Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Chyra: 50. urodziny wezmę na klatę

Ryszarda Wojciechowska
Fot. Wojciech Gadomski
Znany, polski aktor opowiada o niedawnym teatralnym spotkaniu z Isabelle Huppert i filmowej przyszłości.

Jedenaście lat temu wraz z "Długiem" stracił Pan anonimowość. A popularność, która wówczas na Pana spadła, tak sobie trwa i trwa...
Nie wiem, czy ta popularność jest znowu tak wielka. Może bardziej widoczna w środowisku niż na ulicy. Co mnie zresztą cieszy, ponieważ ona bywa zwyczajnie męcząca. Przynosi jednak pewien pożytek. Człowiek popularny staje się dobrym towarem na rynku. Albo mu się wydaje, że się staje (wybucha śmiechem). A to pozwala na spotkania z ciekawymi ludźmi i przede wszystkim na interesujące propozycje zawodowe.

Można powiedzieć, że film teraz odgrywa mniejszą rolę w Pana życiu. Bardziej liczy się teatr. Niedawno grał Pan w paryskim "Odeonie" z Isabelle Huppert. Otrzepał się Pan już z tych emocji?
Troszkę się otrzepałem. Ale one jeszcze wrócą. "Tramwaj" (w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego - przyp. red.) graliśmy pięćdziesiąt razy. Teraz przed nami wyjazd do Aten, a jesienią i wiosną ruszymy w tournée po Europie. Rzeczywiście, przez ostatnie dwa-trzy lata w moim zawodowym życiu liczył się głównie teatr. Zagrałem w czterech dużych przedstawieniach, które częściej były prezentowane za granicą niż w Polsce. No, ale to z tego względu, że Nowy Teatr, z którym jestem związany, nie ma swojej siedziby. I bardzo nam ciężko w Warszawie znaleźć miejsce do grania. Gramy więc pod Warszawą - w Ursusie, w halach.

Nie wiem, czy ta popularność jest znowu tak wielka. Może bardziej widoczna w środowisku niż na ulicy

Teatr wędrowny, można powiedzieć...
To bywa nawet przyjemne, ale czasami uciążliwe. Bo chciałoby się mieć własny teatr. Jest zresztą projekt, mamy miejsce, ale ciągle brakuje woli i decyzji. Bo teren, na którym miałby stanąć budynek, nadal jest okupowany przez warsztaty remontowe i postój śmieciarek. To piękna lokalizacja, obiecana nam przez miasto. Ale w dalszym ciągu nic się w tej sprawie nie dzieje. Więc pewnie przez następnych parę lat też będziemy jeździć. Grając tak dużo w teatrze, miałem mniej czasu na filmy. Ale też nie zasypywano mnie wyjątkowymi propozycjami filmowymi. Więc nie czuję żalu.

A jak się filmowo Pana przyszłość rysuje?
Mam pięć propozycji dużych filmów, z ciekawymi twórcami. To role pierwszoplanowe.

Drugoplanowe nie wchodzą w grę?
Drugi plan wchodzi w grę, ale pod warunkiem, że jest interesujący. Ale postaram się tak sprowokować sytuację, żeby jednak zagrać coś naprawdę dużego. Bo tylko wtedy, kiedy się gra główną rolę, wpływ aktora na efekt końcowy produkcji jest duży. Wpływ na ostateczny kształt filmu, kiedy się w nim supportuje, jest niewielki.
Nie lubi Pan prostych zadań. Dlatego przyjął Pan rolę Stanleya w "Tramwaju"?
Każda nowa rzecz to kolejne wyzwanie. Ale w przypadku Stanleya stopień trudności z jednej strony i atrakcyjności z drugiej był tak duży, że nie mogłem sobie odmówić. Cała ta paradoksalność sytuacji - ja, Polak, grałem po francusku Amerykanina w Paryżu, będącego potomkiem polskich emigrantów, no i spotkanie z Isabelle Huppert, fantastyczną aktorką, tego się nie odmawia. W Europie to teraz aktorka numer jeden.

Podobno ją Pan zauroczył.
Nie wiem, czy zauroczyłem. Ale bardzo dobrze nam się razem pracowało. Tego jestem pewien. To było o tyle ważne, ponieważ mieliśmy mało czasu na próby do tego spektaklu. Ja nie znałem francuskiego, a roboty przed premierą było naprawdę dużo. Dzięki temu jednak, że szybko złapaliśmy dobry kontakt, udało się zdążyć na czas.

Skok na głęboką wodę.
Miałem oczywiście momenty niepewności, nawet poważnej wątpliwości, czy ta woda nie jest dla mnie zbyt głęboka. Ale okazało się, że jednak można. Zacząłem się uczyć nowego języka, co jest z jednej strony bardzo fajne, a z drugiej - bardzo trudne, ponieważ trzeba się wciąż mobilizować.

Każda nowa rzecz to kolejne wyzwanie

Isabelle Huppert to intelektualna aktorka. Nie miał Pan tremy?
Wielkiej tremy nie miałem. Zaczynaliśmy od prób czytanych. Już wtedy powoli przyzwyczajaliśmy się do siebie. Tak jest za każdym razem, kiedy się gra. Nawet z partnerem, którego się zna. Jak się próbuje coś zagrać po raz pierwszy, to zawsze jest niepewność i lekki stres.

W jakimś wywiadzie powiedział Pan, że zmienia teraz hierarchię wartości w życiu. Że zwraca w stronę duchowości.
Człowiek dojrzewa. Pewne rzeczy przestają go interesować, zaczynają go nudzić. Ta sfera duchowa - nazwijmy to tak - pogłębia się. I wychodzi na plan pierwszy. Bo już się człowiek ty-le w życiu wybawił, tyle atrakcji spotkał, że chce spróbować czegoś innego. Choć na to potrzebny jest też odzew z tej drugiej strony, ze strony świata i życia. Do tej pory byłem pochłonięty pracą, wyjazdami, mieszkałem w obcym mieście. Ale mam nadzieję, że teraz nadchodzi moment odpoczynku i że na nowo rozejrzę się w życiu.

Jeżeli ma Pan do wyboru film i teatr, to co Pan wybiera?
Odpowiedź jest prosta. Wszystko zależy od projektu i ludzi, którzy go proponują, z którymi się współpracuje. I od tego, czy ostatnio częściej grałem w teatrze, więc mam ochotę na film, czy odwrotnie. Ale liczą się przede wszystkim ludzie.

Jak w "Triku" - ostatnim filmie z Pana udziałem. Na planie spotkało się kilku przyjaciół, musiało się fajnie pracować.
Tak, zwłaszcza że sam film był lekki, łatwy i przyjemny, więc nasze nastawienie do pracy też było przyjemne. Fajnie się od czasu do czasu spotkać w takiej grupie.

Pamięta Pan jeszcze słowa Tadeusza Łomnickiego: "Stary, masz twarz jak kozia d..."?
Czasami ktoś mi przypomni te słowa w rozmowie. Łomnicki był wyjątkowym człowiekiem i aktorem. Nauczył mnie paru rzeczy, przede wszystkim jednak ogromnego dystansu do siebie. Myślę, że każdy powinien mieć taką własną anegdotę, która z tych wysokości, na których człowiek czasami siedzi, ściągnie go na ziemię.

Radzi Pan sobie z upływem czasu?
Jakoś sobie radzę. Miałem serię trzech ojców, zagranych jeden po drugim. W tych nowych propozycjach są przede wszystkim role dojrzałych mężczyzn. To mnie cieszy. Lubię skomplikowane rzeczy. Chociaż nie wiem, czy się lubimy starzeć. To już nie jest to ciało, to już nie jest ta sprawność, również umysłu, to już nie jest ta swoboda, jak w młodości. Chociaż czasami myślę, że tej swobody nadal mam za dużo (śmieje się).

I wtedy tabloidy to z lubością prezentują.
Tak, ale w ten sposób między innymi ja sobie radzę z upływającym czasem (śmieje się). Nie przejmuję się za bardzo tym, że powinienem być poważnym panem. W końcu za parę lat osiągnę pięćdziesiątkę, co na razie jest dla mnie dosyć irracjonalne. Ale trzeba będzie pięćdziesiątkę przyjąć na klatę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska