18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co robi krakus na dolnośląskiej liście wyborczej, a Dolnoślązak na kujawskiej?

Hanna Wieczorek
Kazimierz M. Ujazdowski nie jest wrocławianinem, a przez wiele lat reprezentował nasze miasto w Sejmie
Kazimierz M. Ujazdowski nie jest wrocławianinem, a przez wiele lat reprezentował nasze miasto w Sejmie Tomasz Hołod
Informacja, że Robert Kwiatkowski ma zostać numerem jeden dolnośląskiej listy kandydatów do europarlamentu palikotowego Twojego Ruchu, przeszła właściwie bez echa. Tu i ówdzie ktoś złośliwie przypomniał ksywkę Kwiatkowskiego z czasów, gdy był prezesem telewizji publicznej. Można więc było usłyszeć: - Brunatny Robert do Wrocławia? I to właściwie tyle. Bo przecież przywożenie w teczce kandydatów przez różne ugrupowania polityczne stało się już normą.

Pierwsze sygnały, że w wyborach parlamentarnych liczy się nie miejsce zamieszkania, a miejsce w rankingu partyjnym, mieliśmy już w roku 1989. Wtedy znany i bardzo wówczas popularny Jan Lityński wystartował z listy OKP w Świdnicy. On sam po latach tłumaczył nam, że był to naturalny wybór, bo przecież jego związki z Wałbrzychem sięgały roku 1980. Wtedy został doradcą MKZ w tym mieście.

Wałbrzyskie okazało się niewdzięcznym regionem. Po latach reprezentowania tego okręgu w Sejmie, najpierw z ramienia Unii Demokratycznej, a później Unii Wolności, Lityński nie zdobył mandatu, startując jako lider listy LiD (koalicja Lewica i Demokraci). Wtedy lewicowi wyborcy uznali, że wolą "swojego" i gremialnie zagłosowali na drugiego na liście Henryka Gołębiewskiego.

Sojusz Lewicy Demokratycznej na Dolnym Śląsku nie szaleje ze spadochroniarzami. Woli stawiać na swoich, wypróbowanych kandydatów. Jedynie w ostatnich wyborach parlamentarnych wystawił w okręgu jeleniogórsko-legnickim Małgorzatę Sekułę-Szmajdzińską. I to wcale nie na pierwszym miejscu listy. Jednak - jak podkreślała sama zainteresowana - jej związki z Jelenią Górą i Legnicą zawsze były silne. Bo choć jest rodowitą warszawianką, mieszkała długo we Wrocławiu, a na dodatek związała się mocno z tym regionem, gdy jej mąż reprezentował ów okręg w Sejmie. Widać przekonała wyborców, że będzie właściwie dbać o ich interesy, skoro udało się jej zdobyć mandat.

Jednak w innych regionach Sojusz nie ma oporów przed przywożeniem w teczce kandydatów z innych stron Polski. Wystarczy przypomnieć, że mandat europosła w konserwatywnym Krakowie zdobyła największa nasza sejmowa skandalistka - Joanna Senyszyn, która pochodzi z Gdyni.
Zapętlone migracje

Czasem trudno zrozumieć logikę partyjnych migracji. Bo jaki sens ma wystawianie krakowianina, prof. Ryszarda Legutki, na pierwszym miejscu listy kandydatów do europarlamentu Prawa i Sprawiedliwości we Wrocławiu czy wysyłanie mieszkańca stolicy Dolnego Śląska, Ryszarda Czarneckiego, by był lokomotywą listy w okręgu kujawsko-pomorskim? Na dodatek, prof. Legutce we Wrocławiu miejsca ustąpił Konrad Szymański, który także Dolnoślązakiem nie jest. Trzeba jednak przyznać, że ten mazowiecki polityk był bardzo dobrym eurodeputowanym i bez trudu odnalazł się w Strasburgu jako reprezentant Poznania.

W zbliżających się wyborach do Parlamentu Europejskiego Czarnecki ma kandydować w Toruniu, ale prof. Legutko zamierza znaleźć dla siebie inny okręg. Logicznie rzecz biorąc, powinien reprezentować PiS w Krakowie. Jednak mówi się, że może poszukać sobie innego regionu, gdzie będzie miał zaklepane miejsce. W Małopolsce będzie miał bowiem silną opozycję ze strony Zbigniewa Ziobry i Jarosława Gowina.

