Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szare miasto z wielką muzyką

Justyna Kościelna
Stanisław Galik: żołnierz dwóch wojen
Stanisław Galik: żołnierz dwóch wojen Fot. Paweł Relikowski
- Jerzy Waldorff mówił: "W tej siermiężnej szarzyźnie Wratislavia Cantans lśni jak brylant czystej wody"- wspomina Janusz Mencel, krytyk muzyczny, dyrektor artystyczny Festiwalu Henryka Wieniawskiego

Cofnijmy się o 45 lat. Andrzej Markowski wymyśla festiwal, jakiego jeszcze nie było. Jak na jego pomysł reagują melomani?
Są bardzo dumni, że tak ważna impreza odbędzie się we Wrocławiu. Wratislavia Cantans od samego początku była wielkim wydarzeniem, prezentowała to, co nieznane. Repertuar, który miał się na festiwalu wymyślonym przez Andrzeja Markowskiego pojawić, w filharmoniach zupełnie nie istniał. Poza tym nie wiem, czy dzisiejszy czytelnik odbierze to właściwie: uprawianie muzyki kościelnej, oratoryjnej było w tamtych czasach pewną demonstracją. Władze patrzyły na to niechętnie.

Miłośnicy muzyki dopisali - pierwsza edycja okazała się wielkim sukcesem. 25 sierpnia 1966 roku Ewa Kofin pisała w "Słowie Polskim", że "ze wszystkich osiągnięć realizatorów tej wielkiej imprezy najbardziej zadziwia mnie to, że już pierwszy, poniekąd eksperymentalny festiwal okazał się w gruncie rzeczy znakomity". Podobne opinie pojawiały się później już co roku.
W swoim archiwum znalazłem wywiad z 1988 roku pani red. Leny Kaletowej z Jerzym Waldorffem, w którym mówił, że "Wrocław to tak samo smutne i martwe miasto, jak cała Polska. W tej siermiężnej szarzyźnie Wratislavia Cantans lśni jak najwspanialszy brylant czystej wody".

Od kiedy Pan uczestniczył w festiwalu?
Pierwszy raz byłem w 1974 roku, kiedy zostałem szefem redakcji muzycznej Polskiego Radia we Wrocławiu. Praca przy Wratislavii była nadludzka - to były tygodnie wykreślone z życia. Przed 6 rano zjawiałem się w redakcji, aby przygotować reportaż dla Warszawy. Później biegłem na próby do kościołów, żeby pokłonić się artystom i poprosić ich o zgodę na nagrywanie. Po południu było wejście na antenę, później koncerty. Po nich jeszcze zjawiałem się w redakcji "Gazety Robotniczej", aby napisać recenzję. Do domu wracałam ok. 2 w nocy, na chwilę się kładłem i z powrotem wracałem do pracy. Ale na każdy festiwal czekałem z niecierpliwością. To było wspaniałe miejsce spotkań. Po pierwszym, drugim koncercie wszyscy się już znali, dyskutowali ze sobą. Gdyby Pani widziała, z jaką radością witaliśmy się na nowo po roku... Podczas Wratislavii czuliśmy się jak na innym świecie, tak było wspaniale.

Co wspomina Pan z największym sentymentem?

Zawsze, jak robi się takie podsumowania, wymienia się rzeczy największe, najbardziej spektakularne. Natomiast moim zdaniem smaczek festiwalowi nadają drobiazgi - imprezy być może o mniejszej randze, ale bardzo charakterystyczne. Pamiętam na przykład, z jakimi emocjami szliśmy do kościoła Najświętszej Mari Panny na Piasku, gdzie miała być grana "Missa Flamenca". Zastanawialiśmy się po drodze, jak można tańczyć mszę? W dodatku w kościele? Ale jak usłyszeliśmy pierwsze zaśpiewy, przeszły nas ciarki, a do oczu napłynęły łzy.

To było za czasów dyrekcji Tadeusza Strugały?[/b
Tak. On wiedział dokładnie, co nam potrzebne. Mieliśmy ogromne braki, bo pewnego repertuaru w Polsce po prostu grać nie można było. A tu nagle pojawiło się mnóstwo wspaniałej muzyki!
Na przykład wielkie dzieło Romana Maciejewskiego, który był niezwykłą osobą. Miał skłonności do samotności, tworzył bez względu na style - po prostu czekał, aż go muza pocałuje w czoło. Stał się sławny po tym, jak napisał muzykę do filmów Ingmara Bergmana. Później uciekł na pustynię, mieszkał w namiocie, poważnie się rozchorował. Kiedy wrócił do cywilizacji, napisał monumentalną "Missę pro defunctis. Requiem". Proszę sobie wyobrazić, jaka to była sensacja, kiedy dzieło zostało wykonane we Wrocławiu.

[b]Jakie jeszcze wydarzenie zapadło Panu szczególnie w pamięć?
Od dawna, jak słucham muzyki cerkiewnej, czuje w powietrzu... trociczki. Dlaczego? Bo 3 września 1990 roku na Wratislavię przyjechał chór śpiewający bułgarską muzykę cerkiewną. Przez cały koncert unosiła się cieniutka nutka tego zapachu.

Postanowił Pan przeprowadzić śledztwo dziennikarskie?
Okazało się, że jeden z chórzystów miał w nutach zapaloną trociczkę. Zespół śpiewał i modlił się, dopóki nie zgaśnie. Tak mi to utkwiło w podświadomości, że do dziś, jak tylko słyszę dobrą, bułgarską muzykę, czuję ten zapach.

Co ciekawe, chór występował u nas podczas obchodów 10. rocznicy powstania Solidarności. Dyrygent Weselin Nikolow nawet przywiózł jedną ze swoich własnych kompozycji i powiedział, że to utwór stworzony dla uczczenia tego jubileuszu.

A potknięcia? Zdarzały się?
Na tak dużej imprezie to nieuniknione. Pamiętam na przykład słynny, pierwszy koncert kontratenorów, który odbywał się w Brzegu Opolskim. Publiczność miała dopłynąć na niego Odrą. Niestety, komuś pomyliły się kierunki - melomani, zamiast w Brzegu Opolskim, wylądowali w Brzegu Dolnym. Proszę pamiętać, że nie było wtedy komórek... Słuchacze ostatecznie dotarli, ale że płynęli pod prąd, długo to trwało. Koncert rozpoczął się z wielkim opóźnieniem. Cóż, droga była nieprzetarta.

Wyjątkowa, szklana rzeźba na 45-lecie festiwalu
Dla upamiętnienia jubileuszu organizatorzy Wratislavii Cantans przygotowali w tym roku rzeźby autorstwa Konrada Hostyńskiego.
Każda z nich jest unikatowa, posiada certyfikat i własny numer. Rzeźbę można kupić w Filharmonii Wrocławskiej i przez stronę internetową (pod adresem filharmonia.wroclaw.pl.)

Koszt cegiełki to minimum 100 złotych.

Jak podkreślają organizatorzy imprezy, każdy właściciel szklanego dzieła zostanie przyjęty do grona Przyjaciół Międzynarodowego Festiwalu Wratislavia Cantans.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska