Oczywiście, nie miałem wątpliwości, że tu i ówdzie dopadnie mnie jeszcze moda na nagłą troskę o ofiary chińskiego reżimu i że ktoś w tłumie podniesie mi rękę, rozcapierzy palce w literę V i każe krzyczeć "wolny Tybet!", ale w głębi serca liczyłem, że wreszcie będę mógł pożyć trochę emocjami sportowymi.
Niedoczekanie.
Moja kibicowska dusza chciałaby się cieszyć spodziewanymi emocjami na olimpijskiej pływalni, ale Michael Phelps zamiast z uśmiechem opowiadać o formie musi teraz pokazać dziennikarzom obolałą minę bojownika o chińską wolność słowa.
Chciałbym z drżeniem serca nasłuchiwać wieści z morza, gdzie gwiazdy klasy Star Kusznierewicz i Życki pewnie przygotowują się do walki z Włochami. Ale nie mogę, bo muszę znaleźć odpowiednio dużo zrozumienia dla moich kolegów (by zostać uznanym za wrażliwego na krzywdę ludzką demokratę), którzy wskazują, że zanieczyszczenie algami to pewnie jakaś sztuczka komucha Hu Jintao, który chce zwiększyć szanse swoich rodaków.
Chciałbym wreszcie napawać się potęgą olimpijskiego stadionu, podziwiać myśl architektoniczną i rozmach, ale zamiast tego muszę słuchać znajomych, którzy uznali za stosowne uświadomić mi, ile to godzin dziennie, a do tego pod pistoletem, chińskie dzieci musiały dźwigać materiały budowlane.
To może przynajmniej popodziwiam sprawną organizację i poukładanie, bo gdzie jak nie w konfucjańskich Chinach wszystko ma być dopięte na ostatni guzik i idealnie zgrane z zegarkiem? Nie, też nie, bo nagle świat odkrywa, że ów porządek jest zapewne wyłącznie wynikiem reżimowego zamordyzmu i z chińską kulturą i tradycyjnym stylem bycia nie ma nic wspólnego.
Nie twierdzę, że Tybetańczycy nie wymagają wsparcia. Nie twierdzę, że chiński reżim jest z prawami człowieka za pan brat. Ale dyżurne oburzenie pachnie mi hipokryzją w czystej postaci, o czym pewne przekonamy się za jakieś pół roku - w Chinach nic się nie zmieni, ale flagi z "Free Tibet" znajdą się już wtedy za szafami, a po gazetowe teksty na ten temat sięgną tylko koneserzy.
Płytkie rozmowy o chińskiej władzy, w ramach których w dobrym tonie jest napomknąć coś o Tybecie, może też o Tajwanie czy Darfurze, zastąpiły nam poważne debaty o cenie azjatyckiego rozwoju ekonomicznego, geopolitycznej równowadze, a nawet o kulturze i tradycji Państwa Środka.
No i zastąpiły mi dyskusje o emocjach sportowych. Zabrzmi to wielce niemodnie, ale dziś, gdy jestem po prostu kibicem, oglądającym pierwsze zmagania sportowców - tego właśnie brakuje mi najbardziej.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?