Prawo i Sprawiedliwość nie ma zresztą oporów w tasowaniu politycznymi asami. Wystarczy przypomnieć, że przez lata na pierwszym miejscu parlamentarnej listy tego ugrupowania widniało nazwisko Kazimierza M. Uzjadowskiego. Były minister kultury, urodzony w Kielcach, po raz pierwszy zawędrował na wrocławskie listy wyborcze w roku 1997. Był wtedy, jako szef Koalicji Konserwatywnej, liderem listy AWS. Tej samej, z której startował Ryszard Czarnecki. Obaj zresztą dostali się do Sejmu.

Prawo i Sprawiedliwość nie tylko importuje działaczy politycznych na Dolny Śląsk. Zdarza mu się także eksportować ich do innych regionów Polski. Na przykład, Beata Kempa (Dolnoślązaczka urodzona w Sycowie), przez lata reprezentująca nasz region w Sejmie, ostatecznie w 2011 roku została liderem kieleckiej listy PiS. Jak się okazało, nikomu to na zdrowie nie wyszło. Bo choć bez trudu zdobyła miejsce w parlamencie, to przegrała walkę o fotel wicemarszałka Sejmu (z Wandą Nowicką) i ostatecznie przeszła do Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry.

Platforma stawia na swojaków

Trzeba przyznać, że Platforma Obywatelska, podobnie jak Sojusz Lewicy Demokratycznej, na Dolnym Śląsku raczej nie bawi się w polityczne przerzuty. Co najwyżej wystawia wrocławianina w legnickim okręgu wyborczym. Przez lata całe pierwsze miejsce na liście zajmował tam przecież Grzegorz Schetyna. Inna sprawa, że podobno kilkakrotnie były zakusy, by z Wrocławia zabrać do innego regionu Bogdana Zdrojewskiego. Mimo że to właśnie on z nużącą powtarzalnością zbiera zawsze najwięcej głosów we Wrocławiu. W roku 2007 mówiło się, że Zdrojewski ma kandydować bodajże w Zielonej Górze. Miał być mocnym akcentem, przyciągającym wyborców do Platformy. A we Wrocławiu? Panowało wówczas przekonanie, że we Wrocławiu PO może wystawić różowego słonia z kokardą na ogonie, a i tak zgarnie wszystko, co się da. Plan może był i dobry, ale urzędujący minister kultury postawił się i nie zgodził na eksport.

Logicznie uzasadnione

Dr Marzena Cichosz śmieje się, że wbrew pozorom partyjne "desanty" mają swoje uzasadnienie. - Najczęściej spotyka się je w wyborach europejskich - mówi. - Dzieje się z kilku powodów. Partia wybiera polityków, których chce mieć w PE. I szuka dla nich miejsca, w którym mają największe szanse zdobyć mandat.

Jak wyjaśnia, trzeba pamiętać, że okręgi w wyborach europejskich są duże i jest ich znacznie mniej niż tych w wyborach krajowych. Na przykład nasz okręg obejmuje Dolny Śląsk i Opolskie. Z tego powodu "pewniakiem" jest osoba, która zajmuje pierwsze miejsce na liście. Jest też tak, że czasem warto sięgnąć po polityka ogólnopolskiego, rozpoznawanego w całym kraju. Takiego, na którego zagłosuje nie tylko jego region, a wszystkie składające się na okręg wyborczy. Inna sprawa, że zdarza się ugrupowaniom politycznym wysyłać jakiegoś polityka, by ożywił ospałą kampanię wyborczą. Tak było np. w przypadku Ryszarda Czarneckiego, który miał rozruszać okręg kujawsko-pomorski.

Takie metody są znacznie mniej skuteczne w wyborach krajowych. Zwykle wyborcy bardziej wierzą politykom związanym z ich regionem, którzy są ich zdaniem gwarantem pilnowania lokalnych interesów. Czasem jednak zdarza się, że trzeba kogoś wysłać w świat, choćby wtedy, kiedy w jakimś regionie partyjne struktury zostały rozbite w puch.

- Są kraje, w których desant polityczny jest wpisany w system wyborczy - mówi dr Cichosz. - Nie tak daleko, bo na Łotwie, jedna osoba może być liderem list w kilku okręgach. I tak szef partii "ciągnie" kilka list wyborczych, a po wyborach jego mandat dostaje następny na liście. To tak, jakby w Polsce wszystkie jedynki zajmowali Donald Tusk i Jarosław Kaczyński. Ale i tam przeprowadza się analizy i jeśli regionalny kandydat lepiej sprawdzi się w roli lokomotywy, to zostaje numerem jeden.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska