Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Robin Hood z Legnicy

Edyta Golisz
Dla laika łucznictwo, to żadne wyzwanie. W praktyce, to morderczy wysiłek
Dla laika łucznictwo, to żadne wyzwanie. W praktyce, to morderczy wysiłek Piotr Krzyżanowski
Jacek Proć, łucznik z Legnicy, leci w sobotę do Pekinu. Na co dzień pracuje jako konstruktor maszyn górniczych, ale teraz będzie reprezentował Polskę na igrzyskach olimpijskich.

Życie Jacka w ciągu ostatnich miesięcy przed igrzyskami olimpijskimi wyglądało tak: bezpłatny, półroczny urlop w pracy, obóz sportowy na jednym końcu Polski, zaraz po nim zgrupowanie na drugim krańcu kraju. Treningi, spotkania. Właściwie nierozpakowywana walizka.

Kiedy w końcu Jacek przyjechał na dwa dni do domu okazało się, że Jan Peszek, aktor, który reżyserował spektakl operowy w Świdnicy, zaprosił go do udziału w przedstawieniu. Był potrzebny świetny łucznik do roli strzelającego strzałą miłości Amora. Ponieważ Proć lubi wyzwania, zgodził się. I między sportowym zgrupowaniem a wyjazdem na przedolimpijski obóz wziął udział w kilku próbach i wystąpił w operze "Wesele Figara".

- Skąd, wcale się z niego nie naśmiewamy, że artystą operowym został. Wcale nas to nie bawi! - Wojtek Proć, młodszy brat Jacka, śmieje się tak, że aż oczy z łez musi wycierać. Śmiechu nie mogą też powstrzymać rodzice łucznika, Halina i Henryk. Nawet roczna suczka Tequila, posokowiec bawarski, zaczyna szczekać. Śmieje się i Jacek. Bo w jego rodzinie już tak jest, że bliscy, co się da, to w śmiech obrócą, przekrzykują się wzajemnie, zabawnie dogadują.

Ale Jacek wie, że może na nich liczyć we wszystkim. I że zawsze są blisko, nawet jeśli on wyjeżdża bardzo daleko. I tak naprawdę, to rodzina jest z niego bardzo dumna. I z tego występu w operze też. Tym bardziej że reżyserował go taki wybitny artysta. Rodzina łucznika w komplecie, oprócz psa, zasiadła w ubiegłym tygodniu w Kościele Pokoju w Świdnicy. Jasnowłosy, ubrany na biało i z białym łukiem Jacek, jako Amor, posyłał "strzałę miłości" na początku spektaklu. Niby w stronę kobiety, którą wypatrzył wśród ludzi. W rzeczywistości na balkonie kościoła wisiała specjalna mata na strzałę. Ale tego ludzie nie widzieli. I gdy Jacek przygotowany do oddania strzału celował w stronę widzów, po sali przeszedł szmer strachu.

- Nawet ksiądz proboszcz lekko się zdenerwował, że mu Jacek po zabytkowych witrażach będzie strzelał - uśmiecha się pani Halina. - Nikt z widzów nie wierzył, że on naprawdę wypuści strzałę. A Jacek strzelił. Zrobiło się prawdziwe poruszenie - opowiada mama sportowca. Dopiero gdy po spektaklu Jacek wyszedł zza kulis, w stroju olimpijczyka, razem z Janem Peszkiem, ludzie wszystko zrozumieli.

Mama Jacka już od dawna wie, że łuk w rękach syna to bardzo bezpieczne narzędzie. Miał 12 lat, gdy pani Halina zabrała go na zakładowy festyn. Były tam pokazy łucznicze. Jacek z miejsca się zakochał.
- Łuki sobie ciągle z patyków robił - wspomina tato Jacka. Oboje rodzice bardzo się ucieszyli, że syn znalazł pasję. Bardzo dbali o to, żeby chłopcy - Jacek i o trzy lata młodszy Wojtek- mieli od dziecka jakieś zajęcia, nie stali po bramach, nie włóczyli się bez celu po podwórku.

Na łucznictwo do legnickiego klubu "Strzelec", którego Jacek jest zawodnikiem do dziś, zapisali obydwu synów. Wojtek z czasem zrezygnował, uznał, że to nie dla niego. Jackowi zapał do strzelania nie mijał. Był tak łucznictwem zafascynowany, że gdy jako nastolatek dostał nowy łuk, całkiem nieźle nabroił.
- Tak się cieszył tym łukiem, że nie wytrzymał i postanowił sobie łucznictwo... w pokoju potrenować - zaśmiewa się tato Jacka. - Dzięki Bogu, że firanka w oknie była, strzała się na niej zatrzymała i nie wyleciała na ulicę, bo jeszcze by komuś krzywdę zrobił. Za to w pokazowy sposób przestrzelił szybę. Wyglądała jak w filmie, gdy ktoś strzela z pistoletu. Taka okrąglutka dziura w niej była!- śmieje się pan Henryk.

To właściwie jedyne, co Jacek poważniejszego zbroił jako dziecko. Bo choć się z Wojtkiem nieraz potargali, jak to bracia (mają tak zresztą do dziś), to rodzice zgodnie twierdzą, że obaj byli grzeczni.
- Najciekawsze jest to, że nigdy nie traktowaliśmy tego strzelania zbyt poważnie, w kategoriach sportowych - przyznaje pan Henryk. - Myśleliśmy: Jacek strzela, to niech sobie strzela, dobrze, że ma hobby. Ważniejsze było, żeby maturę zrobił, studia skończył, zawód dobry miał - opowiada tato olimpijczyka.

Nawet gdy 16-letni Jacek przywiózł z Niemiec tytuł wicemistrza Europy w swojej kategorii wiekowej, rodzicom przez myśl nawet nie przeszło, że z tego jego strzelania może być coś poważniejszego. Gonili Jacka przede wszystkim do nauki. Dzięki temu Proć jest dziś jednym z nielicznych sportowych reprezentantów Polski z wyższym wykształceniem. Było mu ciężko godzić naukę z treningami. 
- Wszyscy zaliczali sesję egzaminacyjną latem, a to dla łuczników środek sezonu sportowego. Jako jedyny więc zaliczałem egzaminy we wrześniu - wspomina. Wszystkie zdał. Ma też, co rzadkie wśród najlepszych sportowców, "normalną" pracę. Pracuje w biurze konstrukcyjnym Dolnośląskiej Fabryki Maszyn Zanam-Legmet w Legnicy, zresztą w jednym wydziale z bratem Wojtkiem.

To, że jest nieprzeciętnym sportowcem, do jego bliskich dotarło tak naprawdę dopiero wtedy, kiedy Jacek zakwalifikował się do Igrzysk Olimpijskich w Atenach, cztery lata temu. To już nie była tylko pasja syna. To była nadzieja milionów Polaków, wywiady, błyski fleszy, wyrazy szacunku od obcych ludzi na ulicy. Pani Halina wzięła sobie nawet wolne w pracy, żeby nie przegapić żadnej transmisji. Pan Henryk, jak to facet, emocje chował w sobie, ale były ogromne.

A Jacek... odpadł w przedbiegach. Przez zwykłego pecha. Wiatr wiał wtedy w Grecji tak silny, że odwołano nawet start wioślarzy. A łucznicy, na zupełnie odkrytym terenie, musieli strzelać! Szybki i silny podmuch zniósł strzałę Jacka. I w ułamku sekundy zniszczył wszystkie jego sportowe ambicje i marzenia.
- Wróciłem jak zbity pies. - Jacek smutnieje na te wspomnienia. - Z potężnym kacem moralnym. Bo to jest tak, że od sprzątaczki w szkole, do której kiedyś chodziłem, po najważniejszych ludzi w Polsce, wszyscy pokładali we mnie w tamtym momencie nadzieję. A ja jej nie spełniłem... - mówi.
Postanowił rozstać się wtedy ze sportem. - Ale życzliwość ludzi, którzy nadal we mnie wierzyli, spowodowała, że postanowiłem walczyć dalej - uśmiecha się.

Wróciły codzienne, wyczerpujące treningi. Dla laika łucznictwo to żadne wyzwanie: stoi facet i strzela do tarczy... W praktyce to morderczy wysiłek. Naciąg łuku, który zawodnik musi utrzymać, waży ponad 20 kilogramów. Łucznik musi utrzymać ten ciężar tak precyzyjnie, żeby jeszcze wycelować do tarczy. W czasie treningów robi to sto, dwieście, trzysta razy...
- Mogę stać w miejscu, a mam tętno 150, 160 uderzeń na minutę. Jak w czasie wielkiego wysiłku. Takie jest napięcie organizmu - mówi.

Musi mieć żelazną kondycję, więc także biega, pływa. Zdrowo się odżywia i bardzo dba o ręce. One są dla łucznika najważniejsze. Nawet praca w ogrodzie odpada, bo można sobie coś w dłonie zrobić. Jacek hoduje więc kwiatki tylko na balkonie. Niedawno wyprowadził się od rodziców do wynajętego mieszkania. Mieszka sam. Jego mama, choć wyprowadzkę syna mocno przeżyła, jest dumna, bo uważa, że Jacek bardzo dobrze gospodarzy "na swoim".

Teraz cała jego rodzina żyje przygotowaniami do igrzysk olimpijskich. - Jestem dojrzalszy nie tylko o wiek, ale przede wszystkim o doświadczenia sprzed 4 lat. Przez to mam więcej dystansu - mówi Jacek. Woli nie przewidywać, co będzie. Bo skoro zwykły wiatr mógł pogrzebać kiedyś wszystkie jego nadzieje, to znaczy, że w życiu wszystko może się zdarzyć. Jego tato ma więcej odwagi w wypowiadaniu marzeń.
- Jacek i jego dwaj koledzy z drużyny zdobyli w lipcu ubiegłego roku IV miejsce na mistrzostwach świata w Niemczech. Ono było jednocześnie nominacją do igrzysk. To się dotąd w naszym łucznictwie nigdy nie zdarzyło, aby polska, męska drużyna startowała na igrzyskach - mówi pan Henryk. - Tak po cichu liczę, że drużynowo Jacek ma szansę na medal - dodaje.

Pani Halina zastrzega, że tym razem wolnego w pracy brać nie będzie.
- Lepiej, żeby nic nie było tak samo, jak cztery lata temu - mówi mama olimpijczyka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska