Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marta Żmuda-Trzebiatowska: Będę dostawać po głowie, aż nie odkupię win

Ryszarda Wojciechowska
Marcin Wasilewski
O życiu w oślepiającym świetle fleszy i rzucaniu życia prywatnego na żer z aktorką Martą Żmudą-Trzebiatowską rozmawia Ryszarda Wojciechowska

Nie pozwoliła Pani przypiąć sobie łatki aktorki tylko serialowej. A pewnie była taka pokusa.
Nie, jestem Kaszubką i nie dam sobie w kaszę dmuchać (śmieje się).

To już druga twarda i znana Kaszubka, po Danucie Stence. Ona dziewczyna z Gowidlina, pani z Przechlewa.
Mój dziadek był rodowitym Kaszubem. A ja? Ja się czuję rodowitą przechlewianką, mimo że w dowodzie jako miejsce zamieszkania pojawiła się jakiś czas temu Warszawa. Moje serce pozostało w Przechlewie i może dlatego tu tak dobrze się czuję.

W teatrze jest trudniej czy w filmie?
Praca przy serialu czy filmie bardziej mnie męczy fizycznie, bo to jednak 12-13 godzin, w deszczu, słońcu, bez przerwy na planie. Ale praca w teatrze jest o tyle trudna, że jest się ocenianym tu i teraz. Na żywo. I trzeba z siebie wy-krzesać sto procent każdego wieczoru. Tu nie ma dubla. Poszło. I koniec. To jest bardziej ekscytujące. Teatr Kwadrat, w którym gram, ma niewielką widownię i my jesteśmy niemal na wyciągnięcie ręki widza.

Pani kariera zawodowa bardzo szybko wystrzeliła w górę. To raptem pięć lat od skończenia studiów.
Nawet mniej, trzy.

I ten szok medialny ma Pani, szczęśliwie, za sobą.
Szczęśliwie, dobrze pani powiedziała.

W jednym z wywiadów sama Pani stwierdziła, że ten szum był największą porażką w Pani życiu. Dziwne, bo teraz młodzi ludzie pożądają tego medialnego hałasu wokół siebie.
Zobaczyłam, jak wygląda ta cała popularność, i stwierdziłam, że jest mocno przereklamowana (śmieje się). Oczywiście zdaję sobie sprawę, że ten medialny hałas pomaga młodemu aktorowi, że dzięki niemu dostaje więcej propozycji, ale to się nie przekłada na jakość tych propozycji. Poza tym szum medialny może człowieka uśpić. Wydaje się, że wszystko jest dobrze, że ciągle jesteś na fali. Aż tu nagle... Ja sobie zrobiłam, zupełnie świadomie, dwuletnią przerwę od grania w serialach i myślę, że wyszło mi to na dobre. Zaczęły przychodzić ciekawsze propozycje. Paradoksalnie pracowałam więcej, mimo że w mediach było mnie mniej. I dopiero teraz, po dwóch latach, wróciłam na plan serialu.

O czym będzie ten serial?
To serial dla TVP pod tytułem "Chichot losu" i pojawi się wiosną. Zainteresował mnie scenariusz, napisany na podstawie książki Hanki Lemańskiej. To historia młodej kobiety, psycholożki, która postawiła w życiu na karierę. Nie widzi się w roli matki, nie lubi dzieci i nie potrafiła się nimi zajmować. Aż pewnego dnia odbiera w nocy telefon od swojej przyjaciółki, która ją prosi, żeby na dwa dni została z jej dziećmi. Serial jest także o tym, że nie możemy sobie zaplanować życia. Że los potrafi nam dać pstryczka.

Pani jeszcze nic o pstryczku w nos od losu nie wie, szczęśliwie.
Jestem mistrzynią planowania, ale życie mnie już nauczyło, że nie można sobie wszystkiego zaplanować. I czasami trzeba się zdać na łaskę bądź niełaskę losu.

Pani zna tę dobrą stronę popularności. Jak się ma znaną twarz, to propozycje płyną, nie tylko z "Tańca z gwiazdami". Ale jest też druga strona medalu, z celebrytą na widelcu.
Można z tym żyć, jeśli się ma mocną konstrukcję psychiczną. A ja sobie powtarzam: Jestem twardą dziewczyną z Przechlewa i tak łatwo nie dam się złamać. Staram się zresztą nie dawać powodów do wypisywania bzdurnych rzeczy na mój temat na portalach albo w kolorowej prasie. Choć jeśli nawet jesteś przyzwoitym człowiekiem i żyjesz uczciwie, to media same wymyślą coś na twój temat. Bo musi się coś dziać i być ciekawie. Po prostu trzeba mieć do tego duży dystans i spore poczucie humoru.

Tak wygląda życie pod obstrzałem fleszy.

Nastały dziwne czasy. Starsi koledzy z teatru, aktorzy, opowiadają mi, że kiedyś było inaczej, że bez problemów mogli wyjść z teatru po spektaklu i umówić się na przykład w SPATiF-ie. Nie zasadzał się na nich jakiś paparazzi. A my jak pójdziemy gdzieś z kolegami na kolację, to zaraz się pojawiają zdjęcia i podpisy na plotkarskich serwisach, że ta była z tym, a ten z tamtą. To takie zaszczuwanie człowieka. Mocne słowo, ale wydaje mi się, że właściwe. Być może ktoś potrafi sobie robić w ten sposób PR i dobrze się w tym czuje. Ja nie potrafię. Wolę więc po spektaklu wrócić prosto do domu.
Nawet jeśli Pani udziela wywiadów do kolorowych pism, to nie wyciąga intymności z życia. Nie rzuca niczego na żer.
Staram się. Ale kilka błędów na początku popełniłam. Cechowała mnie zbyt duża szczerość i otwartość. Wydawało mi się, że skoro ja wychodzę z otwartym sercem, to dostanę to samo od ludzi. Ale okazuje się, że byłam naiwna. Ten świat jest dużo bardziej okrutny.

Pani ten twardszy kręgosłup wyniosła z domu?
Ja od dziecka, można powiedzieć, byłam na cenzurowanym. Rodzice byli nauczycielami. Więc jako córka nauczycieli w małej miejscowości starałam się dobrze zachowywać. Teraz też staram się tak zachowywać, tyle że skala jest większa, ogólnopolska (śmieje się).

Musiała być Pani takim przykładnym dzieckiem, wzorem dla innych dzieci?
Moi rodzice nigdy mi takiego zachowania nie narzucali. Sama miałam w sobie taki kompas, który mnie dobrze prowadził. Nie było we mnie nigdy żadnego buntu. Jeśli był ze mną jakiś problem, to polegał na tym, że ja za dużo rzeczy chciałam robić zawsze naraz, wszystko mnie interesowało, nie potrafiłam się skoncentrować na jednym. I ta cecha pozostała mi do dziś.

Aktorstwo to był wybór życia?
To był raczej szalony pomysł. W liceum chodziłam do klasy o profilu matematyczno-fizycznym. I pewnie świetnie bym się sprawdziła na kierunkach ścisłych, bo maturę z matematyki na poziomie rozszerzonym zdałam celująco. Ale mi się w jakimś momencie aktorstwo zamarzyło. Chciałam posmakować i na razie tak cały czas smakuję.

Już ponad pół miliona widzów obejrzało film Filipa Bajona "Śluby panieńskie" i Pani Klarę. Ale żeby dodać dziegciu do tej beczki miodu, to krytycy się nie zachwycają szczególnie.
Z tymi recenzjami jest tak pół na pół. Czytałam kilka dobrych recenzji i kilka bardzo złych. Dla mnie i tak najważniejszym krytykiem są widzowie i to ich głos szanuję najbardziej.

Ale aktorowi nie jest przykro, kiedy czyta te złe recenzje?
O tym się nie dyskutuje, bo są przecież gusta i guściki. Krytycy są od krytykowania. A ja wiem, że jeszcze przez jakiś czas będę dostawać po głowie, aż nie odkupię swoich win.

Jakich win?
Nie mogą darować komuś, kto zaczął pracę aktorską od serialu. Nigdy się takiej aktorki czy aktora nie uznaje. Paweł Królikowski mnie uspokaja, mówiąc: Rób, po prostu, spokojnie swoje. Robert Więckiewicz też mi podobnie mówi: Pamiętaj, kropla drąży skałę i jeszcze udowodnisz im swoje. Nie można winić aktora o to, że po szkole dostał propozycję zagrania w serialu, a nie w filmie. Dostałam i nie żałuję, że przyjęłam. Dzięki temu wiele się nauczyłam i z każdym filmem się uczę. Mam cichą nadzieję, że kiedyś zasłużę na ciepłe słowo krytyków.

Ta Klara była trudna do grania? To przecież Fredro i klasyka.
To była rola, z której się bardzo ucieszyłam. Bo po pierwsze, Filip Bajon dał mi szansę i nie słuchał tych, którzy twierdzili: No, będą mówić, że zatrudniłeś ją, ponieważ jest popularna. Filip Bajon nie znał mnie wcześniej. Nie oglądał seriali, w których występowałam. Zaprosił mnie na casting. I ja tę rolę na castingu wygrałam. Cieszyłam się jak dziecko, bo bardzo chciałam zagrać w tym filmie, i się udało! Uważam, że to była moja najtrudniejsza i najważniejsza przygoda artystyczna w dotychczasowym życiu zawodowym. Takiej szansy wcześniej nie miałam.

Czego się chce od zawodu?
Ja marzę tylko o ciekawych rolach i scenariuszach. Jak powiedział Morgan Freeman: Nie ma dobrych ról w złych scenariuszach. Często ludzie o tym zapominają, oglądając aktora. Zapominają, że za tym stoją jeszcze reżyser, scenarzysta, montażysta. Że wiele osób pracuje na film. Ale ocenia się i krytykuje aktora, który daje filmowi twarz. Czasami błąd tkwi w scenariuszu i ktoś z boku może powiedzieć: To nie trzeba było przyjmować roli. Ale wiadomo, jak u nas jest niewiele propozycji filmowych…

To jasne. Ale "Och, Karol" to już pomysł na film sprawdzony. Pani też w nim gra.
Nasz "Och, Karol" będzie jednak inny od pierwowzoru. Gram tę bohaterkę, którą w pierwszej wersji zagrała Marta Klubowicz. I starałam się inaczej ten temat ugryźć. Zresztą każda z występujących u boku Karola kobiet próbowała zrobić coś odmiennego niż nasze poprzedniczki w oryginale. Ten film był dla mnie okazją, żeby zaprezentować swoje komediowe zdolności. Chciałam zagrać bardziej przewrotnie i odważniej niż dotychczas. Gram więc taką małą intrygantkę. Ucieszyłam się przede wszystkim ze współpracy z Piotrkiem Adamczykiem. Spotkaliśmy się na planie po trzech latach od ostatniego filmu. Usłyszałam od niego naprawdę wielki komplement. Powiedział mi, że widzi zupełnie inną aktorkę: dojrzałą, doświadczoną, spokojną, świadomą. Serce rośnie, kiedy się słyszy takie słowa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska