Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bolesna pobudka w Syrii (ZDJĘCIA)

Adam Radoliński
Amier, by żyć łatwiej, przerobił rower na motor
Amier, by żyć łatwiej, przerobił rower na motor Adam Radoliński
Pobudka w Syrii była bolesna, ciągły ból brzucha i gorączka kompletnie mnie wycieńczyły. Poprzedni dzień pamiętałem jak przez mgłę. Kłótnie z celnikami na granicy, grupowe pchanie zdezelowanego autobusu, zakrwawioną jezdnię i chodnik po wypadku, aż wreszcie ciemność hotelowego pokoju bez okien. Wszystkie wspomnienia ostatnich kilkunastu godzin, wirowały nie pozwalając poukładać się w logiczną całość.

Byłem słaby, naprawdę słaby. Próba pokonania zatrucia dietą i wszystkimi możliwymi lekami okazała się złudna. Po tym jak wstałem i otumaniony zawrotami głowy ponownie usiadłem, zdecydowałem się na wizytę w szpitalu.

Mały blokowy budynek pod który podwiózł mnie taksówkarz przypominał raczej blok mieszkalny. O fakcie, że jest to szpital przekonywały jedynie grymasy cierpienia bladych ludzi przekraczających drzwi budynku. Pomyślałem - nie jestem sam.

Przyjmujący mnie lekarz - mężczyzna po czterdziestce - już na wstępie z lekkim uśmiechem podkreślił, że takie zatrucia to nic nadzwyczajnego o tej porze roku. Jego twarz zmieniła wyraz dopiero w momencie kiedy usłyszał, że przez dwa ostatnie dni nic nie jadłem i nadal mam gorączkę. Kiedy mnie zbadał ponownie na jego twarz wrócił uśmiech

- Niech Pan się nie martwi, to co najgorsze już za Panem. Proszę tylko zacząć zażywać leki, które przepiszę i będzie dobrze. Za tydzień powinien Pan wrócić do zdrowia - powiedział. Na do widzenia usłyszałem jeszcze - Niech Pan dużo je, przede wszystkim dużo jeść.

Kiedy obudziłem się po popołudniowym śnie, czułem się znacznie lepiej. Kiedy wyszedłem by zobaczyć jakim miastem jest Hama, na ulicach spoczywały już długie cienie budynków. Senni upałem ludzie snuli się wolnym krokiem we wszystkich kierunkach, sprzedając coś lub kupując. W lepkim od zaduchu i smogu powietrzu, dało się słyszeć wycie miasta, inne jednak niż te z Damaszku czy Trypoli - tu jakby nastrojowe i monotonne.

Wiedziony przez ślady ludzi po kilku przecznicach znalazłem się na przeciw ogromnego przetaczającego wodę drewnianego koła - norię. To jego wycie łamało zgiełk ulic. Koło przelewając litry brudnej wody dawało miastu ożywczą bryzę, a otaczającym je tłumom nieustającą rozrywkę.

Po kilku kwadransach spędzonych na wpatrywaniu się w Norię, uciekałem głębiej i głębiej w trzewia miasta, szukając prawdy o historii tego miejsca. Hama to bowiem miejsce cierpienia i krwawej tragedii jaka zniszczyła to miasto na początku lat osiemdziesiątych.

Wtedy to, w wyniku bombardowania będącego następstwem politycznej walki zwolenników i przeciwników urzędującego prezydenta zginęło 40 tys cywili, a większość starej części miasta została zniszczona. O tamtych wydarzeniach nie przypomina już niemal nic. Na gruzach powstały nowe domy, na miejscu dawnej cytadeli urządzono miejski park. Jedynie zrujnowany meczet staje się niechcianą pamiątką tamtych wydarzeń.

O tym co stało się przed ponad ćwierć wieku, niechętnie mówią sami mieszkańcy - To było coś niedobrego, coś co nigdy nie powinno się zdarzyć, nie należy o tym mówić - ucinają rozmówcy. Wszyscy chcą nie pamiętać, żyć w nowej Hama. Tak też żyją.

Po dwóch dniach odzyskiwania sił spędzonych w Hamie, przeniosłem się do drugiego co do wielkości miasta Syrii - Aleppo. Miasta jednego miejsca - bazaru. Tak przynajmniej Aleppo przedstawiane było w opowieściach osób, które je odwiedziły.
Długie zdające się nie kończyć blokowiska ciągnęły się za oknami autobusu miejskiego, który o ile udało mi się wytłumaczyć kierowcy miał mnie zawieść na główny plac miasta. Co kilka chwil ktoś wyskakiwał lub wskakiwał do nie mającego zamiaru zatrzymywać się autobusu. Kierowca widząc pasażerów jedynie zwalniał na tyle by ci mogli złapać się wystającej poręczy i wciągnąć do środka. Co rozważniejsi czekali na autobus przy skrzyżowaniach, gdzie kierowca musiał stanąć czekając na zielone światło.

Po półgodzinnej podróży w zapchanym autobusie, ktoś złapał mnie za rękę i ciągnąc tłumaczył, że to już centrum i pora wysiadać. Kiedy wylądowałem wspólnie ze przygodnym towarzyszem na chodniku ten ze szczerym uśmiechem wskazał punkt na trzymanej przeze mnie mapie miasta powiedział kilka słów po arabsku uścisnął mi dłoń i odszedł.

Stałem tak wpatrzony w punkt, który mi wskazał starając się zrozumieć gdzie jestem i dokąd mam iść. W głowie układałem sobie plan - najpierw znaleźć dworzec, kupić bilet do Istambułu, później hotel, kąpiel, jedzenie i zwiedzanie miasta. Okazało się, że jedyny autobus jest o 5 rano kolejnego dnia, pozostało mi więc niespełna 20 godzin na poznanie
miasta - musi wystarczyć.

Nocleg znalazłem w pobliżu dzielnicy chrześcijańskiej, mały hotel z tanimi pokojami i niskim standardem. Brak okien w pokoju przestał mi już przeszkadzać.

Wychodząc, z hotelu tradycyjnie już nie wziąłem ze sobą przewodnika. Po kilku krokach skręciłem w ulicę wyglądającą na zapomnianą, skąd wciągnął mnie labirynt małych uliczek, upchniętych w zagłębienia straganów i spokojnie śledzących mnie wzrokiem ludzi. Nie wiem jak długo chodziłem nie wiedząc gdzie i dokąd idę, wymieniając z mijanymi osobami od czasu do czasu kilka słów lub jedynie uśmiech czy gest. Aleppo wciągnęło mnie zupełnie. Nie miałem ochoty szukać bazaru czy górującej nad miastem cytadeli. Chłonąłem atmosferę miejsca tak podobnego, a zarazem zupełnie innego od Damaszku.

Do serca miasta - bazaru, dotarłem kiedy słońce zaczęło chować się za dachami domów. Zdałem sobie sprawę, że dotarłem tu wiedziony zapachami świeżo mielonej kawy z kardamonem, przypraw i mydła, które rozchodziły się po ciasnych uliczkach zachęcając do podążenia ich śladem. Stare obdrapane mury zaczęły zmieniać się w stragany udekorowane setkami towarów - słodyczami, chustami, złotem i perfumami. Zmienili się także
ludzie.

Spokojny, cierpliwy wzrok oddał miejsce rozbieganym i zaczepnym oczom sklepikarzy, pragnący za wszelką cenę wcisnąć swój towar "głupim" turystom. Ogłuszony tą nagłą zamianą niespokojnie rozglądałem się po wystawkach starając się nie zatrzymywać w żadnym z miejsc na tyle długo by zostać zaczepionym przez sprzedającego.

Z kolejnymi przemierzonymi alejkami, bazar ten stawał się absurdalnie coraz bardziej nieodkrytym. Kilkukrotnie dopiero po upływie kilku chwil zdawałem sobie sprawę, że już byłem w tym miejscu i powinienem iść w przeciwną stronę.

Podczas drogi do hotelu, starając się poukładać w głowie obrazy tego niezwykłego miejsca, zrozumiałem, że słowa "miasta jednego miejsca - bazaru", ma w sobie prawdę. W odróżnieniu do innych miast, bazar w Aleppo żył swoim zupełnie odrębnym od reszty miasta życiem. Życiem, które zaczynało się i kończyło na ostatnim straganie. Życiem, które mogło być - i było - opowieścią o całej Syrii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska