Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ryszard i Przemysław Czarneccy - jaki ojciec, taki syn

Robert Migdał
Tomasz Hołod
Z politycznym weteranem Ryszardem Czarneckim, europosłem Prawa i Sprawiedliwości, oraz jego synem - Przemysławem, który debiutuje w polityce, też z ramienia PiS, rozmawia Robert Migdał.

Tak patrzę na Was, Panowie, i wyglądacie jak dwie krople wody. Nie wyparłby się Pan syna, Panie Pośle...
Ojciec: Oj, wiem, skóra zdarta ze mnie. Przemek, mój najstarszy syn, jest najbardziej do mnie podobny ze wszystkich moich synów, choć pozostali również są podobni do ojca.

Jaki ojciec, taki syn?
Syn: Na pewno nie. Każdy z nas idzie własną drogą, mamy trochę inną osobowość, inny charakter.
Ojciec: Nie broń się tak, nie broń. Odziedziczyłeś po mnie na przykład miłość do historii, do książek. No i patriotyzm masz w genach, też po mnie i po dziadkach.
Syn: No tak, tak. I miłość do sportu!
Ojciec: Piłka i żużel - o, to z pewnością.

A co Was różni?
Ojciec: Przemek jest domatorem, ja - wręcz przeciwnie. No i mój syn jest raczej mniej impulsywny ode mnie.
Syn: Że co? Tak słucham o tym swoim spokoju i uszom nie wierzę (śmiech). Bo prawda jest taka, że jak mnie coś denerwuje, to reaguję natychmiast. Ba, niekiedy swoją emocjonalnością trochę zaogniam nawet różne sytuacje.
Ojciec: No, ja w twoim wieku byłem bardziej impulsywny.
Syn: Tato, to były inne czasy...
Ojciec: Wiesz co, teraz to poczułem się jak jakiś stary zgred.

Spieracie się często?
Ojciec: I to bardzo. Głównie o politykę.
Syn: Powiedz jaśniej: o moją kampanię wyborczą. Musiałem ostatnio ostro powiedzieć: Tato, nie wtrącaj się!.
Ojciec: Ale nie tylko o politykę się kłócimy. Także o ocenę pewnych wydarzeń, osób. Bogu dzięki, że nie jesteśmy tacy sami. Bo ja lubię takie gorące spory z synem.

A o co się ostatnio pokłóciliście?
Syn: Tata mnie skrzyczał, że za szybko jechałem samochodem.
Ojciec: Masz kampanię, a ujawniasz takie rzeczy!
Syn: Ale to na drodze w Niemczech było. A tam nie ma ograniczeń.
Ojciec: No niech ci będzie, że trochę wybrnąłeś (śmiech).

Często tata na Pana krzyczy, ruga?
Syn: Nie, bo ja szybko się wyprowadziłem z domu. Miałem 19 lat. Nie byłem długo pod kloszem, szybciej dojrzałem do dorosłego życia. A i teraz często się nie widujemy, bardziej za sobą tęsknimy i dlatego ojciec mniej się irytuje na mnie.
Ojciec: Poza tym ja z wiekiem łagodnieję. Nie krzyczę już tak. Obserwuję syna, nawet uczę się od niego niektórych rzeczy.

Czego się Pan nauczył od syna?
Ojciec: Przy wszystkich swoich wadach, jakie ma Przemek...
Syn: Tatooooo.
Ojciec: ...to myślę, że pewnego innego, świeżego patrzenia na świat. Z dystansu. Jego punkt widzenia świata, postrzegania pewnych spraw jest tak inny od mojego, że zaczynam się zastanawiać nad swoimi spostrzeżeniami i czasami przyznaje mu rację. Syn szereg razy mnie inspirował do różnych tematów politycznych...
Syn: Tematy na bloga ci podsuwałem.
Ojciec: To też, prawda.

A czego Pan się nauczył od ojca?
Syn: Tato i mama ukształtowali cały mój światopogląd. Wszystko im zawdzięczam - to, kim jestem, jaki jestem. Mam po tacie i wiele pozytywnych, i trochę negatywnych cech.
Ojciec: I tu koniec, postaw kropkę, nie rozpędzaj się. (śmiech)

No to jakich negatywnych? Słucham, ciekawie się robi.
Syn: Czasem jestem zbyt emocjonalny, mam to po nim.
Ojciec: Po mnie? Ja jestem oazą spokoju.
Syn: Ooo, przez lata, jako osoba publiczna, nauczyłeś się panować nad nerwami. To fakt. Ale kiedyś... Moją wielką wadą jest to, że niekiedy coś powiem, a potem pomyślę o konsekwencjach...
Ojciec: No właśnie.

Jak Pan pamięta tatę z dzieciństwa? Jakim był ojcem?
Syn: Jestem bardzo wczesnym dzieckiem. Jak się urodziłem, to tata miał...
Ojciec: Miałem dwadzieścia lat. Byłem na drugim roku studiów, jak się urodziłeś.
Syn: I tak jak szybko został ojcem, tak i wcześnie zaangażował się w politykę, w działalność opozycyjną. I dlatego mało go było w domu. Nie mówię, że był gościem, ale jak już wpadał, to coś robił i wypadał.

Panie Pośle, żałuje Pan dzisiaj, że tak to wyglądało?
Ojciec: Żałuję. Mam takie poczucie, że może trzeba było mniej razy pojechać w ramach delegacji polskiego Sejmu za granicę, a w tym czasie zostać w domu, zająć się Przemkiem i jego młodszym bratem - Bartkiem. I mniej czasu poświęcać na konferencje w różnych częściach kraju, a raczej posiedzieć z rodziną w domu. Wielokrotnie myślę o tym i nie mogę sobie tego wybaczyć, że tak mało czasu spędzałem z synami. Dużo straciłem... Z drugiej jednak strony, jeśli dziś moi synowie mnie szanują za to, co zrobiłem i robię dla kraju, za to, do czego doszedłem, to też jest to efekt mojego pracoholizmu. Trzeba więc wyważyć.

A dzisiaj jakim jest Pan ojcem?
Ojciec: Troskliwym.
Syn: Trochę nadopiekuńczym.
Ojciec: A to dlatego, że większość czasu spędzam w Brukseli i Warszawie. Z Przemkiem, mieszkającym we Wrocławiu, jestem na telefon. Czasem wydaje mi się, że rzeczywiście za dużo mu mówię, co powinien robić, jak się powinien zachowywać. Może próbuję w ten sposób nadrobić stracony czas, bo takie rady powinienem mu dawać wcześniej.
Niedawno ożenił się Pan z córką pierwszego polskiego kosmonauty - Mirosława Hermaszewskiego i został Pan po raz trzeci ojcem.
Ojciec: To prawda. Po wielu latach separacji rozstałem się z pierwszą żoną. I rzeczywiście mam trzeciego syna - Stasia. Moi wszyscy synowie mają bardzo polskie imiona: Przemysław, Bartosz, Stanisław.

Może przy trzecim dziecku będzie Pan bardziej ojcem domatorem? Nie popełni błędów młodości, młodego ojca.
Ojciec: To prawda, że już jako bardzo dojrzały mężczyzna inaczej podchodzę do tak malutkiego dziecka. Inaczej się patrzy na własne dziecko, jak się ma 20 lat i jest się beztroskim, młodym człowiekiem, a inaczej, jak się ma dwa razy więcej. Teraz widzę chyba o wiele wyraźniej konieczność większego osobistego zaangażowania w to, co nazywa się ojcostwem.

Stasiem zajmuje się Pan bardziej niż kiedyś Przemkiem i Bartoszem?
Ojciec: Tak, poświęcam mu więcej czasu. Choć pamiętam, że jak Przemek był malutki, to chodziłem z nim na długie, bywało, że trzygodzinne spacery z wózeczkiem do parku. I choć miałem 20 parę lat, to bardzo sprawnie przewijałem pieluchy.

Teraz też idzie Panu sprawnie zmienianie pieluch?
Ojciec: Ooo, kiedyś to były inne czasy - było trudniej, więcej czasu to zajmowało. Wszystko przez te pieluchy z tetry. Dzisiaj jest o wiele prościej z pampersami. Ale oczywiście, pomagam żonie, przewijam naszego synka.

I w nocy też Pan wstaje do dziecka?
Ojciec: Na pewno bym był chwalony przez żonę, bo bardzo ją wspieram, odciążam i gdy dziecko płacze w nocy, to wstaję. Na przykład dzisiaj w nocy wstawałem, i to kilka razy.

Sińców pod oczami nie widzę.
Ojciec: To dobrze. Ale powiem Panu, że Staś niekiedy mocno mi daje w kość, zwłaszcza w nocy, i wtedy na drugi dzień mam oczy podparte na zapałkach. Ale jego uśmiech wszystko wynagradza. Jest uroczym dzieckiem. Kocham go tak samo mocno jak moich starszych synów.

Wiele osób wiesza na Panu psy: rozstał się z żoną, skacze z partii do partii jak z kwiatka na kwiatek... Za co można nie lubić Ryszarda Czarneckiego?
Ojciec: Jak się nie zna Ryszarda Czarneckiego, to można go nie lubić. Jak się go pozna, to się go polubi.
Syn: Wielu przeciwników politycznych taty, gdy go bliżej pozna, to zmienia o nim swoje wcześniejsze negatywne zdanie.

Jak Pan reaguje na złośliwe komentarze pod swoim adresem, jak na przykład ten autorstwa Krzysztofa Daukszewicza ze Szkła kontaktowego: Normalny człowiek składa się w 90 procentach z wody, a Ryszard Czarnecki w 90 procentach z wazeliny...?
Ojciec: To norma, że satyrycy naśmiewają się z polityków. Nie rusza mnie to. Mam skórę hipopotama. Przez wiele lat przywykłem do tego...
Syn: Ale tato, teraz jest jeszcze gorzej. W dobie internetu polityk jest obrzucany błotem w sieci i "zjechany" od góry do dołu.
Ojciec: Trzeba być twardym.

A gdy Maciej Maleńczuk śpiewa o Panu: Czarnecki Rysio, umalował pysio, ma dzisiaj randkę, z profesorem Handke.
Ojciec: To bardzo sympatyczne. I to szczerze mówię. Powiem Panu, że wielu polityków zazdrości mi tego, że "wystąpiłem" w tej piosence czy np. w piosenkach Kazika Staszewskiego. Ba, nie dziwię się im: mam swoje miejsce w historii muzyki rozrywkowej (śmiech).

Mówi Pan, że jest twardy. A gdyby Pana ktoś mocno, ale to mocno wkurzył, to dałby mu Pan w twarz, jak kiedyś wicepremier rządu Jej Królewskiej Mości swojemu przeciwnikowi, który go atakował słownie, w natarczywy sposób?
Ojciec: Nieprawda, tamten człowiek zaatakował Prescotta fizycznie. Ale ja dzisiaj już nie dałbym się sprowokować, choć... może lepiej niech nie próbują (śmiech).

Tak drążę ten temat, bo Pan, Panie Przemku, dopiero wchodzi w politykę, tata jest w niej wiele, wiele lat. Pewnie też Pan będzie atakowany: syn Czarneckiego, jedzie na nazwisku.
Syn: Ja wchodzę w małą politykę, samorządową. Myślę, że nie będę obrzucany błotem jak posłowie z Wiejskiej.

Zazdrości Pan czegoś tacie?
Syn: Może trochę popularności, rozpoznawalności. Bo to pomaga w polityce. Samo to, że tutaj rozmawiamy, to zasługa tego, że mój tata jest znany, a nie ja. Że to on do czegoś doszedł w polityce. Nie wiem, czy mnie uda się być aż tak popularnym, bo nie mam parcia na szkło.

A gdyby Panu zaproponowali występ w "Tańcu z gwiazdami"? Dla wielu to trampolina do popularności...
Syn: Oj, nie. Mieszanie świata polityki i show-biznesu jest dla mnie sztuczne. Poza tym mam dwie lewe nogi do tańca.

Niektórzy, choć nie chcą, to stają się bohaterami kolorowych gazetek. Pamiętam Pana zdjęcia, Panie Pośle, z krzyczącymi tytułami: "Czarnecki chodzi w okularach od Prady" albo Pana zdjęcia na siłowni.
Ojciec: Każdy polityk musi się liczyć z tym, że każdy, w każdej chwili, może mu zrobić zdjęcie telefonem komórkowym. Mamy XXI wiek, mamy demokrację medialną i ta demokracja zależy od tego, co media powiedzą o ludziach. Uważam jednak, że nie wszystko jest na sprzedaż. "Mój dom jest moją twierdzą" - jak mówi angielskie przysłowie. Uważam, że nie należy o wszystkim mówić, medialnie się sprzedawać, za wszelką cenę. Z drugiej strony politycy nie mogą się dziwić, że dziennikarze zadają im trudne pytania, tak jak Pan to robi dzisiaj. I to jest OK.

A Pan sobie dobrze radzi z tańcem?
Ojciec: Jestem samoukiem na parkiecie, nieźle sobie radzę, ale w TVN, w "Tańcu z gwiazdami", tak jak syn bym nie wystąpił. To dla polityka niepoważne - przecież jego pensje opłacają podatnicy i nie powinien pląsać na ekranie. Czasem zerkam na ten program i kibicuję Andrzejowi Gołocie, bo to fajny sportowiec. A kiedyś nawet oglądałem Krzysztofa Bosaka z Ligi Polskich Rodzin.
Ma Pan poczucie rytmu?
Ojciec: Mam nadzieję. Ale tak naprawdę mam lepsze poczucie rytmu politycznego niż tanecznego. Ale tanecznego też. Nie brakuje mi odwagi i umiałbym przerzucić partnerkę nad głową... (śmiech).

Chciałbym to zobaczyć... A propos lansowania się w mediach. Wojciech Olejniczak wystąpił kiedyś na okładce Wprost w rozpiętej koszuli, pokazując tors. Pan by też zdecydował się na takie śmiałe zdjęcia?
Ojciec: Proszę zauważyć, że zaraz po tym przegrał wybory na szefa SLD i drżał o mandat eurodeputowanego. Ja jestem staromodny i nie jestem pewien, że polityk, żeby być skutecznym, musi pokazywać klatę. Ja jeszcze rozumiem, że zrobią mu zdjęcia, jak pływa na żaglach czy gdy po meczu piłkarskim ściągnie koszulkę. Ale żeby robić sesję fotograficzną w studiu? O mój Boże, to już przesada!

Niektórzy politycy naciągają się, przeszczepiają sobie włosy, farbują. Myślał Pan kiedyś o tym, żeby się oddać pod nóż chirurga plastycznego?
Ojciec: Zostawiam to Berlusconiemu. A poza tym niech sobie kobiety poprawiają urodę. Mężczyźni nie muszą. Jestem staroświecki.

Mówi Pan o sobie, że jest staroświecki, a na blogu Pan śmiga jak niejeden nastolatek. Niektórzy nazwali Pana nawet pierwszym plotkarzem i wróżbitą Polski.
Ojciec: Plotkarzem nie jestem, natomiast analitykiem, którego prognozy polityczne często się sprawdzały - jak najbardziej.
Syn: Plotkarzem nazywają tatę ci dziennikarze, którzy zazdroszczą mu, że szereg newsów miał przed nimi: jak ten, że Marcinkiewicz nie zostanie prezesem PKO BP, czy że minister Sikorski złożył wniosek o dymisję wiceministra Macierewicza.
Ojciec: To dziennikarstwo siedzi we mnie. Niektórzy mówią, że agentem służb specjalnych i dziennikarzem nigdy nie przestaje się być. Nie ukrywam, że gdybym przestał być politykiem, to wróciłbym do dziennikarstwa.

Strasznie stresujący zawód. Co Was doprowadza do szewskiej pasji?
Syn: Korki i brak parkingów w mieście. Staram się jednak coraz mniej tym denerwować, bo to są sprawy niezależne ode mnie. Nie mam na nie, jako kierowca, wpływu. Więc po co tracić nerwy.
Ojciec: A to ciekawe. Ja też się wściekałem na różne rzeczy do momentu, gdy we Wrocławiu, w stanie wojennym, czekałem na Podwalu na autobus, który miał mnie zawieźć na Kozanów do konspiracyjnego lokalu, w którym ukrywał się pewien opozycjonista. I nie przyjechał jeden autobus, drugi, trzeci... Zagotowałem się strasznie, kląłem. I wówczas mój kolega, dzisiaj nauczyciel w Kłodzku, powiedział do mnie: "Nie wściekaj się, to nie zależy od ciebie. Denerwuj się tylko wtedy, gdy coś zależy od ciebie". Miał wielką rację. Cieszę się, że Przemek to zrozumiał wcześniej niż ja.

A jak się już powściekacie, to co Was uspokaja? Jak odpoczywacie?
Ojciec: Muzyka klasyczna...

...i jeszcze pewnie doda Pan: żagle, szachy. Jak misska na wyborach piękności Pan odpowiada.
Ojciec: Ale ja naprawdę bardzo lubię grać w szachy. A z muzyki kocham Chopina, Mozarta. Trochę drażni mnie Wagner. Politycy różnie odpoczywają. Na przykład mój przyjaciel Michał Kamiński po przyjściu do domu włącza w telewizji program... TV Kuchnia i ogląda. I coś w tym jest, muszę przyznać. Też próbowałem (śmiech).
Syn: Mnie muzyka klasyczna nie uspokaja. Wolę inne klimaty: polski rap. Może ten rap stąd się wziął, że taty często nie było w domu.
Ojciec: Już tak tego ciągle nie podkreślaj.
Syn: Daj spokój. Dopiero drugi raz to powiedziałem (śmiech). Przecież nie mówię, że się wychowałem na ulicy z kluczem na szyi. Dorastałem z tym rapem lecącym z głośników. Trochę mnie ta muzyka ukształtowała. Ma swój klimat. Rap jest wyrazem mojego pokolenia. No i gotowanie mnie rajcuje, takie wspólne, razem z dziewczyną.

A takie męskie rozmowy prowadzicie ze sobą? Syn dzwoni do ojca, radzi się w sprawach sercowych. Tato, doradź.
Ojciec: Dzięki Bogu, Przemek nie ma problemów sercowych. Ma bardzo dobrą, mądrą dziewczynę. Wiele razy mu mówiłem, żeby wreszcie się zaręczył. Prawda, Przemek? No i jak będzie?
Syn: Rozważam...
Ojciec: Bądź oryginalny. Zrób to na łamach gazety! (śmiech)
Syn: (milczenie i wymowne spojrzenie w kierunku ojca).

Panie Pośle. Pan, jako polityk, też jest bardzo oryginalny. Wydał Pan już trzy książki. Słyszałem, że szykuje Pan do druku powieść kryminalno-szpiegowską...
Ojciec: Będzie nosić tytuł: Spinki. Ale zanim trafi na półki księgarń, to wcześniej, już niedługo, zostanie wydany mój zbiór reportaży z kilkudziesięciu krajów na niemal wszystkich kontynentach.

Czytałem te Pana relacje z całego świata na blogu. Interesujące, przyznaję. Taki z Pana Tony Halik? Pawlikowska w spodniach?...
Ojciec: Och, gdyby Pan mnie jeszcze porównał z moim ukochanym Ryszardem Kapuścińskim!

Na usta mi się raczej jeszcze cisnął Cejrowski... Skąd ta ciekawość świata?
Ojciec: Kiedy inni politycy, na delegacjach piją w barze piwo lub oglądają w hotelu płatną telewizję dla dorosłych, ja w tym czasie spisuję wrażenia. Zawsze marzyłem o podróżach, poznawaniu nowych kultur, smaków.

Czytałem, jak się Pan zajadał meduzami w Chinach.
Ojciec: Bo ja bardzo lubię dobrze zjeść. A Pan nie?

A co? Nie widać po mojej gigantycznej nadwadze?
Ojciec: Moja zasada jest taka: Nie katuj się dietami. Mój przyjaciel z Serbii, menadżer piłkarski, powiedział mi kiedyś: "Słuchaj, mam genialną dietę: dietę kiwi. - Na czym ona polega? - Bardzo prosta: jesz wszystko, tylko nie kiwi" (śmiech). I ja się do niej stosuję. Przy jedzeniu się nie umartwiam.

Lubi Pan zjeść czy też gotować?
Ojciec: Z tym drugim to już gorzej. Coś bardzo prostego na śniadanie zrobię. Jakąś jajecznicę. Za to Przemek potrafi w kuchni wyczarować niejedno. Zazdroszczę mu tego.
Syn: Prędzej ja zaproszę ojca na ugotowany przez siebie obiad niż on mnie. Chyba że się jeszcze podszkoli...
Ojciec: Ale za to ja ciebie zaproszę do restauracji.

Oprócz jedzenia, Panie Pośle, lubi Pan też wypić coś mocniejszego? Pamiętam, że wystąpił Pan w amerykańskim filmie dokumentalnym o wódce...
Ojciec: Nigdy w życiu się nie upiłem, choć nie powiem, że jestem abstynentem. Trudno bowiem, będąc we Włoszech czy Francji, usiąść do obiadu bez wina, trudno być w Gruzji czy Armenii i nie skosztować bez obrazy gospodarza ich trunków.

Nie upija się Pan. A ma Pan może jakieś inne nałogi?
Ojciec: Żadnych. Ani nie palę, choć popalałem na studiach, ani hazard mnie nie wciąga, ani narkotyki - nigdy nie próbowałem. Może pracoholizm, ale z niego może się wyleczę. Trzeba się przecież bardziej zająć rodziną, małym Stasiem... No i dopilnować starszych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Ryszard i Przemysław Czarneccy - jaki ojciec, taki syn - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska