Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Muzeum to nie skład towarów

Hanna Wieczorek
Joanna Kurbiel przygotowuje eksponaty na dzisiejszą Noc Muzeów
Joanna Kurbiel przygotowuje eksponaty na dzisiejszą Noc Muzeów Janusz Wójtowicz
Co tu dużo mówić, w Polsce przyjęło się, że muzeum musi być nudne i pompatyczne. A na Zachodzie bywanie w nich jest wręcz obowiązkiem. W Japonii w ciągu ostatnich trzech dekad wybudowano 200 nowych muzeów!

- Mamy tyle pracy, że trudno znaleźć choć jedną wolną chwilę - mówi Elżbieta Berendt, kierownik Muzeum Etnograficznego we Wrocławiu. - Przygotowujemy się do sobotniej Nocy Muzeów, ale codziennie dzieje się u nas bardzo dużo.

Bo, jak tłumaczy, każde muzeum łączy w sobie dwa, wydawałoby się sprzeczne, cele. Z jednej strony - ma za zadanie popularyzować, a więc służyć rozrywce, a z drugiej - jest placówką naukową.

Elżbieta Berendt zaprasza do swojego gabinetu - dwupoziomowego. Bo Muzeum mieści się w dawnym letnim Pałacu Biskupów Wrocławskich przy ul. Traugutta, który po wojnie został zamieniony na Dom Aktora i podzielony na kilkanaście niewielkich, dwupoziomowych mieszkań. W gabinecie, zapełnionym od podłogi do sufitu książkami, w oczy rzucają się trzy makatki - malowane ostrymi kolorami na szarym płótnie.

- Makatki są moje, nie wiem, czy wypada się przyznawać, ale kupiłam je na Allegro - uśmiecha się pani kierownik. - Na razie wiszą tutaj, później przekażę je naszemu muzeum.

Makatki są moje, nie wiem, czy wypada się przyznawać, ale kupiłam je na Allegro

Wiadomo, jak są pieniądze, to z każdego muzeum można zrobić cacko, naszpikowane elektronicznymi i cyfrowymi gadżetami. - Ale tak naprawdę liczy się coś innego - wzdycha Elżbieta Berendt. - Liczy się ciekawość świata. Jeśli ktoś interesuje się tym, co go otacza, wie, że każda rzecz opowiada nam jakąś historię. Historię ludzi, którzy ją stworzyli, a potem użytkowali. I te właśnie historie można poznać z Muzeum.

Czasem opowieści bywają dramatyczne. W Muzeum Etnograficznym są na przykład dwie kapy ślubne, które znalazły się w 1926 r. w skrzyni wiannej pani Teofili Pawłowskiej, mieszkającej w niewielkiej wsi Siergiejówka pod Żytomierzem. Teofila, jej mąż i trójka dzieci zabrali skrzynię wypełnioną wianem na Syberię, gdzie zostali wywiezieni w czasie II wojny światowej. Wyprawa ślubna uratowała im życie - wyprzedawali ją za jedzenie. Aż w końcu zostały tylko dwie kapy, które zabrali uciekając z Syberii. Dotarły z nimi aż pod Konstantynopol. Pawłowscy po wojnie wrócili do Polski po wojnie i osiedlili się na Dolnym Śląsku. Kapy towarzyszyły im także w tej wędrówce, aż w końcu zostały podarowane Muzeum.

Przy wejściu na stałą wystawę - pokazującą przedwojenny Dolny Śląsk - można zobaczyć stare zdjęcie pary, ubranej w tradycyjny strój regionalny.

- Ta fotografia bardzo nam się podobała - mówi Elżbieta Berendt. - Ale nie było nawet śladu opisu, który naprowadziłby na to, kogo przedstawia. A jednak dowiedzieliśmy się. Muzeum odwiedził ich potomek i opowiedział rodzinną historię.

Elżbieta Berendt nerwowo zerka na zegarek. Pracownicy Muzeum przygotowują salę na parterze do Nocy Muzeów. Wszyscy mają dużo pracy, bo przy tak szczupłym zespole każdy musi umieć robić różne rzeczy: oprawiać obrazy, wieszać je, a nawet wbijać gwoździe w ścianę. Często brakuje brakuje wolnej chwili na pracę naukową.

- A wszyscy są przekonani, że praca w muzeum musi być strasznie nudna - śmieje się.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska