Przez kilkanaście dni obserwowałem, jak sztaby próbowały uczynić ze swoich kandydatów sztuczne kukły, teraz modnie jest mówić awatary, niemające nic wspólnego z realnymi bytami Bronisława Komorowskiego czy Jarosława Kaczyńskiego. Bo głównie ci dwaj bohaterowie pojawiali się w prasie czy telewizji.
Chyba trochę lepiej na tym wyszedł marszałek Sejmu, bo jego sztab okazał się do niczego i niewiele zrobił. Dzięki temu, co prawda, Komorowski zaliczył kilka wpadek, a jego drugie życie na czas kampanii wygląda tak: kandydat PO nagle stał się pacyfistą i podpisał pakt o nieagresji z sarenkami i zajączkami. Jednym słowem, już nie chce być myśliwym. Nie chce na czas określony, czyli dopóki go nie wybiorą lub nie przegra. Wtedy pewnie zaś załaduje flintę i, kochane futrzaki, ręce do góry! W końcu to jego pasja i tak łatwo z nią się nie zrywa. Okazało się też, że Komorowski potrafi obrać ziemniaki na kolację. Ciekawe, kto mu pokazał drogę do kuchni?
Niezwykłych akrobacji umysłowych natomiast dokonywał sztab Jarosława Kaczyńskiego. Ich idee fixe to: jak z prezesa PiS w krótkim czasie uczynić wysokiego bruneta, który jest ojcem wielodzietnej rodziny kochającym wróbelki. Zaczęło się od wystąpienia do narodu z pianinem w tle. I gdy już wszyscy myśleliśmy, że prezes jest muzykalny, sztabowcy pospieszyli z wyjaśnieniami, że to symbol szacunku dla kultury i powinno stać w każdym domu, bo jeśli gospodarz na nim nie gra, to instrument czeka na następne pokolenie. Czegoś nie wiemy, czy PiS-owcy o coś proszą prezesa? Potem okazało się, że Jarosław Kaczyński kocha całą swą rodzinę i jest doskonałym wujkiem dla bratanicy Marty i jej drugiego męża Marcina Dubienieckiego. Co prawda całkiem niedawno nie pojawił się na ich ślubie, bo rzekomo nie odpowiadały mu korzenie SLD-owskie nowego członka rodziny, ale przed wyborami nastąpiło wielkie pojednanie. Już widzę tę scenę. Musiało to wyglądać jak w "Potopie", gdy Zagłoba do Rocha Kowalskiego rzekł "Mów mi wuju". Następnie nagle w kolorowych magazynach pojawiły się zdjęcia Jarosława Kaczyńskiego w fartuszku, smażącego coś na grillu, który od niechcenia opowiadał, że kiedyś był zakochany. I to podobno nie w samym sobie. Uff. No i na koniec kampanii postanowił udać się na grób brata na Wawelu. A, i żeby było jasne. Sztabowcy twierdzą, że jest to całkiem prywatna inicjatywa niemająca nic wspólnego z tym, że dwa dni później odbędą się wybory. Żeby źli ludzie nie pomyśleli sobie, że tragedię rodzinną wykorzystuje do celów politycznych. Prawda, że nikt tak nie pomyślał?
Od poniedziałku niechybnie czekają nas kolejne odcinki tego serialu. W PO w poszukiwaniu poparcia lewicy odkryją, że kuzynka ciotecznej babki szwagra zięcia stryjecznego prapradziadka była lesbijką i jako nad wyraz nowoczesna pierwsza na ziemiach polskich zbudowała czworaki dla homoseksualnych parobków. U Jarosława Kaczyńskiego natomiast na wyspach Samoa odnajdą nieślubnego wnuka prezesa PiS, na którego ślady trafiono w IPN--ie, bo jego babcia, będąc w ciąży, ale chcąc odciągnąć od ukochanego Jarosława esbecki pościg, uciekła na antypody. A czemu nie? Kto sztabowcom zabroni?
Sztaby próbowały uczynić ze swoich kandydatów sztuczne kukły, choć nowocześniej jest mówić: awatary
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?