Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dla obopólnego zdrowia, w WTS-ie powinni znaleźć kogoś nowego

Marek Cieślak
Marek Cieslak triumfujący w Drużynowym Pucharze Świata
Marek Cieslak triumfujący w Drużynowym Pucharze Świata Fot. Grzegorz Dembiński
Dla obopólnego zdrowia to w klubie powinni znaleźć kogoś nowego, kto chciałby się wykazać. Tak jest w firmach - jak szef za długo pracuje, to lepiej wziąć nową miotłę, bo ona będzie lepiej zamiatać.

Z Markiem Cieślakiem, trenerem żużlowców Betardu Wrocław i reprezentacji Polski, rozmawia Wojciech Koerber.

Jest Pan pewien, że to koniec już wrocławskiej przygody?
Zdrowy rozsądek podpowiada mi - tak, daj sobie spokój, ale co się wydarzy, jeszcze nie wiem. A to, że jestem już niby w Toruniu, to tylko gadki szmatki. Równie dobrze mogę trafić do Częstochowy albo i do I-ligowego klubu, bo te również pytają. Żadnej decyzji jeszcze nie podjąłem.

W WTS-ie zapewne naciskają, by się Pan określił.
Owszem, chcą, żebym się określił i ja ich rozumiem. Ale i oni muszą zrozumieć mnie. Nie wszystkie sprawy są załatwione, chcę też poznać plany na przyszłość, stronę sportową i finansową. Powiem tak - dla obopólnego zdrowia to w klubie powinni znaleźć kogoś nowego, kto chciałby się wykazać. Tak jest w firmach - jak szef za długo pracuje, to lepiej wziąć nową miotłę, bo ona będzie lepiej zamiatać.

Spędził Pan we Wrocławiu dekadę. Jaki to był okres?
Nie taki zły. Można powiedzieć, że dobry. Choć trochę pechowy, ponieważ w mojej ocenie to mistrzostwo Polski co najmniej trzy razy powinniśmy zdobyć, nie raz. Na pewno w 2004 roku, kiedy Greg Hancock nie dotarł do Tarnowa. Do 13. biegu nasza młoda drużyna jeszcze remisowała.

Musiał Pan rozmawiać później z Hancockiem o tej sprawie. Co mówił?
Że to przez strajk na lotnisku. Leciał wtedy z USA, miał się przesiadać w Niemczech, lecz ze względu na strajk lądowanie przeniesiono, wszystko się zagmatwało i nie zdążył.

I wierzy mu Pan?
Raczej wierzę. Uważam, że to nie jest facet do kupienia.

A te inne tytuły, co uciekły?
Na pewno 2003 rok. Prowadziliśmy już w tabeli, wygraliśmy na wyjeździe z największym przeciwnikiem - Częstochową. I Krzysiek Cegielski się rozbił, cały plan wziął w łeb. W 2001 roku złoto też było do wygrania, ale z różnych względów zostało nam srebro.

Pamięta Pan, w jaki sposób trafił do Wrocławia?
Pamiętam. Był 2000 rok, pracowałem w Pile. Pojechałem z Jarkiem Hampelem na półfinał IMŚJ do Niemczech, chyba do Pocking, gdzie zastaliśmy ciężki tor. Był tam również prezes Rusko, pani Krysia, no i Mariusz Węgrzyk z Andrzejem Zieją. I ten młody Hampel, 18 lat, zajął wtedy drugie miejsce, a wrocławianie poodpadali. Choć był to sezon, kiedy Węgrzyk i po 13 punktów w ekstralidze robił. Zapytał mnie wtedy prezes Rusko, dlaczego taki młody wszedł, a jego zawodnicy nie. Odpowiedziałem, że jakby z Hampelem przyjechali prezesi Wilczyński i Cerba, to też by odpadł. Wtedy on zaprosił mnie na rozmowę do Wrocławia i w sierpniu, po drodze, wstąpiłem. Dostałem propozycję i się zgodziłem, w Pile wtedy już nie płacili. Podpisałem kontrakt, choć nie wiedziałem, ile jest wart, bo po mnie jeszcze kilku na rozmowy przyjeżdżało. Świat jest mały, człowiek się szybko takich rzeczy dowiaduje.

I czego się Pan we Wrocławiu nauczył?
Przychodząc tu, żółtodziobem nie byłem. Zdobyłem już mistrzostwo kraju z Włókniarzem, srebro z Piłą i brąz z Rzeszowem. Miałem wychowanka Ułamka, Drabika do finałów GP się doprowadziło, do złotego medalu IMP, I z Hampelem pracowałem, kiedy w 2000 roku zdobywał w Gorzowie brąz IMŚJ, kończąc za Jonssonem i Cegielskim. Kupę tych medali się zrobiło, choć wpadki też były. W Częstochowie spadliśmy zaraz po mistrzostwie. A Wrocław? Nie ma trenera, który by wszystko wiedział i z każdego zawodnika kozaka zrobił. Ci też muszą mieć trochę talentu. We Wrocławiu miałem do klubu troszkę żalu, że torpedowano moją pracę z kadrą. Pierwsze medale DPŚ, w tym złote, zdobywali inni, a mogłem ja, bo miałem propozycje z PZMot.
Żałuje Pan czegoś?
Niczego. Mnie się Wrocław podoba i stadion lubię. Bardzo dobrze się na nim czuję. Zerkam na trybuny i czuję historię, ten obiekt ma duszę. Kibice? Nie jest ich wielu, ale to rzeczywiście fajni kibice. Nie oszołomy. Nie zatracają wartości, nie skupiają się na sporach z innymi miastami, interesuje ich to, co najważniejsze. Sport. Szczęścia natomiast za dużo tu nie miałem, tak jak dopisywało mnie ono z reprezentacją. Pięć medali DMP i siedem razy miejsce w czwórce to nie jest zły bilans, ale tych złotych krążków powinno być więcej. Za dużą mieliśmy rotację zawodników. Mozolnie się budowało skład, a za chwilę zaczynało od zera.

Dramaty też były. Dados, Cegielski...
I nie było to dla nikogo obojętne, wpływało na psychikę. Ale powiem, że nawet te brązowe medale się fajnie zdobywało. Niektórzy je olewają, ale to ci, którzy nigdy żadnego medalu nie zdobyli. Oni nie rozumieją, że złoto jest super, ale brąz to wciąż medal i ciężko go zdobyć. Po ostatnim finale DMŚJ w Rye House jeden dziennikarz zapytał, dlaczego tylko brąz, a ja go zapytałem, czy kiedykolwiek zdobył jakiś krążek w czymkolwiek, w łapaniu pcheł np. Nie zdobył. Dlatego nie wie, czy to nasze trzecie miejsce to klęska, czy nie. A brąz znaczy tyle, że za rok można straty odrobić i wygrać.

Wrocław to nie tylko żużel.
Zgadza się. Choć ja Wrocławia dobrze nie znam. Wjeżdża się od Jelcza-Laskowic na stadion i tyle. No, centrum też poznałem. Ale jakby mnie zrzucili gdzieś ze spadochronem, to miałbym problem z trafieniem. Cóż, jeśli przyjdzie się pożegnać, to dobrze będę wspominał te dziesięć lat, które minęły jak jeden dzień. A dziesięć lat to przecież 25 procent mojego dorosłego życia. Było trochę radosnych chwil. Mnie olbrzymią satysfakcję dało obronienie ekstraligi przed rokiem i dwoma laty. W Polsce to cenią i dziś pamiętają, że dużo lepsi spadali. W klubie nie bardzo kumają, na czym to polega. Ale kiedyś zrozumieją.

Były dwa złota IMŚJ - Jarka i Miśka, mieliśmy mistrzów kraju par (Sawina, Ułamek, Krzyżaniak), złota MIMP - Bogińczuka i dwa Maćka Janowskiego. Na pewno nie może być jednak tak, jak obecnie. Że w pewnym sensie stałem się zakładnikiem klubu. Bo niektórzy myślą, że jak Cieślak odejdzie, to odejdą też zawodnicy, sponsorzy. Więc może nie o mnie tu chodzi. Gdyby nie te zależności, być może już dawno wzięliby mnie i kopnęli w tyłek. Tym bardziej że trochę niepokorny jestem. Ale trener nie może być ciepłą kluchą. I tego się boję. Że nie o mnie tu chodzi, a o całą otoczkę.

A odejdzie Janowski z Wrocławia?

Nigdy żadnego zawodnika bym nie namawiał, żeby za mną poszedł, a tym bardziej miejscowego. Przecież Maciek tu mieszka. Powinien jeździć tu dla kibiców, dla siebie, dla miasta. Dojeżdżać na każdy trening 200 km w jedną stronę to żaden luksus.

Musi jednak mieć taki Janowski możliwości rozwoju.
No więc właśnie, chodzi o to, by miał chłop takie pole. Musi mieć za co ten sport uprawiać. Ludzie nie wiedzą, jaki ten rok był piekielnie trudny, a najbardziej to odchorowałem tę Zielonkę. Bo srebro powinniśmy mieć. Położyła nas ta afera i w rewanżu drużyna nie udźwignęła już tematu. Ale panią prezesową szczerze podziwiam, że się z tymi problemami boryka. Wiadomo, że nie mamy kasy. Wiele razy zamiast o meczu myśleć, to się zastanawiałem, czy mi w ogóle na mecz przyjadą. A jak przyjechali, to stali pod bramą i się targowałem, żeby chcieli pojechać. To było stresujące, i dla mnie, i dla nich. Klub zalega zawodnikom duże pieniądze, mnie również, ale wiem, że pani prezes - choć często mamy odmienne zdanie - robi wszystko, by za wszelką cenę to udźwignąć. Mam jednak swoje lata i wiem, że sama nie da rady. Będzie się borykała, aż w końcu zmęczy. Dziś każde miasto powinno się bardziej włączać w pomoc klubowi, bo to przecież duża promocja miasta. Nie mówi się Betard, tylko Betard Wrocław.

I są w tym Betardzie Wrocław jakieś światełka na przyszłość. Po cichu postępy czyni Patryk Malitowski, na treningach zaczyna się uprzykrzać seniorom.

Z trójki Rowiński, Kociemba, Malitowski Patryk ma największe zadatki na dobrego zawodnika, choć mnóstwo pracy jeszcze przed nim. Jak się pewnie czuje i wszystko wie, to wygrywa nawet z pierwszą drużyną. Ale na obcym torze, gdy jest niepewność, zaczyna się robić ostrożny. Ja wiem, że to może mu minąć, gdy poprawi umiejętności i fizyczną stronę. Ma dobre starty i sylwetkę, jest zaangażowany, dba o sprzęt. Tylko jakiejś krwi trzeba by mu jeszcze wstrzyknąć. Żeby bardziej wściekły był.

To zostanie Pan w tym Wrocławiu, czy nie?

W tej chwili sam jeszcze nie wiem. Widzę, że mój czas się tu skończył, nie chciałbym robić nic na siłę. Mam kilka dni do namysłu, a kontraktu z nikim nie podpisałem, do końca października wiąże mnie umowa z WTS-em. No i mam ważną na przyszły rok umowę z kadrą, a także plan, by sięgnąć po kolejne złoto DPŚ.

Najlepiej gdyby PZMot dał mi większe pieniądze, wtedy tylko reprezentacją mógłbym się zajmować. To by było najlepsze rozwiązanie. Bo jeśli do tego dochodzi klub - starzy, młodzi, szkółka i młodzieżowe reprezentacje, to dla chłopa metr sześćdziesiąt dwa jest to bardzo dużo. Sam sobie to wybrałem, ale ta pojemność gdzieś się kończy. Na kondychę nie narzekam, niewielu ludzi przetrzyma to, co ja, choć obciążenia są spore. Szczególnie gdy jest się pod ostrzałem mediów, brakuje czasu na przyjrzenie się wszystkim zawodnikom, a w swoich decyzjach nie mogę się pomylić. Jest to po prostu harówa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Dla obopólnego zdrowia, w WTS-ie powinni znaleźć kogoś nowego - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska