Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szewińska nie oddała mu kasy

Wojciech Koerber
Trener Józef Lisowski z własnej kieszeni zapłacił za obóz
Trener Józef Lisowski z własnej kieszeni zapłacił za obóz Paweł Relikowski
Lisowski czeka na 25 tys. zł i nowe władze PZLA. Skład sztafety ustalili trenerowi działacze.

- Mnie to już wszystko dynda i powiewa. Pani prezes Szewińska uważa, że ma monopol na wiedzę trenerską, organizacyjną i finansową. Jeśli po igrzyskach działacze się nie zmienią, dam sobie z tym spokój. Szkoda zdrowia - mówi nam tyleż poirytowany, co zasłużony opiekun polskich czterystumetrowców, Józef Lisowski.

Nazwa lisowczycy od lat funkcjonuje w powszechnym użyciu. I kojarzy się z ostatnimi sukcesami męskiej sztafety. By były kolejne, w kwietniu szkoleniowiec z własnej kieszeni - i w tajemnicy przed żoną - wyłożył 25 tysięcy złotych na zgrupowanie w hiszpańskim Loret de Mar. Czy władze PZLA wyrównały już rachunki?
- Gdzie tam. Wciąż czekam. A przydałyby się te pieniądze, bo samochód mi się sypie. Właśnie na zmianę auta była ta kasa wcześniej odłożona. Wierzę jednak, że niebawem ją zobaczę. Podczas mistrzostw Polski podszedł do mnie nowy dyrektor, pan Ślęzak. Powiedział, że mu głupio i postara się przyspieszyć sprawę - zdradza Lisowski.

Gdy chodzi o finansowe zabezpieczenie przygotowań, specjalnie szefostwo PZLA się nie wychyla. Gdy jednak przychodzi ustalić skład olimpijskiej kadry, wtedy działacze mają do powiedzenia więcej od trenerów. A chyba winno być odwrotnie. W Pekinie Lisowski będzie miał do dyspozycji Piotra Kędzię, Piotra Klimczaka, Kacpra Kozłowskiego, Daniela Dąbrowskiego, Rafała Wieruszewskiego i Piotra Wiaderka, choć zamiast tego ostatniego, chciał widzieć w kadrze Marcina Marciniszyna. W czasie mistrzostw Polski był jednak jeszcze bez formy, niedługo po kontuzji. Czy to zatem koniec marzeń "Szatana" o wylocie do Pekinu?

- Wszystko na to wskazuje. Dziś mamy jeszcze mityng w Bielsku-Białej, a jutro w Kutnie. Jeśli pobiegnie w granicach 45,50, to może uda się coś jeszcze wskórać. O ile zrobiłby się szum medialny. Bo teraz, tak sądzę, najbardziej możecie pomóc wy, dziennikarze - zaznacza Lisowski. Czy bierze odpowiedzialność za wynik w Pekinie? - Skoro zarząd ustalił skład, to niech zarząd teraz rządzi. Ja jestem tylko cichym wykonawcą. Ale tam, na miejscu, zrobię wszystko, by awansować do finału i powalczyć o co się da - dodaje.

Przypomnijmy, że, o ile pozwoli mu zdrowie, w pekińskim biegu sztafetowym chętnie wystąpi także Marek Plawgo. Bezpowrotnie szansę na olimpijski medal stracił natomiast 34-letni Piotr Rysiukiewicz. - Cóż, forma odeszła i tyle. Pobiegam jeszcze trochę dla klubu, dla wojska, a w przyszłym roku skończę karierę - mówi zawodnik Śląska Wrocław. Historia jednak o nim nie zapomni. W wydanym przez komisję statystyczną PZLA (w składzie Janusz Rozum, Henryk Kurzyński, Stefan Pietkiewicz i Tadeusz Wołejko) opracowaniu z mistrzostw Polski 1920-2007 zajął Ruch honorowe miejsce. W klasyfikacji punktowej dotyczącej finałów 400 m znalazł się na drugiej pozycji - 84 pkt, 13 finałów, trzy złote, cztery srebrne i trzy brązowe medale. Lepszy jest tylko słynny Andrzej Badeński - 87 pkt, 12 finałów, m.in. 5 złotych medali.
- Być pierwszym po Badenie to dla mnie duża sprawa - nie ukrywa Rysiukiewicz.

Wracając do paradoksów PZLA. Pisaliśmy niedawno o Bogumile Mańce, opiekunie Michała Bieńka (skok wzwyż). Choć dostarcza swojego zawodnika na piątą olimpiadę, to igrzysk jeszcze nie widział.
- A proszę mi powiedzieć, po co jedzie pan Mamiński? Jakiego zawodnika jest trenerem? Żadnego. Jest tylko szefem bloku biegów długich. Dlaczego jako trener, a nie jako działacz, jedzie wiceprezes Jerzy Sudoł? A taki Marek Jakubowski, choć ma dwie zawodniczki - w tym wrocławiankę Sylwię Ejdys - zostaje w domu. Dlatego nie chcę mieć z tym nic wspólnego. PZLA narobił tylko długów, a wszyscy dalej przytakują pani Szewińskiej. Jedynie paru ludzi, m.in. Sebastian Chmara i szef centralnej rady trenerów Makaruk, potrafią się jej przeciwstawić - zauważa Lisowski.

Dodajmy, że dopiero wczoraj lisowczycy zeszli z gór w St Moritz.
- Choć ja wróciłem wcześniej, to oni mieli tam siedzieć jak najdłużej, by kumulować energię - wyjaśnia szkoleniowiec. Czy ta energia eksploduje w Pekinie? Oby.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska