Warszawie nie ma co mówić. Generalnie, słyszę dużo skarg ze środowisk gospodarczych na współpracę z ratuszem. Przecież wielkie firmy zagraniczne to nie wszystko. Dobrze, że one tu przyszły, ale nie z miłości do nas. Była dobra koniunktura. Jak się skończy, odejdą bez żalu. Do Rumunii czy Maroka. Wrocławscy przedsiębiorcy zostaną, bo tu mieszkają. Prowadzą firmy często z rodzinami. Ale oni narzekają, że im się nie pomaga. Nie dostają żadnych preferencyjnych warunków.

Zaczynam się bać. Czyli źle się dzieje w mieście i będzie jeszcze gorzej?
- Tak. Jeśli nie wrócimy do strategii z 2006 roku, którą razem przygotowywaliśmy, to bez zmiany władzy mit o cudownym Wrocławiu się skończy. Proszę zobaczyć sytuację wrocławskich szkół, które spadają w ogólnopolskich rankingach. To smutne. Kiedyś były w ścisłej czołówce. A przecież one stanowią o naszej sile. Tam rodzi się przyszłość naszego miasta. A my nie potrafimy im zagwarantować dobrych warunków. Nie ma pieniędzy na nowe szkoły czy ich rozbudowę, na zaplecza sportowe, a są na tę ciągle przywoływaną przeze mnie fontannę. Ja naprawdę nie potrafię tego zrozumieć. No i musimy przestać zadłużać miasto i trzymać sprawy samorządowe z dala od wielkiej polityki. Tak, jak było za Bogdana Zdrojewskiego. Dopóki był prezydentem, nie zaangażował się w żadną partię i był cały czas tutaj.

Gdy przeglądałem Pana program, zauważyłem, że jest Pan zwolennikiem wprowadzenia konkurencji dla MPK. Miasto na tym nie straci?
- Konkurencja jest potrzebna, by dbać o jakość i koszty. Ważne, żeby zyskali mieszkańcy. Dziwne natomiast, dlaczego Kobierzyce, zamiast skorzystać z usług wrocławskiego MPK, organizują własną firmę transportową. MPK jest widocznie niewydolne i potrzebuje konkurencji, aby lepiej się rozwijać. Nasze autobusy i tramwaje jeżdżą najwolniej w kraju. W Warszawie każdego roku 4 procent przewozów wystawia się na przetarg.
W programie jest też zapis o kolei podmiejskiej. Czyżby znalazł Pan patent, jak samorząd może dogadać się z PKP?
- On istnieje, tylko nasze miasto demonstracyjnie chce się od niego odciąć. Marszałek dostał koncesję na przewozy regionalne i uruchomił linię do Trzebnicy, to dlaczego się do tego nie dołączyć i nie rozbudować kolejnych linii w ramach miasta. Ale Wrocław, rękami wiceprezesa MPK i pewnie sztabu ludzi, stara się o swoją koncesję. Po co? Moim zdaniem strata czasu i pieniędzy. No ale cóż... Najkosztowniejsze są ambicje niektórych polityków.

Widzę u Pana też program remontowania 100 kamienic rocznie. Ale to przecież pomysł obecnie urzędującego prezydenta?
- Tylko jakoś się nie udaje.

No nie, w urzędzie przekonywano mnie, że ten program jest rzetelnie realizowany. Zna Pan inne statystyki?
- Na pewno tylu nie zrobiono przez rok. Może przez kilka lat. W tym roku słyszę o dziwnych liczbach. Od 6 do 20. Myślę, że ta różnica bierze się stąd, że w jednej zrobiono tylko jedną rzecz, gdzie indziej trochę więcej. A gdyby rzetelnie pozyskiwano fundusze unijne, udałoby się o wiele więcej. Proszę zobaczyć, że nadal jest około 49 tysięcy mieszkań komunalnych. I nie dlatego, że ludzie nie chcą ich kupić. Są inne problemy. Niewyjaśnione sprawy formalne, które utrudniają ich wykup.

W pańskim programie zastanowił mnie jeszcze jeden zapis: więcej miejsc w przedszkolach. A wbrew temu, co niektórzy głoszą, podobno wcale ich nie brakuje.
- Według oceny Lilli Jaroń, która do niedawna była dyrektorem wrocławskiego wydziału oświaty, w stolicy Dolnego Śląska potrzeba w przedszkolach około 500-800 miejsc w określonych rejonach miasta i dla dzieci w określonym wieku.

Czegoś tu nie rozumiem. Pani Jaroń przecież, jako dyrektor wydziału, mogła o to powalczyć. Przez kilka lat odpowiadała za nasze przedszkola i szkoły. I zaczyna o tym mówić dopiero wtedy, gdy odeszła i została wiceministrem edukacji narodowej?
- Musiałby pan ją o to bezpośrednio spytać. Pewnie też wcześniej była lojalna wobec prezydenta i nie upubliczniała tych sporów.
No i na koniec coś z gorących tematów. Angażowanie się miasta w sport zawodowy?
- Po pierwsze uważam, że kupowanie drogich, kilkudniowych widowisk jest niepotrzebne. Wydawanie kilku milionów na mistrzostwa Europy w koszykówce czy siatkówce to dzisiaj marnotrawstwo. Ja takie pieniądze przeznaczyłbym na odbudowanie sportu wrocławskiego. Na pracę z młodzieżą. Bo dzięki nim powstaną wielkie drużyny, z którymi będzie chciał grać cały świat. Nie można angażować się w takie przedsięwzięcia, jak choćby historia ze Śląskiem, gdy na początku chciano kupić klub Groclin Grodzisk, by w ten sposób odbudować nasz piłkarski klub. Doszłoby do absurdu, że wrocławski klub miałby obiekty kilkaset kilometrów stąd. Dopiero wobec oporu Platformy prezydent dał sobie spokój z tym pomysłem. Żeby odbudować sport, trzeba zacząć od podstaw. Dam Panu taki przykład. Moja córka, która chce grać w piłkę ręczną, szukała klubu. Najbliższy znalazła w Kobierzycach. Kiedyś nie do pomyślenia. Czyli co, teraz Wrocław już leży koło Kobierzyc?

No, nie. Nie zgadzam się. Rozumiem, że ważna jest praca od podstaw, ale jako kibic nie wyobrażam sobie, by tu nie odbywały się wielkie imprezy. Miałyby je Katowice, Łódź czy Poznań, a my nie?
- Odrobinę cierpliwości. Jak nie mamy tyle pieniędzy, to nie róbmy igrzysk. Stwórzmy swoje drużyny, które będą tu grały z najlepszymi. Wiele osób pamięta wielkie imprezy z udziałem koszykarskiego Śląska Wrocław. Kupowanie imprez w obliczu agonii wrocławskich klubów jest trochę bez sensu. Dwa dni mistrzostw. Opada kurtyna i żeby zobaczyć kolejne rozgrywki, swoją ulubioną dyscyplinę, musi Pan jechać do Kobierzyc. To mi się nie podoba.

Mnie też, ale nadal uważam, że czasami gwiazdy trzeba zapraszać, bo może dzięki nim więcej osób będzie chciało uprawiać ten sport.
- Tak, tylko muszą mieć gdzie.

Ok. Każdy zostanie przy swoim. Na koniec trochę o przyszłości. Co będzie po wyborach? Gdyby Pan nie wygrał, to jest szansa na koalicję PO z Rafałem Dutkiewiczem?
- Nie potrafię wróżyć. Po tych wyborach będzie inaczej. Podczas kampanii zaczęliśmy wreszcie głośno zadawać pytania o pieniądze, o korki, o nadzór nad inwestycjami. Mieszkańcy nie pozwolą już, by zostawić ich bez odpowiedzi, jak przez ostatnie lata.

A ewentualna koalicja?
- Zawsze jest możliwa. Każdy rodzaj współpracy trzeba brać pod uwagę. Pod warunkiem że będziemy się szanować i traktować poważnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska