Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wszyscy jesteśmy uzależnieni od prądu

Robert Migdał
Prof. Andrzej Wiszniewski
Prof. Andrzej Wiszniewski Bartosz Sadowski
Rozmowa z prof. Andrzejem Wiszniewskim - o katastrofie energetycznej, która może dotknąć Wrocław i Dolny Śląsk.

Panie Profesorze, napiszmy scenariusz filmu katastroficznego. Miejsce akcji: Wrocław. Czas: lato 2008. Z powodu upałów, wichury, uderzenia pioruna "pada" jedna z sieci energetycznej. Kolejne przeciążające się sieci, efektem domina, przestają działać. Wrocław i okolice są bez prądu...

To nie jest science fiction, to się może zdarzyć jutro, za tydzień, za miesiąc. Wypadnięcie jednej linii może doprowadzić do sekwencyjnych wyłączeń innych linii: bo one będą się po kolei przeciążały. I muszą się wyłączyć, bo inaczej się upalą. I w konsekwencji, albo całe miasto, albo cały region będą pozbawione energii.

I co? Katastrofa?

Wielka: i dla naszego życia społecznego, i dla życia prywatnego. Tragedia prawie niewyobrażalna. Bo nie tylko, że nie ma światła, nie działa telewizor, lodówki są wyłączone i wszystko się w nich psuje: w domach, w restauracjach, przetwórniach. Nie ma też zasilania infrastruktury miejskiej, telefonii komórkowej, pada telefonia przewodowa. Miasto cofa się w rozwoju o 120 lat.

Panika w mieście?

Nagle nasze życie kompletnie się zmienia: nie wyciągniemy pieniędzy z bankomatu, nie zatankujemy auta, stają autobusy, taksówki, samochody. Mogą pojechać tylko na tym, co mają w baku.

Taka katastrofa jest dość typowa w skali światowej?

Mniej więcej 40 lat temu był jeden przypadek załamania systemu energetycznego na rok. Dzisiaj jest ich na świecie kilkanaście do parudziesięciu. Z każdym rokiem więcej.

Bo coraz więcej potrzebujemy prądu: i pralka, i lodówka, DVD, mikrofala, telewizor...

I jednocześnie coraz bardziej otwierają się nożyce między potrzebą energetyczną, czyli zużyciem, a infrastrukturą. W ciągu ostatniego dziesięciolecia zapotrzebowanie wzrosło około 30 procent w skali światowej, a infrastruktura energetyczna tylko o 18 procent. Te różnice się pogłębiają, i to z każdym rokiem.

We Wrocławiu i na Dolnym Śląsku też?

Wszędzie. Największy przypadek załamania się systemu energetycznego w przeciągu ostatniego dziesięciolecia zdarzył się w Indonezji i dotknął 100 milionów ludzi. Załamanie, które miało miejsce w 2003 roku we Włoszech, dotknęło cały kraj.

Za takim nagłym wyłączeniem prądu idą wielkie straty.

Niewyobrażalne: dla Wrocławia i Dolnego Śląska to setki milionów złotych, a może nawet więcej. I nie chodzi tylko o straty finansowe, ale i w ludziach.

Nie będzie można wezwać karetki, bo telefony będą głuche. Windy staną, starsi ludzie będą uwięzieni na wyższych piętrach. Bez paliwa ludzie będą musieli chodzić z Kozanowa czy Maślic pieszo lub jeździć rowerem do centrum do pracy. Do tego nie będą działały komputery...

... a we Wrocławiu działa dużo firm internetowych.

W tym przypadku to są milionowe straty. Wszystko też zależy od tego, jak długo będzie trwała katastrofa. Jeśli to będzie pół godziny, to nie ma wielkiego dramatu. Każdy zakład przemysłowy podaje czas, w którym toleruje wyłączenie prądu: inny czas będzie dla produkcji guzików, a inny dla huty, gdzie staną piece, i problemem będzie ich ponowne uruchomienie. Załamanie się systemu energetycznego trwa zazwyczaj wiele godzin, w niektórych regionach parę dni. W Polsce nie należy zadawać pytania, gdzie nastąpi, ale trzeba, kiedy nastąpi.

Dlaczego?

Bo mamy coraz więcej klęsk żywiołowych, na które nic nie możemy poradzić. Jak przyjdzie huragan i położy linie dookoła Wrocławia, to nawet jakby ich było bardzo dużo, Wrocław będzie odcięty. Ale taka tragedia grozi nam również w związku z przeciążeniem, na przykład latem, gdy klimatyzatory, lodówki ciągną więcej prądu. Musimy sobie zdać sprawę, że niektórych przyczyn załamania systemu energetycznego, takich jak powodzie i huragany, nie unikniemy. Ale niektórych można uniknąć, np. tych, które są związane z ewentualnym, kaskadowym wyłączaniem prądu na skutek przeciążeń.
Wrocław jest jednym z dużych polskich miast, które są zagrożone nagłą utratą prądu?

Jesteśmy narażeni, ale nie najbardziej ze wszystkich innych miast. Nie tak daleko mamy elektrownię w Turowie, jeszcze bliżej w Opolu. Mamy potencjalnie połączenie z Bełchatowem oraz z elektrowniami Adamów - Konin. A więc tutaj Wrocław jest jakby w środku tych elektrowni i z punktu widzenia źródeł energetycznych jest, potencjalnie, w bardzo dobrej sytuacji. To, co jest złego we Wrocławiu, to brak linii energetycznych. Bo nie wystarczy produkować energię, trzeba ją jeszcze przesłać.

Linii jest za mało?

Nie dość, że jest ich za mało, to na dodatek jesteśmy skłonni lekceważyć potencjalne zagrożenie. Ludzie nie zgadzają się, by zbudować 6 kilometrów linii energetycznej w okolicach Kórnika w Wielkopolsce, blokując tym samym połączenie Wrocławia z północą, które jest dla nas bardzo ważne. Mówią "nie", bo nie chcą mieć słupów energetycznych na swojej ziemi. Prowadzone są negocjacje z mieszkańcami i marszałkiem województwa. To jest jednak duży problem, bo dzisiaj uzyskanie zgody na wybudowanie nowej linii energetycznej graniczy z cudem.

Nic się nie da zrobić?

Można, na przykład, zmienić system prawny, który umożliwi wymuszenie na właścicielach zgody na pociągnięcie na ich ziemi linii energetycznych. I trzeba to zrobić koniecznie, jak najszybciej.

Słyszałem, że w jeszcze gorszej sytuacji niż my jest Warszawa.

Tak po cichu myślę sobie, żeby takie załamanie systemu energetycznego miało miejsce w stolicy. Wtedy władze obudziłyby się i szybko przeprowadziłyby przez Sejm ustawę umożliwiającą budowę nowych linii.

Co powinniśmy zrobić, jak najszybciej, w sytuacji Wrocławia, żeby u nas nie doszło do tragedii?

Przede wszystkim zbudować nowe połączenie energetyczne biegnące na północ, na Świebodzice, bo tam dochodzi linia z Turowa, oraz koniecznie zrobić linię z Opola. Marzy mi się puszczenie linii równolegle do autostrady. Trzeba zrobić to, co się nazywa "wrocławskim ringiem", czyli sieć okrężną wokół Wrocławia, co by bardzo podniosło bezpieczeństwo miasta. Jakby jeden kawałek tej sieci "padł", to można by pociągnąć prąd z drugiej. Te inwestycje podniosłyby bezpieczeństwo miasta. Należało by też postawić nowe generatory prądu w elektrowni w Opolu, które by zwiększyły nasze bezpieczeństwo.

Żeby to zrobić, to nie jest sprawa kilku miesięcy?

Na to trzeba lat, wielu lat. To są wielkie inwestycje.

A w okolicach Wrocławia nie można postawić elektrowni?

Istnieje pewna możliwość w Siechnicy. Tam była kiedyś malutka elektrownia. Gdyby ją przebudować i postawić dwa generatory prądu o mocy 200 megawatów, to by bardzo pomogło Wrocławiowi: to by była taka rezerwa bezpieczeństwa dla miasta.

***
Prof. Andrzej Wiszniewski - z Instytutu Energoelektryki Politechniki Wrocławskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska