Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Grabowski: Komicy to smutni ludzie

Ryszarda Wojciechowska
Andrzej Grabowski mówi, że prywatnie nie jest typem wesołka
Andrzej Grabowski mówi, że prywatnie nie jest typem wesołka Robert Kwiatek
Kiedy wessał go kabaret i jaki wpływ na jego występy na scenie mieli Jerzy Skoczylas i Stanisław Szelc z wrocławskiej Elity, Andrzej Grabowski opowiada w rozmowie z Ryszardą Wojciechowską

Są tacy, którzy mówią, że kabaret to lekki kawałek chleba, ale za to... ciężki pieniądz.
To niech sami spróbują tego lekkiego chleba. Jeśli są tak mądrzy, niech wejdą na scenę i sprawią, że dzięki nim ludzie będą się śmiali przez godzinę. Owszem, można sobie założyć berecik, zbyt krótkie spodnie czy brudny podkoszulek i tylko tym rozśmieszać. Wtedy możemy mówić o łatwym kawałku chleba. Ale stać przed mikrofonem i rozśmieszać, czasami do łez, kilkutysięczną widownię, to łatwe nie jest, proszę mi wierzyć.

Kabaret to kawał Pana życia. Wessało chyba na dobre?
To nie jest aż taki kawał życia, jakby się mogło wydawać. Największy kawał życia oddałem teatrowi. Bez żalu. Kabaret na dobre zaistniał w moim życiu wtedy, kiedy pojawiła się popularność związana z udziałem w filmach i telewizyjnych serialach. Zacząłem już pracę w serialu "Świat według Kiepskich" i wówczas w kabaretowe życie wciągnęli mnie koledzy. Nie dlatego, że tak bardzo tego chciałem albo że tak bardzo o tym marzyłem. Tak się po prostu jakoś stało.

Jakie były te pierwsze Pana kabaretowe występy?
Właściwie powinienem wspomnieć o incydentalnych jeszcze występach, na studiach. To były raczej chałtury studenckie, po to, żeby sobie dorobić. I takie na bardzo lokalną miarę. Z czasów studenckich pamiętam także przygodę z kabaretem Fiut Janusza Rewińskiego, który tę nazwę rozszyfrowywał w sobie właściwy sposób, tłumacząc, że chodzi o krąg naszych zainteresowań, czyli... film i ewentualnie telewizję. To były wczesne lata siedemdziesiąte i takie pierwsze, kabaretowe wprawki. Ja w tym Fiucie miałem swoje monologi nawet z rekwizytami. Pamiętam, że w jakimś skeczu bywałem też przebrany za kobietę. No, ale to są tak odległe czasy, że już dobrze się wszystkiego nie pamięta. A potem była długa przerwa. I dopiero koledzy z Elity i kilku moich krakowskich znajomych namówili mnie, żebym wziął udział w jakichś programach kabaretowych. Teksty zaczęli dla mnie pisać Jerzy Skoczylas i Staszek Szelc. No i jakoś tak się zrobiło, że ja w ten kabaret się zaangażowałem na dobre.

W kabaretowe życie wciągnęli mnie koledzy. Nie dlatego, że tak bardzo tego chciałem albo że tak bardzo o tym marzyłem. Tak się po prostu jakoś stało

I został Pan przy monologach, czyli takim kabarecie jednoosobowym. Najtrudniejszym, jak mówią.
Przed wojną Leon Wyrwicz, kabareciarz z Krakowa, nazywał siebie monologistą. Mnie też się to określenie podoba. Dzisiaj ten rodzaj kabaretu nazywają stand-upem. Przy pierwszych występach eksperymentowałem jeszcze z rekwizytami, strojami. Ale powoli rezygnowałem z tego, zostając tylko w garniturze. Żadnej przebieranki.

Co jest najtrudniejsze w monologowaniu na scenie?
Za każdym razem jest inaczej. Inna jest publiczność, pogoda, inne miejsce. I za każdym razem ten klej - jak ja mówię - czyli łącznik między kolejnymi moimi monologami, też jest inny. Uważam, że aktorowi doświadczonemu - przepraszam, że tak o sobie myślę, ale po trzydziestu siedmiu latach uprawiania aktorstwa chyba mogę tak o sobie powiedzieć - nie wolno dać się zwieść publiczności. Bywa, że publiczność jest czasami tak trudna, że trzeba się do niej przebijać. Ale czasem bywa łatwa.
Co znaczy łatwa?
Łatwa, czyli taka, która wie, że przychodzi na kabaret i śmieje się z rzeczy nawet mało śmiesznych. I wtedy można popaść w prawdziwe samouwielbienie. Człowiek myśli, ale jestem zabawny. A to nieprawda. Więc ta samokontrola jest konieczna.

Bywa, że się nie złapie tego kontaktu z publicznością?
Zdarza się, i wtedy jest niezwykle trudno być dalej na scenie.

Co można zrobić?
Nic. Powinno się powiedzieć - bardzo państwa przepraszam, ale coś nie iskrzy między nami. I to z mojej winy, a nie z winy państwa. Ale człowiek brnie dalej. W kabarecie aktor też może się wielu rzeczy nauczyć. To niezła szkoła, zwłaszcza dla młodych. Pouczająca jest ta spotęgowana obecność z publicznością. W teatrze oddziela nas od widowni pewna niewidoczna, wytworzona przez naszą wyobraźnię, rampa. Udajemy, że na widowni nikogo nie ma albo że ktoś nas tylko stamtąd obserwuje lub podgląda. W kabarecie nie ma podglądania. Tu jest żywy kontakt i natychmiastowa reakcja. Kiedy się stoi przed kilkutysięczną widownią w amfiteatrze i ludzie na widowni robią wszystko to, co sobie zaplanował wykonawca - śmieją się w tych momentach, kiedy się śmiać powinni, są refleksyjni wtedy, kiedy jest czas na refleksję, to można przeżyć taką małą ekstazę. Czuje się wtedy tę namiastkę władzy nad publicznością. W teatrze o taką władzę nad publicznością jest dużo trudniej.

W kabarecie aktor też może się wielu rzeczy nauczyć. To niezła szkoła, zwłaszcza dla młodych

Czym to się różni?
Takim patrzeniem się w oczy, oczywiście w przenośni. Bo trudno patrzeć w oczy każdemu z osobna. Poza tym w teatrze sztukę teatralną gra się codziennie niemal tak samo. W kabarecie nie zawsze ten sam monolog brzmi tak samo. Inaczej się stawia akcenty w monologu, kiedy się mówi do widowni bardziej wyrafinowanej, a inaczej w tym samym monologu, który się wykonuje na dożynkach powiatowych.

Prywatnie ma Pan prześmiewczy stosunek do życia?
Nie jestem komikiem, ale komicy to zwykle smutni ludzie. Tak to już jakoś jest. Ja też nie uważam się prywatnie za wesołka. Ludzie, którzy rozpoznają mnie jako Ferdka ze "Świata według Kiepskich" na ulicy, często mnie wprost pytają: A co pan taki smutny, co się stało? Pan w telewizji zawsze taki uśmiechnięty i zadowolony. A ja nie jestem smutny, jestem taki, jaki jestem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska