Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Odszedł wielki mistrz boksu, złoty medalista na olimpiadzie w Rzymie

Wojciech Koerber
Kazimierz Paździor w wieku 23 lat
Kazimierz Paździor w wieku 23 lat Archiwum Gwardii Wrocław
Kilkanaście miesięcy temu miałem pisać o Kazimierzu Paździorze w cyklu "Olimpijczycy sprzed lat". Czas ku temu był jednak nieodpowiedni - zmarł mu syn. Kilka dni temu, na jednym z wrocławskich cmentarzy, przyjaciele pożegnali Go - wielkiego Filozofa Ringu

Jakoś tak Pan Bóg zdecydował, że zabiera ich po kolei. Najpierw Zygmunta Chychłę, pierwszego polskiego mistrza olimpijskiego w boksie, a teraz Kazimierza Paździora, naszego drugiego championa - smutno konstatuje Jerzy Rybicki, złoty medalista z Montrealu (1976) oraz brązowy z Moskwy (1980). W środę był we Wrocławiu, by pożegnać wielkiego sportowca i człowieka. Byli też przyjaciele z dawnych lat, legendarne dzieci Papy Stamma z Jerzym Kulejem na czele.

- To był bokser inny, z innego kalejdoskopu. Takich ludzi jak on nie dało się wsadzić w żadne ramy, w żaden szablon ani żadną szufladkę. Nie dało się go podporządkować - zaznacza Kulej. - Kaziu był człowiekiem o wyjątkowej wiedzy, nie do skopiowania. I nawet ze Stammem potrafił się nie zgadzać. Postanowił np. nie ukrywać tego, że palił papierosy. Bo uważał, że miernikiem jego zdrowego stylu życia są wyniki. A te miał przecież wybitne - dodaje.

Paździor to mistrz olimpijski z Rzymu (1960), gdzie wszystkie przeszkody przeszedł jak na paradzie. 5:0 z Karimem Tahą Abdulem (Irak), 4:1 z Harrym Lempio (ORO/RFN), w ćwierćfinale 5:0 z Salahem Shokweirem (ZRA), w półfinale 3:2 z Richardem McTaggartem (W. Brytania), wreszcie w finale 4:1 z lokalnym matadorem, Włochem Sandro Lopopolo.

To był bokser inny, z innego kalejdoskopu. Takich ludzi jak on nie dało się wsadzić w żadne ramy

- Gdy pan Kazimierz zdobywał złoto w Rzymie, miałem dopiero siedem lat. Niewiele mogłem z tego pamiętać. Ale wszyscy wiedzą, że to sportowiec wybitny. Przecież mistrzostwo Europy zdobył jeszcze przed swoim pierwszym mistrzostwem Polski - przypomina Rybicki.

Bo Paździor potrafił iść własną drogą, nieudeptanym przez innych szlakiem. Istotnie pierwszy złoty krążek krajowych mistrzostw wywalczył w 1958 roku, a przecież rok wcześniej okazał się w Pradze najlepszym pięściarzem Starego Kontynentu, pokonując w finale wybornego Fina Ollego Mäki, późniejszego zawodowego mistrza Europy. Zresztą Mäki zrewanżował się Paździorowi na kolejnych ME w Lucernie (1959), eliminując Polaka w drugiej rundzie.

- Pamiętam, że wtedy potrafił się obrazić na Stamma. Za złe ustawienie walki i błędną interpretację jej przebiegu. Papa kazał mu być spokojnym, przeczuwając zwycięstwo, a werdykt zapadł jednak w drugą stronę. Kaziu w ogóle potrafił się na ludzi obrażać, nie zapominać o pewnych rzeczach, które rzutowały na dalszą znajomość. Z wieloma rzeczami się nie zgadzał, kapitalny człowiek, nie do skopiowania - mówi Kulej, który - podobnie jak Marian Kasprzyk - miał na koncie porażkę z Paździorem. - Oj, zalazł mi za skórę w 1959 roku we Wrocławiu podczas Turnieju "Trybuny Ludu". Miałem go co prawda na deskach, ale on się otrząsnął i dał mi taką szkołę boksu, którą do dziś pamiętam - dodaje nasz dwukrotny mistrz olimpijski z Tokio (1964) i Meksyku (1968).
Paździor stoczył w karierze 194 walki, z których wygrał 179, a bilans dopełniają 3 remisy i 12 porażek. Karierę skończył niezwykle szybko, bo w wieku 26 lat, tuż po rzymskim złocie. Zdążył jednak zapracować na przydomek - Filozof Ringu.

Znany dziennikarz Lucjan Olszewski, również obecny na środowym pogrzebie, pisał przed laty:

"Paździor wytworzył swoisty styl walki, oparty na własnych możliwościach i umiejętnościach, a także cechach charakteru. Nie bił się w ringu, nie dopuszczał do wymiany, bo nie była mu potrzebna. Jego boks był właśnie jakby filozoficzny, wydumany, wyrafinowany. Najpierw ważne było własne bezpieczeństwo, potem dopiero przeciwnik z jego rozlicznymi walorami".

Karierę skończył niezwykle szybko, bo w wieku 26 lat, tuż po rzymskim złocie

Był to także sportowiec, który umiejętnie łączył wykonywaną profesję z nauką, a po zakończeniu kariery ukończył studia na SGPiS. Obronił dyplom magistra ekonomii i kontynuował pracę w Zakładach Metalowych w Radomiu. Był również trenerem w Broni Radom (1962-64), a później Zagłębiu Lubin (1970-79) i Gwardii Wrocław (1979-86).

W styczniu 2009 roku spotkał go wielki osobisty dramat - zmarł jego jedyny syn Sławomir, absolwent wrocławskiej AWF, który urodził się w roku olimpijskiego sukcesu taty.

- Kazimierz to był wspaniały, bezinteresowny, życzliwy i zawsze pogodny człowiek. Wybitna postać - wylicza smutnym głosem Jacek Wąsowicz, były świetny bokser i działacz wrocławskiej Gwardii, a zarazem przyjaciel domu. Domu, w którym została żona - Stanisława (Stenia).

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dni Lawinowo-Skiturowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska