Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kamienica, w której skarbów strzegą gryfy, czyli nr 2 na wrocławskim Rynku

Aleksandra Buba
We wnętrzu piwnic restauracji Pod Gryfami łatwo można stracić poczucie czasu
We wnętrzu piwnic restauracji Pod Gryfami łatwo można stracić poczucie czasu Paweł Relikowski
Ta architektoniczna perełka Rynku niegdyś była domem zamożnych mieszczan, a dziś słynie z antykwariatu i restauracji prowadzonych przez Grażynę i Henryka Horszowskich.

Zanim w 1760 r. we Wrocławiu wprowadzono numerację domów, mieszkańcy orientowali się w mieście dzięki godłom i wywodzącym się z nich nazwom kamienic. Zwyczaj zdobienia domów malowidłami i reliefami był powszechny wśród zamożnych mieszczan, bowiem zawarte w nich rodowe herby nie tylko reprezentowały tożsamość właścicieli, ale także ozdabiały budynki. Od kiedy pod numerem 2 na wrocławskim Rynku zagościł salon z antykami, a niedługo później kawiarnia Pod Gryfami Grażyny i Henryka Horszowskich, numeracja przestała być potrzebna. Mało kto wie, gdzie znajduje się Rynek 2, ale kultowy już przybytek, który mieści się pod tym adresem, zna każdy wrocławianin.

Mitologiczne gryfy, które zdobią szczyt kamienicy Pod Gryfami, to stworzenia, które w antycznych podaniach przedstawiane są jako strażnicy skarbów. - I najwyraźniej bardzo dobrze ich strzegą, bo mimo licznych remontów dotychczas jeszcze żadnych nie znaleźliśmy - śmieje się Grażyna Horszowska. Jednak wcale nie ma racji, bo kamienica Pod Gryfami jest pełna skarbów, tyle że nie tych pozostawionych przez starych właścicieli, ale tych, którymi zapełniła ją wraz z mężem Henrykiem.

W kawiarni Pod Gryfami łatwo stracić poczucie czasu. Wygodne, obite pluszem fotele, ciepłe światło, drewniane wykończenia i otaczające zewsząd ciepłe odcienie czerwieni i brązu od wejścia dają wrażenie przytulności. Na ścianach trudno o wolną przestrzeń: obrazy, fotografie, mapy, kolekcje bibelotów, a nawet stare instrumenty muzyczne intrygują do tego stopnia, że przy każdym chciało by się zatrzymać na dłużej.

- Ten horror vacui jest moim sposobem na oswojenie przestrzeni - wyznaje z uśmiechem Grażyna Horszowska. Ale nie wszystkie elementy wystroju są antykami. Część, tak jak anioły zajmujące gablotę w pierwszej sali, to współczesne amerykańskie figurki, które produkuje się w Chinach - zdradza właścicielka kolekcji. A zaraz obok nich znajdziemy prawdziwe dzieła sztuki, m.in. grafiki Miry Żelechower-Aleksiun czy prace Eugeniusza Geta-Stankiewicza i Edyty Purzyckiej.

Filiżanka dla bywalca

Jednak najciekawsza w kawiarni Pod Gryfami jest bez wątpienia kolekcja ponad setki filiżanek, należących do stałych bywalców. Co trzeba zrobić, aby stać się właścicielem takiej filiżanki? - Przede wszystkim trzeba bywać w tym miejscu - zdradza Wanda Ziembicka, która swoją filiżankę ma tam od lat. - Jestem straszną kawoszką, a Pod Gryfami serwuje się naprawdę pyszną kawę. A ponadto mają świetny wybór win. Zdarza się, że po sesji wpadamy tam z radnymi - kontynuuje znana wrocławianka.
Dom mieszczański

W XIV-XV wieku na miejscu dzisiejszej kamienicy stały dwa domy, których elementy do dziś zachowały się w piwnicach. Wiadomo, że w 1448 r. budynek wszedł w posiadanie patrycjuszowskiej rodziny Scheuerle.

W 1587 r. za 4500 talarów zakupił go Konrad von Költsch (nazwisko zapisywane także jako von Keltsch), który zlecił miejskiemu budowniczemu Friedrichowi Grossowi gruntowną modyfikację kamienicy. Przebudowa trwała od 1587 do 1589 r. i uczyniła z domu Pod Gryfami najważniejszy przykład manieryzmu niderlandzkiego w architekturze Wrocławia. Ów niderlandzki akcent budynek zawdzięcza rzeźbiarzowi Gerhardowi Hendrikowi, który przez Gdańsk przybył do Wrocławia z Amsterdamu.

Jest on autorem charakterystycznej elewacji, której szczyt zdobią cztery symetryczne pary płaskorzeźb lwów, orłów i oczywiście gryfów. Co ciekawe, gatunek, do jakiego należy ostatnia para ptaków, do dziś pozostał kwestią sporną. Niektórzy twierdzą, że są to orlice, inni, że gęsi, kaczki, żurawie, a nawet pelikany i strusie.

Z pod ręki Gerharda Hendrika wyszedł także bogato zdobiony piaskowcowy portal budynku. Do dziś wieńczą go herby szesnastowiecznych fundatorów: Konrada von Költscha i jego żony Apollonii z rodziny von Tarnau.

W 1681 r., kiedy zmarła wnuczka Konrada von Költscha Rosina Fentzel, dom był już zapisany w testamencie przytułkowi dla ubogich. W tym okresie na pierwszym piętrze odbywały się przedstawienia teatralne gimnazjalistów z teatru szkolnego kościoła św. Elżbiety.

W 1761 r. kamienica znów trafiła w ręce prywatne - za sumę 15 020 talarów dom kupił Ernst Gottfried Stöckel. A ostatnim właścicielem całego budynku był Issak Guffmann, który nabył go w 1825 r. Przebudowano wówczas fasadę w klasycystycznym stylu, a plakietę z herbami fundatorów przeniesiono na dziedziniec kamienicy.

W grudniu 1933 r. w kamienicy wybuchł pożar, który uszkodził jej wyższe kondygnacje. Paradoksalnie zdarzenie okazało się korzystne dla budynku, bowiem przyczyniło się do jego renowacji, której dokonano w 1935 r. Pod kierownictwem Rudolfa Steina przywrócono mu pierwotny wygląd sprzed 1825 r., a plakieta z herbami wróciła na swoje miejsce w szczycie portalu.

Przed II wojną światową budynek zajmowały sklepy i zakłady usługowe, a w oficynie działała drukarnia. Natomiast po wojnie mieścił się tu sklep winiarsko-cukierniczy Społem.

Ostatni raz kamienicę poddano gruntownemu remontowi w 1960 r. Miejska legenda głosi, że w trakcie przebudowy kamienicy ówczesny konserwator miejski Olgierd Czerner chciał uchronić przed zniszczeniem zabytkowe malowane belki stropowe. Dlatego w porozumieniu z robotnikami zamurował je na pierwszym piętrze kamienicy. - Nie wiadomo, czy jest to prawda, bo nikt do tej pory nie próbował rozkuwać ścian. Ale profesor Czerner wpadał czasem Pod Gryfy i pamiętam, że powiedział nam, iż w zabytkowych pomieszczeniach powinni żyć ludzie, bo bez tego giną - cytuje profesora Henryk Horszowski.
Pod Gryfy zamiast do Kanady

Najnowsza historia kamienicy Pod Gryfami rozpoczęła się w 1989 r. - Planowaliśmy wyjazd do Kanady i byliśmy już właściwie spakowani, kiedy któregoś dnia mąż wrócił do domu i powiedział mi, że znalazł świetne miejsce na antykwariat. Namawiałam go na wyjazd przez 15 lat, ale wiedziałam, że musi podjąć próbę realizacji tego pomysłu - wspomina Grażyna Horszowska. - Później, kiedy przeglądaliśmy rodzinne fotografie, znaleźliśmy zdjęcie z dzieciństwa Henryka, na którym siedzi na kucyku właśnie przed kamienicą Pod Gryfami. Może to właśnie dobre wspomnienie z dzieciństwa nas tutaj przywiodło? - kontynuuje.

- Miejsce, w którym dziś znajduje się antykwariat, należało w 1989 r. do spółdzielni Społem. Było ono tak zdewastowane, że kiedy zgłosiłem się do prezesa spółdzielni, powiedział mi, że jak wezmę ten lokal, to dostanę gratis znajdujący się tam telefon. A telefon w tamtych czasach to było nie byle co - dodaje z uśmiechem Henryk Horszowski. - Później zabiegałem o to, aby to miasto przejęło lokal i żebyśmy mogli go wydzierżawić - kontynuuje pan Henryk. Udało się i w październiku 1989 roku Horszowcy otworzyli pierwszy prywatny sklep z antykami we Wrocławiu. Cztery lata później do antykwariatu dołączyła kawiarnia Pod Gryfami.

Duchy w piwnicy

We wrześniu 2001 Pod Gryfami oficjalnie otwarto restaurację, a lokal powiększył się o sale piwniczne. Właśnie w owych piwnicach w powieści "Koniec świata w Breslau" detektyw Eberhard Mock znalazł ciało ofiary "kalendarzowego" mordercy - muzyka Emila Gelfrerta. W piwnicy oczywiście nikogo nie zamurowano, co Marek Krajewski potwierdził na piśmie w księdze gości. - Jednak "coś" jest w klimacie podziemi, bo w trakcie remontu murarze i hydraulicy, którzy nie lubili elektryków, straszyli ich duchem Karola - wspomina Grażyna Horszowska. - Okazało się, że robotnicy odkryli, iż stukając w jednym pomieszczeniu, wywołują odgłosy w drugim, i udało im się wystraszyć elektryków tak skutecznie, że ci zrezygnowali z pracy.

Łańcuch i szkatułka

Z pierwszego spotkania z Henrykiem Horszowskim Wanda Ziembicka najlepiej zapamiętała łańcuchy. - Zaprosiłam go do jednego ze swoich programów o pięknych przedmiotach, a on pojawił się z walizką przykutą do ręki. Okazało się, że miał tam m.in. bardzo cenne zegarki - wspomina dziennikarka.

Jedna z ciekawszych historii przedmiotów, które trafiły do antykwariatu, dotyczyła szkatułki z kości słoniowej. Z załączonego do niej listu wynikało, że przywiozła ją z Cejlonu niemiecka ekspedycja. Działo się to jeszcze przed II wojną światową, a celem wyprawy było wzniecenie na wyspie buntu przeciw Anglikom. Tak się złożyło, że owa ekspedycja trafiła na wystawę lokalnego rękodzieła. Kiedy Niemcy dowiedzieli się, że szkatułka jest przeznaczona dla brytyjskiego następcy tronu Edwarda VIII, postanowili ją odkupić. - Wiele przedmiotów, które do nas trafiły, miało niezwykłe historie, ale ta jest wyjątkowa - podkreślają Horszowscy.

Jednak Pod Gryfami nic nie jest typowe - nawet o zakazie palenia informuje żartobliwa ilustracja Andrzej Mleczki.

Skąd bierze się fenomen tego miejsca? - Zdarzali się u nas goście, którzy twierdzili, że znajduje się u nas czakram, ale nie wiemy, jak moglibyśmy to sprawdzić - śmieją się Horszowscy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska