Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Teatr jest naszą wielką, wspólną sprawą

Krzysztof Kucharski
Krystyna Meissner, Krzysztof Mieszkowski
Krystyna Meissner, Krzysztof Mieszkowski
Dlaczego polskie teatry czują się bezsilne i przyparte do ściany, czemu polski rząd nie interesuje się nimi oraz czy wrocławskie sceny obracają milionami. Z Krystyną Meissner - dyrektorem Wrocławskiego Teatru Współczesnego i Krzysztofem Mieszkowskim - dyrektorem Teatru Polskiego we Wrocławiu rozmawia Krzysztof Kucharski

KRZYSZTOF KUCHARSKI: Jak nasz cały polski teatr wygląda z perspektywy świata?

KRYSTYNA MEISSNER: Dobrze. Polski teatr interesuje Europę i świat swoim artystycznym rozmachem. To najlepiej widać na międzynarodowych festiwalach, gdzie skupienie uwagi na polskim teatrze jest naprawdę duże. Jeżdżąc na różne festiwale, słyszę i widzę, że nasz teatr jest uważany za jeden z bardziej interesujących artystycznie w Europie. Spójrzmy na jego panoramę stylów, poetyk, estetycznych wyborów. Zacznę od takich uznanych na całym świecie twórców, jak Krystian Lupa, Krzysztof Warlikowski, Grzegorz Jarzyna, Włodzimierz Staniewski z Gardzienicami, Paweł Szkotak, Grzegorz Bral i jego Teatr Pieśń Kozła, po zdobywającego coraz większą pozycję za granicą Jana Klatę. A przecież są jeszcze takie zjawiska, jak grupa Dada von Bzdulow Leszka Bzdyla czy Scena Plastyczna KUL Leszka Mądzika operujące bardzo specyficznymi formami obrazu i ruchu. To tylko część długiej listy. Ciekawym uzupełnieniem są zarówno prywatne, komercyjne teatry z artystycznymi ambicjami, jak Polonia Krystyny Jandy z jednej strony, a z drugiej formacja Suka Off.

KUCHARSKI: To z tej panoramy narodowej sceny widzianej zza naszych granic przejdźmy do pejzażu wrocławskiego. Ciekawe, że umową o dzieło z wrocławskimi teatrami z tej listy, którą przed chwilą przedstawiła pani Krystyna, nie był związany chyba, jeśli mnie pamięć nie myli, tylko Paweł Szkotak, twórca awangardowego teatru Biuro Podróży z Poznania. Bo nawet Włodek Staniewski robił słynne "Ule" i inne projekty w Teatrze Laboratorium Jerzego Grotowskiego.

MEISSNER: Oj, panie Krzysztofie, myli się Pan, myli. Paweł Szkotak dwa razy reżyserował w moim teatrze: "Pod drzwiami" Borcherta w 2000 roku i "Sonatę Belzebuba" w 2002. Też miał swój wrocławski chrzest.

KUCHARSKI: No, tak wyciekły mi obie te premiery z pamięci. Trochę chyba niesłusznie. Nie były wydarzeniami, ale były ciekawe i z dobrymi rolami aktorów. Ale wróćmy do wątku napoczętego

KRZYSZTOF MIESZKOWSKI: To ja właśnie wracam. Wrocław od dziesięcioleci oddycha teatrem i niewielu jest wybitnych twórców, którzy tu nie pracowali Ale to z innych miejsc w Europie widać rezultaty naszej pracy. Jesteśmy tuż przed premierą Barbary Wysockiej, która u pani Krystyny zrobiła doskonałego "Kaspara", i Jana Klaty, który reżyseruje "Kazimierza i Karolinę". Rezerwacje na bilety przyjmujemy niemal z całej Europy.

KUCHARSKI: Chwileczkę, w końcu jest to miasto, które kandyduje do miana stolicy kulturalnej Europy w 2016 roku. Myślę, że warto zajrzeć do międzynarodowego dossier nie tylko Państwa teatrów, ale też innych scen dolnośląskich. Do tego kalejdoskopu wrocławskiego musimy dodać też alternatywną, ale bardzo twórczą grupę Ad Spectatores Maćka Masztalskiego i jakby na drugim biegunie artystycznym teatr Arka Renaty Jasińskiej, który pracuje wspaniale z dziećmi niepełnosprawnymi.

MIESZKOWSKI: Kiedy wyjeżdżamy z przedstawieniami do Buenos Aires, Paryża, Moskwy, słyszę: "We Wrocławiu macie takie świetne teatry". A my we Wrocławiu mamy kłopot z pieniędzmi na te świetne teatry. Nie mówię o tym za granicą i tylko z przyjemnością słucham pochwał. To momenty, kiedy czuję sens swojej pracy.
KUCHARSKI: Ja mam podobne odczucie, jak Krzyś. Kiedyś zazdroszczono nam w historii Teatru Pantomimy Henryka Tomaszewskiego, oczywiście Teatru Laboratorium Jerzego Grotowskiego, boomu sceny dla dorosłych Teatru Lalek pod wodzą Wiesia Hejny, wspaniałych Festiwali Teatru Otwartego "padre" Litwińca czy świetności Teatru Współczesnego i Teatru Polskiego. Dziś jakby tę moc odzyskujemy, do miana europejskiej stolicy niedaleko. Pieśń Kozła Grześka Brala ma najwyższe notowania, jego festiwal Brave również, rozjeżdżają się po festiwalach Wasze teatry i często wracają z nagrodami, mamy autorski festiwal Dialog Wrocław pani Krystyny.

MIESZKOWSKI: Powiedzmy to pryncypialnie. W tej chwili jeden z najbardziej prestiżowych europejskich festiwali teatralnych.

KUCHARSKI: To dokładnie chciałem powiedzieć. Wiem, że zaraz wyleją na mnie Państwo rzekę słów, ale dlaczego, skoro ten obraz, komunikat jest tak czytelny, polskie teatry czują się przyparte do ściany i bezsilne? Bo w ich kondycji od czasów PRL niewiele się zmieniło? Dlaczego nic nie zmieniacie, do cholery?

MIESZKOWSKI: Zmieniamy! Ale cała armia urzędników i jeden dyrektor to nierówna walka. Kiedy zabiegając o pieniądze, kładę na szali sukces artystyczny, widzę, że to mało poważny argument.

MEISSNER: Parę lat temu, chyba za czasów ministra Dąbrowskiego, wymyśliłam we Wrocławiu taką "małą" konferencję z udziałem artystów, dyrektorów teatrów i krytyków, w trakcie której próbowaliśmy porównać systemy organizacji życia teatralnego i jego finansowania w Europie z naszym, chcieliśmy się zastanowić, co ewentualnie można zmienić. Zabiegałam, żeby przyjechał ktoś ważny z ministerstwa kultury. Przyjechała dyrektor departamentu teatru pani Piekutowska, osoba życzliwa, ale nieupoważniona do prowadzenia poważnej rozmowy, merytorycznej, o systemie funkcjonowania teatrów w Polsce. Nasza inicjatywa nie miała dalszego ciągu. Sprawa została zlekceważona.

KUCHARSKI: Otwieramy nowe okno, niech z niego coś wyleci w świat.

MIESZKOWSKI: Minister Dąbrowski doprowadził do współfinansowania przez ministerstwo kilku największych teatrów, między innymi wrocławskiego Teatru Polskiego, ta zmiana była dla nas korzystna. Zastanawiam się, na ile to była próba zmiany systemu. To, co wtedy zadekretowano, powinno podlegać dalszym reformom. Mamy sensownego ministra kultury.

KUCHARSKI: Bogdana Zdrojewskiego.

MIESZKOWSKI: Ale reszta rządu, oprócz Michała Boniego, specjalnie się kulturą nie interesuje. Zdrojewski powinien zostać wicepremierem z teką ministra kultury, żeby ruszyć reformę całego systemu finansowania kultury. Zabieganie o to jest rolą całego środowiska artystycznego.

KUCHARSKI: Świadomość potrzeb niczego nie zmieni, trzeba wymyślić sprawny system.

MEISSNER: To powinny być decyzje samorządów, czy chcą mieć jeden, czy dwa teatry, filharmonie i galerie. Jakie są ich ambicje i możliwości. Miasta, województwa, gminy, powiatu i jak się one mają do oczekiwań ich wyborców. Jeśli chcą, to powinny też wziąć na siebie określone precyzyjnie zobowiązania.

MIESZKOWSKI: A jeśli nie chcą? Znam takie samorządy. Teatry nie przynoszą zysku? Można je zlikwidować. Teatr nie gra fars? Zwolnić dyrektora. Na szczęście uczestnictwo w kulturze gwarantuje konstytucja, a dostęp do niej ma zapewnić państwo. Jesteśmy młodą demokracją, która najintensywniej uczy się politycy. Ludzie sztuki są znacznie lepiej przygotowani, ale nie zawsze mają profesjonalnych i otwartych partnerów.

MEISSNER: Społeczeństwo polskie w swoich profesjach, zawodach jest bardziej kompetentne, ma większą wiedzę, jest po prostu mądrzejsze niż politycy, którzy uzurpują sobie znajomość spraw we wszystkich dziedzinach życia i nie konsultują się z poszczególnymi środowiskami, w tym z ludźmi kultury.
KUCHARSKI: Nie chcę tu wprowadzać wiecznego u nas przedwyborczego napięcia, ale widzimy to na premierach, wernisażach, koncertach… Politycy nie mają czasu na ekstrawagancje.

MIESZKOWSKI: Profesjonalizm polityków to również ich odpowiedzialność za wysokość przyznawanych dotacji. Bez zmian systemowych niczego nie zmienimy. Dlaczego dużych teatrów nie mogą finansować państwo, województwo i gmina? To jest konieczne. Ale politycy-urzędnicy muszą ze sobą rozmawiać poza podziałami politycznymi i psychologicznymi. Brak porozumienia między nimi to realne straty dla kultury.

KUCHARSKI: Może to dlatego, że wszyscy mamy zakodowane, że jakiś teatr czy opera dostały ogromne pieniądze. Politycy też. A pojęcia nie mamy, na co ta suma wystarczy. Co teatr robi z każdą złotówką. Ile kosztuje samo utrzymanie takiego teatru.

MIESZKOWSKI: Mam trzy teatry, Scena Kameralna jest wielkości Teatru Współczesnego w Warszawie. Duża Scena na Zapolskiej jest jedną z największych scen w Polsce, a jest jeszcze wyjątkowa Scena na Świebodzkim. Dostaję pieniądze na ich utrzymanie, opłatę czynszu, pensje, eksploatację przedstawień. A na uprawianie sztuki? Już nie. A przecież nie jestem zatrudniony jako dozorca budynków, muszę przygotować premiery, mam zespół, który chce grać. Tymczasem każda premiera jest ogromnym ryzykiem i prawie zawsze mamy zatory finansowe. W ubiegłym roku 2009 Teatr Polski miał przychody na poziomie trzech milionów siedmiuset tysięcy złotych. To ogromne pieniądze z biletów, wynajmu, wyjazdów na festiwale. Jeśli tak to działa, dajemy sobie radę. Gorzej, jeśli następują nieoczekiwane okoliczności, na przykład długa żałoba narodowa. Nagle wszystko się wali, pęka pajęczyna powiązań i stoimy na progu finansowej zapaści. Kontrahenci rezygnują z wynajmów, wypadają wyjazdy teatru, oddajemy sprzedane bilety. Jak to wytłumaczyć politykowi?

KUCHARSKI: Wniosek jakby sam się nasuwa, to jest to, o czym mówiła pani Krystyna. Za budynek, całe wyposażenie powinien płacić jego właściciel, czyli miasto, gmina, województwo, które się zdeklarowało, że chce mieć teatr. Natomiast dyrektor artystyczny powinien dostawać dotację na usługę, czyli przygotowanie premiery, programu artystycznego na parę lat. Powinien wiedzieć, jaka to jest suma, by rozsądnie nią rozporządzać.

MEISSNER: Z takim modelem spotkałam się w amsterdamskim teatrze Toneelgroep, który prowadzi niezwykły twórca Ivo van Hove.

KUCHARSKI: Tylko wtrącę, że jego niesamowite "Rzymskie tragedie" oglądaliśmy w trakcie ubiegłorocznego festiwalu Dialog-Wrocław.

MEISSNER: Ivo pracuje w świetnie wyposażonym budynku teatralnym w samym środku miasta. Dostał ten budynek do dyspozycji na zrealizowanie swoich projektów artystycznych, które oczywiście wcześniej miasto zaakceptowało i dało pieniądze na ich realizację. Iva nie interesuje, ile kosztuje eksploatacja tego budynku, ile jest w nim osób zatrudnionych, by mógł normalnie funkcjonować. Za to wszystko płaci miasto. On jest odpowiedzialny za kilkuletni program artystyczny zatwierdzony przez miasto. Dyrektorzy państwowych scen w Polsce odpowiadają za cały materialny majątek im powierzony, wraz z zespołem ludzkim. A z dotacji trzeba opłacać wszystkie podatki, należności wynikające z tego "stanu posiadania". Często ma to charakter przelewania z pustego w próżne.

MIESZKOWSKI: I przelewamy. Budżet naszego teatru na 2010 rok zmniejszono o kilkaset tysięcy, szykuje się obniżka o kolejne kilkaset tysięcy. Podniesiono podatek VAT, który jest dla nas bardzo niekorzystny. Ręce opadają. Chciałbym, żeby w takich momentach również organizator próbował pomóc teatrowi. Odpowiedzialność spada tylko na dyrektora, który nie ma przecież wpływu na budżet. Urzędnicy, którym podlegamy, są zainteresowani rozliczaniem sprawności finansowej, nie rozliczaniem osiągnięć. A kreowanie wizerunku artystycznego to podstawowe zadanie dyrektora. Poza tym rynek nie może regulować teatru. Człowiek zredukowany do potrzeb rynku nie jest pełnym człowiekiem. Sztuka poddana prawom rynku zginie.
KUCHARSKI: Powoli ginie w różnych swoich odmianach. Nie chcę być mrocznym wróżbitą.
MEISSNER: Powinniśmy zmierzać w kierunku rozgraniczenia odpowiedzialności materialnej, za tak zwany majątek, czyli budynek teatralny i jego wyposażenie, oraz odpowiedzialności za program artystyczny i jego wykonanie. Zawsze tak było, że wokół pewnej osobowości artystycznej tworzy się grupa ludzi, która wytycza sobie wspólny cel i kierunek działania. Liderem może być menedżer albo reżyser, wszystko jedno. Taka grupa, jeśli rokuje nadzieję, właśnie od miasta, urzędu marszałkowskiego, ministerstwa powinna dostać pomieszczenie dla realizacji swych zamierzeń. Dotacja powinna być przeznaczona wyłącznie na realizację artystycznego programu. Taki zespół przypomina pszczeli rój, który przenosi się z miejsca na miejsce w zależności od potrzeb. Jest samodzielnym organizmem.

MIESZKOWSKI: Zdecydowanie chcę bronić zakorzenionej w Polsce tradycji stałych zespołów teatralnych. To siła naszego teatru.

KUCHARSKI: Ale chyba na trochę innych warunkach. Na przykład na zasadzie odnawianych co roku kontraktów. W Polsce jest spora grupa etatowych aktorów, która od wielu lat nie zagrała w żadnym przedstawieniu, ale trudno im ten etat wypowiedzieć.

MIESZKOWSKI: Przeszkadza nam w tym niedoskonałe prawo. Ale widzę w tradycji stałych zespołów jasne strony. Brzmi to może idealistycznie, ale od poczucia wspólnoty zespołu teatralnego, zależy ranga teatru. Jestem o tym głęboko przekonany. A jeśli zespół artystyczny znajdzie wspólny język z reżyserami, znajdzie go też z widzami.

MEISSNER: Może to nie jest kwestia najbliższej przyszłości, ale podejrzewam, że zmierzamy w kierunku bardziej płynnego przepływu aktorów przez sceny. Aktorzy idą za swoim ulubionym reżyserem, gdziekolwiek by nie reżyserował. Nie jestem pewna, czy owo kurczowe trzymanie się stałego, tradycyjnie dużego zespołu w teatrze jest słuszne. Na przykład Lupa, który od dawna reżyseruje w krakowskim Starym Teatrze, ma w tym dużym zespole swoją własną grupę aktorów, z którymi pracuje. Z innymi nie… A Warlikowski? On także ma swój zespół, a teraz już Nowy Teatr. Podobnie jest u Klaty. U pana w teatrze też to można zauważyć. Klata ma swoich ulubionych aktorów i ich właściwie nie zmienia.

MIESZKOWSKI: Klata jednak poszerza swój zespół. Widzę, jak moi aktorzy rozwijają się. Najpierw pracują z Pęcikiewicz, przechodzą do Olsten, Klaty, potem do Strzępki, a za moment do Lupy. I mam naprawdę rozgrzany artystycznie zespół.

MEISSNER: Każdy rozgrzany, jak pan mówi, zespół powinien być zgrany, jak dobra orkiestra. Mówię to jako reżyser. Kreować zespół można tylko przez wyznaczenie wspólnego celu. W moim teatrze jest to praca zespołowa, która jest podstawowym elementem współczesnego teatru. Mam stosunkowo młody zespół i niewielki. Jestem z niego dumna. Ponieważ coraz bardziej doceniany jest profesjonalny poziom zespołu, jako wspaniałej grupy, która ma to specjalne "czucie się wzajemne" na scenie. Tak też dobieram reżyserów, których zapraszam do współpracy. Chodzi mi o poszerzenie doświadczenia aktorskiego we wspólnym "byciu ze sobą" na scenie...

KUCHARSKI: ...w stroju Adama i Ewy albo w spodenkach zamiast figowych listków. Te ostatnie w ikonografii narzuciła kościelna cenzura.

MEISSNER: To ich doświadczenie. Tak się stało w przypadku greckiego reżysera Marmarinosa i mam nadzieję, że stanie się wielokrotnie. Nie znoszę gwiazdorstwa w teatrze. Nie znoszę pychy.
KUCHARSKI: W pokorze przyjmijcie więc, że samozadowoleni bujacie Państwo w obłokach, a w kasie pusto. Nie ma na najpotrzebniejsze wydatki. Dlaczego?

MIESZKOWSKI: To prawda. Podam przykład z tego roku. Mieliśmy bardzo ostrą zimę. Przed teatrem są podjazdy dla osób na wózkach inwalidzkich, które zima mocno nadwyrężyła. Remont kosztował 40 tysięcy. Nie mieliśmy na to pieniędzy w budżecie. Co zrobić? Postawić pół scenografii czy zwolnić portiera? To nonsens.

KUCHARSKI: Ja myślałem, że chodniki czy podjazdy do teatru już nie należą.

MEISSNER: Powinny należeć do ZDiUM, czyli Zarządu Dróg i Utrzymania Miasta. Jak sama nazwa wskazuje, to oni powinni odpowiadać za stan chodników przed teatrem.

KUCHARSKI: W tej perspektywie bogatszej, jeśli miasto chce mieć piękną zabytkową operę, to za nią płaci. A panią dyrektor Ewę Michnik wynajmuje, żeby tworzyła artystyczne wizje, a nie odpowiadała za papier toaletowy i spalone żarówki oraz liczbę pań strzegących czystości. Spróbujmy najprościej, gdzie szukać choćby niewielkich pieniędzy poza dotacjami?

MEISSNER: Dobre przedstawienie powinno jeździć po całej Polsce, a jeździ tylko po festiwalach. I to niektórych.

KUCHARSKI: Tym bardziej, gdy patrzyło się na zainteresowanie teatrem w niewielkich miejscowościach w trakcie ubiegłorocznej realizacji projektu Teatr Polska. Te spektakle to był właściwie prezent od Instytutu Teatralnego im. Raszewskiego oraz Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego dla mieszkańców tych miejscowości, w których nie ma zawodowych teatrów.

MEISSNER: Ja się jeszcze raz odwołam do Holandii. Gdy powstaje jakiś interesujący projekt teatralny, zanim skończy się jego realizacja, już ma zaplanowaną marszrutę po wszystkich scenach finansowanych przez lokalne samorządy. Oczywiście, jest to możliwe, ponieważ wszystkie te sceny są doskonale wyposażone technicznie. Dzięki temu teatr na takim spektaklu sporo zarabia.

MIESZKOWSKI: Podobnie jest we Francji, gdzie sceny na prowincji są wyposażone nie gorzej od profesjonalnych scen teatralnych. O stanie technicznym scen Teatru Polskiego i jego zaplecza nawet nie chcę mówić.

KUCHARSKI: Czyli jesteśmy generalnie sto lat za Europą. Ten obraz pani Krystyny na początku jest więc tylko artystyczną błyskotką? Oczekuję jakiegoś optymistycznego akcentu na koniec!

MEISSNER: To dopiero początek wieku, a nie koniec. Miejmy nadzieję, że kultura, no i teatr, to takie forpoczty globalnego porozumienia i że politycy o tym sobie przypomną. Fakt, że robimy to, co robimy, daje nam przecież sporo radości i satysfakcji, bo czujemy akceptację publiczności. Nasze teatry nie są puste. Robimy to za nasze wspólne pieniądze również tych Państwa, którzy czytają teraz tę gazetę. Więc, przy okazji, dziękuję!

MIESZKOWSKI: Mnie się śni nasza teatralna koprodukcja. Współczesnego i Polskiego.

MEISSNER: To fantastyczny sen.

KUCHARSKI: Ja wiem, gdzie go Państwo możecie zrealizować. Na budowanym właśnie stadionie na Maślicach czy Pilczycach, jak kto chce. Wszystko jedno, ale tam właśnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Teatr jest naszą wielką, wspólną sprawą - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska