Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nieświęty pochód majowy

Hanna Wieczorek
Pochód w Wałbrzychu w 1959 roku
Pochód w Wałbrzychu w 1959 roku fot. archiwum gazety, Emil wotyczka, tadeusz szwed
Władza uwielbia zwierzęta i dzieci. Zwierzaki jednak kwiatów nie podadzą... Komu więc wręczał bukiet wzorowy uczeń Staś Szelc? - pisze Hanna Wieczorek.

Trudno dziś znaleźć Polaka, który przyzna się, że dobrowolnie maszerował w pierwszomajowych pochodach. No, chyba że wspomina słodkie dzieciństwo i marszobieg przez miasto kojarzy mu się dzisiaj przede wszystkim z rodzinną fiestą.

Te wspaniałe wpadki

Pochód pierwszomajowy to było wielkie logistyczne zadanie. Bo spędzano rano do centrum miasta tysiące ludzi. Wszyscy mieli jedno zadanie: przemaszerować przed trybuną główną i nieco mniejszą honorową (tam upychano mniej znacznych gości, np. przodowników pracy czy weteranów brygad międzynarodowych z Hiszpanii).

Porządkowi (zaufani robotnicy z przodujących wrocławskich fabryk i aktyw partyjny) kierowali ruchem różnych kolumn. Ruch był mocno skomplikowany, ponieważ trzy czwarte czasu spędzało się na postojach. Co odważniejsi zrywali się, żeby kupić coś do jedzenia lub picia. Trzeba było uważać, ponieważ łatwo było zgubić swoich. Nagłe hasło "ruszamy" powodowało, że cała grupa kurcgalopkiem gnała kilkanaście, a czasem nawet kilkadziesiąt metrów. I szukaj wiatru w polu...
Żeby lud podczas postojów za bardzo się nie nudził, specjalni komentatorzy opisywali, co się dzieje na samym początku pochodu. Do nudzących się ludzi docierały komunikaty: "Do trybuny głównej zbliża się Pafawag. Robotnicy pozdrawiają...".

Komentatorom zdarzały się jednak wpadki.
- Pod Wrocławiem była gmina Byków - opowiada Stanisław Szelc, satyryk Elity. - Kiedyś wszyscy usłyszeli taki komunikat: "Do trybuny głównej zbliża się gromada byków!". Innym razem w Warszawie spiker zapodał: "Ochota przeszła, Woli nie widać".
Starzy wrocławianie wspominają i takie pouczenia: "Towarzysze chłopi, proszę podciągnąć swe niedociągnięcia do towarzyszy robotników" (do rolników, którzy zostali w tyle za jakimś zakładem pracy).

Jak w 4-osobowym łaziku mieści się pięciu żołnierzy?

Co, jak twierdzi nasz redakcyjny kolega, wywołało natychmiastowy odzew jego sąsiadki w szeregu: "A to świnia, do czego on namawia? Tak przy ludziach?!".

Ta cudowna prowizorka

Choć pochody przygotowywano przez całe miesiące, zawsze trafiła się jakaś prowizorka.
- Opowiadał mi Andrzej Waligórski, że pewnego roku postanowiono uhonorować przodowników pracy - wspomina Stanisław Szelc. - Ustawiono ich na trybunie honorowej, wszyscy byli przepasani szarfami - nie przymierzając jak wrocławscy radni - z napisami: 200 procent normy, 500 procent normy! Tyle że trybuna była kiepsko zbita, a przodowników za dużo. I w pewnym momencie zaczęli się z niej zsuwać, a każdy, który spadał, chwytał tego stojącego przed nim i ciągnął za sobą...
Biorący udział w pochodzie wyposażani byli w różnego rodzaju akcesoria: szturmówki (obowiązkowo czerwone), transparenty, a w latach 70. dodatkowo jeszcze w chorągiewki.
- Każdy bronił się, jak mógł, przed szturmówką - wspomina Jerzy Skoczylas, satyryk. - Bo rozdawano je, ale po zakończeniu pochodu nie zbierano. I jak już nieszczęśnik szturmówkę do niesienia dostał, to rozglądał się nerwowo, co z tym balastem zrobić. Najczęściej zostawiał go gdzieś w bramie na trasie pochodu. W efekcie wszystkie zasłane były czerwonymi chorągwiami.
Stanisław Szelc pochodów generalnie miło nie wspomina ("jestem introwertykiem i wolę spędzić czas w ciemnym pokoju, przy oświetlonej klawiaturze"). Jerzy Skoczylas wzdycha, że to był ciężki obowiązek, ale trzeba było z Polskim Radiem pójść.

Te straszne wspomnienia

Stanisław Szelc jest przekonany, że każda władza, a szczególnie ta komunistyczna, kocha zwierzęta i dzieci. A że zwierzak kwiatów nie poda, musiały robić to dzieci. I przechodząc przed trybuną główną, jeszcze na placu Grunwaldzkim, wzorowy uczeń Stanisław Szelc kwiatki podawał... Nie chciał tylko zdradzić komu. - W latach sześćdziesiątych, kiedy miałem 10-11 lat, pochód 1-majowy był dla mnie przeżyciem - opowiada prof. Jerzy Maroń. - Maszerowałem z ojcem, mogłem oglądać go z kolegami z pracy, słuchać ich rozmów. Ale i tak najważniejsza była defilada wojskowa na placu Czerwonym w Moskwie. Biegłem, żeby zdążyć na transmisję telewizyjną. Bo to był ten dzień, kiedy Rosjanie pokazywali nową broń!

Każda transmisja niosła zagadki, bo jak to możliwe, żeby w czteroosobowym łaziku jechało pięciu żołnierzy? Dlaczego w starze było 16 wojaków? Zagadkę rozwiązał kilkanaście lat później, kiedy "odrabiał" służbę wojskową. Okazało się, że to, ilu żołnierzy jedzie starem podczas parady, nie ma żadnego znaczenia. Bo wojsko miało specjalne ciężarówki na defilady!

Profesor historii Grzegorz Strauchold opowiada, że pochody pierwszomajowe organizowano wszędzie, gdzie się dało. W każdym mieście wojewódzkim i powiatowym. A tam, gdzie przemarszu nie warto było robić, przygotowywano uroczystą akademię "ku czci". Najlepiej w przeddzień święta pracy, bo potem pierwszego maja można było leniuchować i myśleć o św. Józefie Robotniku - bo przecież to było jego święto, przez komunistów zakazane.

Żeby poprawić ludziom humor, zapraszano ich na festyny ludowe. Bez alkoholu, bo cały dzień prohibicja obowiązywała. Była za to oranżada, często kolorowa, jak baloniki.
HAN

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Nieświęty pochód majowy - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska