Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wygraj rolę w spektaku "Turandot" Michała Znanieckiego

Katarzyna Kaczorowska
Michał Znaniecki
Michał Znaniecki Janusz Wójtowicz
Michał Znaniecki wraz z zespołem Opery Wrocławskiej wystawi w czerwcu na Stadionie Olimpijskim "Turandot" Giacoma Pucciniego. Szykuje się wielkie wydarzenie i pierwsza w Polsce operowa realizacja na stadionie sportowym

Odważ się i zagraj w "Turandot"!

Chcesz zobaczyć, jak z bliska wygląda realizacja opery, i w dodatku na stadionie? Weź udział w naszym konkursie i zagraj w "Turandot" w reżyserii Michała Znanieckiego.
Wystarczy, że napiszesz do nas, z czym kojarzą Ci się Chiny, a może przeżyjesz przygodę, o której będziesz opowiadać nie tylko znajomym i rodzinie, ale po latach również swoim dzieciom i wnukom. Na mejle i listy czekamy do 14 maja pod adresem: [email protected] lub

Katarzyna Kaczorowska
"Gazeta Wrocławska"
ul. Strzegomska 42a
53-611 Wrocław
Koniecznie z dopiskiem "Turandot".

W 1997 roku wybitny dyrygent Zubin Mehta zaprosił do współpracy przy realizacji opery Giacoma Pucciniego "Turandot" laureata Oscara, reżysera filmów "Zawieście czerwone latarnie" i "Hero" Zhanga Yimou. Wielki finał miał miejsce w 2000 roku w Zakazanym Mieście w Pekinie. W dokumencie "Projekt Turandot" Mehta opowiadał, że chciał zderzyć europejską tradycję operową z prawdziwymi Chinami. I nieco złośliwie dodał, że do tej pory realizacje "Turandot" kojarzyły mu się z chińską restauracją, a praca z Yimou dawała szansę na pokazanie Chin.
Rozmawiałem o tym wydarzeniu z Maestro Mehta w Walencji, gdzie razem spędzaliśmy jego urodziny. I powiedział mi, że najbardziej emocjonujące dla niego było nie tyle wystawienie opery Pucciniego w Chinach i zderzenie dwóch zupełnie obcych sobie kulturowo światów, ile wejście do Zakazanego Miasta.

Puccini uwielbiał realizm, ale o Chinach wiedział tyle, ile my po wyjściu z chińskiej restauracji, jeśli rzecz jasna nie jeździmy do Państwa Środka. I nie ma się co oburzać, bo tak kochana przez widzów "Carmen" Bizeta, rozgrywająca się w Hiszpanii, z realiami tego kraju ma niewiele wspólnego i jest na wskroś francuska. Kompozytor znał motywy muzyki hiszpańskiej, bo ta była wtedy modna i egzotyczna, ale tak naprawdę po prostu przeczytał nowelę Merimeego i coś sobie na jej podstawie wydumał. Bizet nigdy nie był po drugiej stronie Pirenejów, tak jak Puccini nigdy nie był w Chinach.

"Turandot" to włoska opera pokazująca pewien świat z perspektywy pewnej epoki. Jest to świat egzotycznych Chin widziany z perspektywy Europejczyka żyjącego w 1900 roku. Ale zarazem jest to bajka, a nie świat realny, wspaniały dramat i komedia. Nie sięgałbym po realizm, bo sam Puccini bawił się konwencją. Wystarczy przyjrzeć się postaciom Pinga, Ponga i Panga, żywcem przeniesionych z komicznej opery buffo. Moim zdaniem są tak świetnie zarysowane, że w każdej chińskiej restauracji Ping, Pong, Pang mogliby co wieczór występować na małej scenie rewiowej.

"Turandot" to świat egzotycznych Chin widziany z perspektywy Europejczyka żyjącego w 1900 roku

Nie będzie Pan w swojej realizacji odwoływał się do prawdziwych Chin?
Tego nie powiedziałem. Mehta opowiadał mi, że w czasie pracy w Zakazanym Mieście uderzyła go chińska dbałość o detal, szczegół. Dla mnie szukanie szczegółu też jest ważne. Stąd na Stadionie Olimpijskim pojawią się terakotowi wojownicy i Chiński Mur, symbole surowej kultury, kultury bardziej pierwotnej, Chin nie z pocztówek i nie z restauracji, ale starych, mniej znanych, bardziej niezwykłych. Choć nadmierne sięganie do realizmu powoduje, że ginie sam Puccini, a nie ma powodu, by go uśmiercać - dał nam wspaniałe, skomplikowane psychologicznie i przez to niezwykle realistyczne postaci, jak choćby niewolnica Liu czy książę Kalaf. Tak naprawdę nie rozumiemy jego motywacji, co pięć minut zmienia zdanie. To przeklina Turandot, to się w niej zakochuje, jak prawdziwy mężczyzna.

Turandot wymyślająca zagadki i uśmiercająca tych, którzy nie potrafią ich rozwiązać, przypomina mi morderczego Sfinksa.
Ona jest institutio. Taka jest myśl mojego spektaklu - Turandot to Mur Chiński, pewnego rodzaju miejsce, miasto, instytucja, tak jak starożytne Delfy, gdzie 12-13-letnie dziewczynki odurzone opium przemawiały do pątników. Wieszczkami nie były dojrzałe wewnętrzną mądrością kobiety, ale dzieci, bo dla ludzi ważniejszy był mit instytucji niż to, co mówiła wyrocznia. Moja Turandot to konstrukcja. Ogromna. Jej wielki srebrno-diamentowy płaszcz zmienia się w Mur Chiński, a na końcu, kiedy z księżniczki opada maska, cały sztafaż, w którym się kryje, kiedy Turandot staje się kobietą, która mówi "kocham" - wtapia się w tłum, staje się zwykła, wrażliwa, niemalże niewidoczna.
Turandot jako metafora więzienia, jakie sami sobie stwarzamy? Trochę to Kafkowskie.
Tak, ale Kafka był pesymistą, a u mnie martwe miasto, które zbudujemy na stadionie, w końcu ożyje. Turandot swoim okrucieństwem uśmierciła miasto, jego mieszkańców, wszyscy są w nim jak skamieniali, Cesarz, Mandaryn, poddani. Timur, Kalaf i Liu pojawiają się w tym dziwnym świecie jak turyści i dokonują w nim wielkiej zmiany - niszczą mury, by uwolnić ukryte pod nimi uczucia.

Jedyne, co może nas wyzwolić, to miłość?
Oczywiście, że tak. A dokładniej - u Pucciniego wyzwala nas śmierć Liu. Kobiety kochającej głęboko, zdolnej do największego poświęcenia, która rozumie, że nie wystarczy powiedzieć "kocham", że potrzebny jest jeszcze gest ostateczny, który wstrząsając do głębi, może obudzić obojętnych.

Puccini swojego dzieła nie dokończył. "Turandot" zamykała śmierć Liu i moim zdaniem właśnie w tym miejscu powinna się skończyć. Duet po śmierci Liu jest efektowny, ma wspaniały finał, ale jest niepotrzebny. Gdybym realizował "Turandot" w teatrze, wyrzuciłbym go.

Ale najwyraźniej publiczność oczekiwała optymistycznego finału po wielkim dramacie.
Bo wielu z nas lubi dobre zakończenia.

To kobieta więziona w jakiejś tradycji, w jakiejś instytucji, ale w rzeczywistości chciałaby się wyzwolić

"Turandot" uchodzi za jedną z najlepszych oper Pucciniego. Dlaczego?
Puccini byłby dzisiaj wspaniałym kompozytorem filmowym dostającym Oscary. Posłużył się starymi metodami, lejtmotywami, które się powtarzają, są rozpoznawalne, przypisane do postaci. "Nessun dorma" powtarza się w różnych cytatach, jest wplatane w różne fragmenty i kiedy dochodzimy do tej arii, okazuje się, że ją znamy, gdzieś ją już słyszeliśmy, jest oswojona. Przecież o Pavarottim słyszeli nawet ci, którzy do opery nie chodzą. "Turandot" jest zbudowana dość prymitywnie, chwytliwie, ale za to absolutnie dla ludzi. Puccini doskonale gra konwencjami operowymi, wprowadzając różne postaci charakteryzowane muzyką. Z jednej strony mamy cytaty z opery buffo, z drugiej wielkie monumentalne finały. Każde pojawienie się Turandot jest filmowe. Grają trąby i wchodzi Ona. Puccini dziś byłby gwiazdą Hollywood.

Kocha Pan Turandot?
Jako kobietę?

Oczywiście, mężczyźni często fascynują się kobietami, które są wobec nich okrutne. Te, które poświęcają się, nie budzą takich namiętności.
Nie kocham jej. Ja jej współczuję. Jest więziona w jakiejś tradycji, w jakiejś instytucji, i musi taka być, tak ją "narysowali", ale w rzeczywistości to biedna kobieta, która chciałaby się wyzwolić. I kiedy w końcu zrzuca z siebie tę maskę, staje się krucha, słaba, i taką właśnie chciałbym ją mieć na scenie w finale.

"Turandot" może nas czegoś nauczyć?
Tak. Tego, że pod maską cynika kryje się często przerażony człowiek, który boi się otworzyć swoje serce. Boi się, że bezbronny wystawia się na ciosy, i z tego strachu atakuje pierwszy, raniąc innych. By do niego dotrzeć, oswoić ten strach, trzeba czasem największego poświęcenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Wygraj rolę w spektaku "Turandot" Michała Znanieckiego - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska