Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po bandzie

Wojciech Koerber
Janusz Wójtowicz
Jakoś tak w życiu wyszło, że poruszam się z reguły wśród ludzi nieuleczalnie chorych na sport. I nawet dobrze się w tym towarzystwie czuję. Otoczenie już wie, że o teatrze raczej długo nie pogadamy.

Chyba że o Teatr Marzeń się rozchodzi. Czyli stadion Manchesteru United. I tak sobie o tym sporcie wciąż dyskutujemy. Pytam ostatnio swego przyjaciela Pawła, z Jasiewiczów, czy na Oporowską się wybiera, na Legię. A on - stateczny, poważny człowiek - mówi, że był ostatnio na Kozanowie. I że na ostatnim piętrze wieżowca ktoś napisał tak: "Urodziłem się po to, by dopingować Śląsk". I była to cała jego odpowiedź. Choć dodał też Paweł, podręcznikowy fan i żartowniś, że dla jednej jeszcze rzeczy na świat przyszedł. Słabość do browarnictwa momentami go ogarnia. Otwieram nieco później swoją skrzynkę (spokojnie, mejlową), a tu drugi przyjaciel, Tomek, pisze. Kibic speedwaya i Bayernu Monachium, niestety. No więc pyta Tomek, czy wiem już, jakie są cztery najskrytsze pragnienia kibica. Okazuje się, że takie: po pierwsze - syn na okładce "Przeglądu Sportowego", po drugie - córka na okładce "Cosmo-politan", po trzecie - ko-chanka na okładce "Playboya" i po czwarte - żona w programie "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie." Taa, nic tu już do szczęścia dodać nie można. Chyba że żarełko jakieś dobre jedynie. I na tę właśnie okoliczność zapadła mi w pamięć niedawna rozmowa red. Migdała z Ryszardem Czarneckim. Tak, wiem, niewielu za nim przepada, lecz to prywatnie dowcipny, inteligentny człowiek z błyskiem w oku. No więc opowiada europoseł, zapalony fan futbolu i żużla m.in. (kilka lat temu w Lesznie przelewał nawet krew za WTS, gdy po głowie od chuligana dostał), jaką dietę poleca. Jemu z kolei polecił ją znajomy menedżer piłkarski. Czyli też kibic, tylko że trochę mądrzejszy od innych, bo łączący przyjemne z pożytecznym. Otóż chodzi o zyskującą coraz większą popularność dietę kiwi. Na czym się opiera? To proste - jesz wszystko, tylko nie kiwi. I tak sobie trwam ostatnio w reżimie owej diety (jakoś idzie wytrzymać), a tu przyjaciółka moja Ewa ze stolycy się odzywa. Kibicka od święta, lecz świadoma, że najprędzej o sporcie pogadamy. Mówi zatem Ewa o przemyśleniach swoich, że te spotkania naszych piłkarzy to nie mecze, tylko męcze. No to ja już Państwa dłużej nie męczę.

P.S. A te derby Śląsk - Zagłębie wcale nie najgorsze były. Doping na poziomie, brameczki też niczego sobie. I blisko 85 tys. luda na wszystkich spotkaniach kolejki, a do tego piękniejące stadiony. Jakość produktu rośnie?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska