Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To stacja we wnętrzu

Marek Oleksy
Fot. Tomasz Hołod
Z Markiem Oleksym, dyrektorem Wrocławskiego Teatru Pantomimy, reżyserem piątkowej premiery Stazione Termini, rozmawia Krzysztof Kucharski

Wszyscy, którzy towarzyszyli Wrocławskiemu Teatrowi Pantomimy Henryka Tomaszewskiego, byli przekonani, że naturalnym następcą Mistrza będzie Pan. Spodziewaliśmy się nawet, że Mistrz w jakiś symboliczny sposób Pana namaści.
Kiedy w latach osiemdziesiątych zakładaliśmy studio w teatrze dla młodych adeptów, pan Tomaszewski namawiał mnie, żebym się zajął przygotowaniem premiery. Jako młody wówczas człowiek nie miałem odwagi, by podjąć się aż takiego zadania. Prowadził wtedy ze mną długie rozmowy. Próbował mi uświadomić, gdzie tkwi kamień filozoficzny pantomimy, którą wykreował. Mówił o zasadach budowania zespołu i tworzenia spektakli, dobierania tematu, podchodzenia do konwencji. Z całą pewnością jakąś cząstkę wiedzy mi jednak przekazał.

Ostatniego namaszczenia Mistrz jednak Panu nie udzielił, ale przypomnijmy, że nie miał jeszcze zamiaru żegnać się ze światem - kilka miesięcy przed śmiercią planował kolejną premierę.
Ja w tym czasie próbowałem robić jakieś własne rzeczy. Były to skromne przedsięwzięcia w formie etiud, które przygotowywałem ze studentami.

Pierwsze spektakle Tomaszewskiego też składały się z kilku etiud, które z biegiem czasu zaczęły się rozrastać.
Dopiero w roku 1970 pojawiło się "Odejście Fausta" - i był to właściwie pierwszy spektakl, który wypełniał cały wieczór.

Wcześniej był jeszcze wspaniały "Gilgamesz", który trwał prawie godzinę i grany był z trochę krótszą "Pocztą". Potem zjawiskowy "Sen nocy listopadowej"... Wrzucam te tytuły, zmierzając do tego, że praca nad spektaklem nie kończyła się w dniu premiery.
To było dla mnie fenomenalne, że właściwie każde przedstawienie było traktowane jak prapremiera. Obecność pana Henryka na każdym przedstawieniu zmuszała nas, mimów, do niezwykłej koncentracji. Po każdym przedstawieniu dokładnie je analizował...

Powiedzmy, że były to uwagi przeważnie krytyczne.
Na ogół tak. Bo to, co było dobre, uważał za normalne. Ważniejsze było, co można poprawić. Kiedy było trzeba, ćwiczyliśmy po nocach.

Wtedy w normalnym repertuarowym teatrze to było nie do pomyślenia.

Nasz teatr znacznie się różnił od innych. Wielkie znaczenie miała indywidualna praca mimów, która zabierała często kilka godzin, wymagała dużej samoświadomości, a odbywała się poza próbami. To była wspaniała szkoła życia artystycznego. Tak to zapadło we mnie, że mój system aktywności psychofizycznej do dziś się nie zmienił.

Grał Pan główne role w wielu spektaklach Tomaszewskiego. Teraz staje Pan przed publicznością jako reżyser, ale też autor historii.
Podjąłem to wyzwanie i sam jestem ciekaw, jak potoczy się życie spektaklu, który symbolicznie zatytułowałem Stazione Termini. Ta końcowa stacja to jakby wejście we wnętrze człowieka. To też obraz codziennych wyborów, bo przecież nigdy nie wiemy, jak błahy pozornie szczegół może zmienić życie. Jest to również swego rodzaju tygiel, jak na każdej stacji, na której spotykają się różne osobowości.

Co Pana zainspirowało do takiego myślenia?

Trudno mówić o jednym źródle inspiracji...

Tak jak u Mistrza - inspirowała go literatura, ale i malarstwo, a nawet kino.
Nie da się ukryć, że jakieś fascynacje artystyczne pana Henryka podzielam, bo zawsze mnie porywało, że do swoich mimodramów czerpał pomysły z tak wielu źródeł. Miał też odwagę artystyczną, żeby mieszać pewne gatunki. W projekcie, który przygotowuję z zespołem, ważnym elementem jest ewolucja języka ruchu. Natomiast punktem wyjścia jest to, co przez lata wypracowaliśmy w sztuce mimu z panem Tomaszewskim. W teatrach, których istotą jest ruch, dzieje się bardzo wiele. Nie chcielibyśmy odstawać, ale też chcemy zachować pewną ciągłość - i odnosi się to do całej historii teatru. Sięgam do różnych źródeł. W naszym przedstawieniu pojawią się np. echa świętych tańców Gurdżijewa czy nawiązania do "Triadisches Ballet" Schlemmera. Mam też swoje tematy czy obrazy, które mnie obsesyjnie drążą, jak choćby malarstwo Edwarda Hoppera czy obraz "Cristina's World" Andrew Wyetha.

Wspomaga Pana wielu wspaniałych artystów.
Wymienię jednym tchem: scenografia i światło Jan Polivka, kostiumy Elżbieta Terlikowska, muzyka Cezary Duchnowski, choreografia Piotr Biernat. Do-minują artyści wrocławscy. Plakat jest dziełem Andrzeja Jarodzkiego i nawiązuje do rzeźby na placu Strzegomskim, którą wczoraj odsłonięto.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska