18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pan Bóg sprawił cud: nasz syn wrócił do domu

Piotr Kanikowski
- Pan Bóg sprawił cud i Paweł  jest z nami. Cieszymy się,  ale w pamięci mamy koszmar - mówi Renata Dzikowicz
- Pan Bóg sprawił cud i Paweł jest z nami. Cieszymy się, ale w pamięci mamy koszmar - mówi Renata Dzikowicz Fot. Piotr Krzyżanowski
Dzikowiczowie do dziś nie wiedzą, jak doszło do tego, że państwo wprawiło w ruch potężną machinę, aby zabrać im jedynego synka. Ich słoneczko. Oczko w głowie. Całą miłość.

Tamten lipcowy poranek sprzed dwóch lat pamiętają jakby to było wczoraj.
- Walili do drzwi jak do obory. Trzech policjantów i dwie kuratorki z nakazem, aby wydać dziecko - opowiada pani Renata. Akurat myła głowę. Otworzyła im z mokrymi włosami. Ze zdziwieniem oglądała papier.

Bronili się z mężem, że oni żadnej decyzji nie dostali. Powoli docierało do nich, że opór nie ma sensu. Ale Pawełek wciąż płakał ze strachu, zapierał się, chował za rodziców. Nie chciał założyć bucików, a potem wyjść z pięcioma obcymi osobami, które przyjechały po niego samochodem. Pani Renata drżącymi rękami nakładała synowi sandały, całowała po główce i przekonywała, że go nigdy nie zostawią.

Był krzyk. Pies ujadał. Zawsze, kiedy przychodzą obcy, pan Piotr zamyka go w łazience lub kuchni.
Potem Dzikowiczowie zostali sami. Nagle zrobiło się cicho. Chcieli jechać z Pawłem, ale któryś policjant powiedział, że nie zmieszczą się już w samochodzie. Zadzwonili po taksówkę. Przed budynek Pogotowia Opiekuńczego w Legnicy zajechali kilkanaście minut po tamtych.

Do dziś nie wiedzą, jak doszło do tego, że państwo wprawiło w ruch potężną machinę, aby zabrać im jedynego synka. Ich słoneczko. Oczko w głowie. Całą miłość.

Są zwyczajną rodziną, podobną do tysięcy innych w Polsce. Mieszkają w trójkę na pierwszym piętrze bloku pamiętającego początki peerelu. Pan Piotr dobrze zarabia jako technik elektronik w Hucie Miedzi Legnica. Pani Renata studiowała teologię w legnickim seminarium, potem pracowała w sekretariacie kancelarii adwokackiej, a od ośmiu lat jest na rencie.

Oboje są religijni. Poznali się czternaście lat temu w kościele św. Jacka. Też jakoś tak zwyczajnie - wychodząc z mszy, zagadali do siebie, było fajnie, poszli posiedzieć w kawiarni. Trzy miesiące później byli już małżeństwem, a rok po ślubie urodził się Paweł.

Państwo wprawiło w ruch potężną machinę, aby zabrać im synka

Chłopiec miał sześć lat, kiedy zaczął tracić włosy. Lekarze zdiagnozowali łysienie plackowate, chorobę skórną niewiadomego pochodzenia. W szkole rówieśnicy wyśmiewali się z łysej czaszki, dokuczali odmieńcowi. Paweł nie pozostawał dłużny. Łatwo popadał w konflikty. Wracał do domu z połamanymi okularami, siniakami po bójkach i uwagą w zeszycie, by rodzice skontaktowali się z wychowawcą. Za każdym razem pani Renata jak lwica stawała w obronie swego dziecka, nie wahając się zadrzeć z nauczycielami, dyrekcją i innymi rodzicami. Gdy Dzikowiczowie poczuli, że atmosfera wokół Pawła stała się nie do zniesienia, postanowili zmienić synowi szkołę.

Ale na nowym miejscu problem się powtarzał: z placówki do placówki za chłopcem ciągnęła się opinia trudnego dziecka, z problematycznymi rodzicami. W ciągu trzech pierwszych lat nauki Paweł czterokrotnie zmieniał szkołę. Informacja o tym jakimś sposobem dotarła w końcu na policję, a kiedy dzielnicowy zaczął pytać sąsiadów o Dzikowiczów, usłyszał, że matka jest dziwna: zamiast zająć się chłopcem, klepie różańce, biega do kościoła i czeka na objawienia.
Objawienia powtarzają się, odkąd Renata skończyła 11 lat. Po Czechach - wsi koło Jaworzyny Śląskiej - krążyła akurat kopia cudownego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Jest czerwiec 1985 roku. Z młodszym rodzeństwem i rodzicami dziewczynka klęczy długo przed Najświętszą Panienką. Potem nie może zasnąć z emocji, bo na noc obraz ma zostać w jej pokoju.

Sen przychodzi nagle i równie nagle się kończy. Renatę budzi lekki powiew wiatru, powietrze oszałamia zapachem kwiatów. W pokoju jest jasno jak w dzień, choć zbliża się północ. Obudzona dziewczynka trze oczy. Przy swym łóżku widzi Matkę Boską, piękną panią w długiej białej sukni w wieńcu z dwunastu gwiazd. Uśmiecha się do Renaty, macha ręką. - Jeszcze będziesz szczęśliwa - obiecuje.

Od tego czasu wizje się powtarzają. Dotąd było ich już kilkadziesiąt. Niekiedy następują niemalże dzień po dniu, jak w styczniu 2009 roku, kiedy Renata Dzikowicz widziała najpierw pomarańczowy płomień w swym wnętrzu, a potem hostię unoszącą się w powietrzu. 2 kwietnia 2005 roku, w dniu śmierci Jana Pawła II, zobaczyła papieża siedzącego w jej fotelu. Od tego dnia spisuje wszystko na gorąco. Kościół wie o objawieniach, jakich doświadcza legniczanka, dotąd jednak oficjalnie nie zabierał głosu w ich sprawie.

W 1988 roku czternastoletnia Renata przeżyła śmierć kliniczną. W wojskowym szpitalu w Warszawie lekarze przeprowadzali operację biodra, przez nie od urodzenia lekko utyka. Anestezjolog źle obliczył dawkę środka znieczulającego i pacjentki nie można było dobudzić. Renata nagle zdała sobie sprawę, że patrzy na samą siebie z góry, jakby unosiła się pod sufitem. Widziała lekarzy i pielęgniarki, jak próbują ją reanimować. Przez chwilę przyglądała się ze spokojem ich nerwowej krzątaninie, a potem całą jej uwagą zaprzątnął nieziemski dywan z kwiatów gdzieś z tyłu, tak piękny, że chciałoby się na nim postawić stopę. Jakiś głos kazał jej jednak wrócić. Obudziła się w obolałym ciele.

Sąd, który w 2009 roku decydował o zawieszeniu Dzikowiczów w prawach rodzicielskich bardzo interesował się tymi objawieniami. W oparciu o opinię biegłych z Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego w Głogowie uznał je za objaw zaburzeń psychotycznych. W nadzwyczajnej religijności pani Renaty dopatrzył się choroby, choć przedstawiała zaświadczenia psychiatrów, że oboje z mężem są absolutnie zdrowi. Sąd niepokoił się nadopiekuńczością Dzikowiczów, ich ogromnym wpływem na syna. Doszedł do wniosku, że dalsze przebywanie chłopca w domu rodzinnym spowoduje u niego zaburzenia w rozwoju emocjonalnym i społecznym. Paweł został umieszczony najpierw w pogotowiu opiekuńczym, potem w domu dziecka.

10 sierpnia sąd postanowił, by do czasu ostatecznej decyzji Paweł wrócił do rodziców

Rodzice poruszyli niebo i ziemię, aby go stamtąd wyrwać. Jako pierwsi opisaliśmy ich dramat w "Gazecie Wrocławskiej". Byliśmy w ich mieszkaniu, kiedy Elżbieta Jaworowicz kręciła u Dzikowiczów "Sprawę dla reportera" o współczesnej czarownicy ukaranej za swe wizje odebraniem synka.
Rzecznik Praw Dziecka Marek Michalak przejrzał akta sprawy i złożył wniosek o powrót Pawła do domu. Sąd rozpatruje go od roku. Wyrok zapadnie 28 września. Ale 10 sierpnia sąd postanowił, by do czasu ostatecznej decyzji Paweł wrócił do rodziców. Jak wyjaśnia sędzia Paweł Pratkowiecki, wiceprezes Sądu Okręgowego w Legnicy, kluczowe znaczenie miała opinia Instytutu Ekspertyz Sądowych z Krakowa, który przed wakacjami przebadał legnicką rodzinę i zasugerował, by Paweł wrócił do domu. Dla dobra dziecka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska