Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piłka nożna. Andrzej Rudy - historia piłkarza, który uciekł za głosem serca

Mariusz Wiśniewski
fot. x-news
- Czy mu ucieczka zaszkodziła? - zastanawia się głośno Waldemar Tęsiorowski. - Nie można powiedzieć, że jako piłkarz się nie spełnił. Grał przecież w wielkich klubach, zdobywał mistrzostwa, puchary. Niejeden zawodnik z Polski chciałby grać w takich klubach i osiągnąć, co osiągnął Andrzej. Szkoda tylko, że w reprezentacji nie osiągnął więcej, bo był naprawdę graczem wyjątkowym - dodaje.

O kim mowa? O Andrzeju Rudym - jednym z największych talentów lat 80. w polskiej lidze. Piłkarzu, którego kariera do tej pory budzi dyskusje. A wszystko przez pewne wydarzenie 1988 roku.

Andrzej Rudy od najmłodszych lat był uważany za duży talent. Pierwszym jego klubem była Odra Ścinawa. To tam zaczynał swoją piłkarską karierę. Mając jednak zaledwie 15, lat znalazł się w Śląsku Wrocław i szybko przekonał do siebie trenerów młodszych zespołów. Umiejętności, jakimi dysponował, sprawiły, że szybko został przeniesiony do zespołu z rocznika dwa lata starszego. Po dwóch latach treningu w drużynie juniorów został włączony do pierwszego zespołu Śląska, ale na debiut w ekstraklasie musiał jeszcze poczekać. Aż w końcu 12 października 1983 roku wybiegł na ostatnie minuty meczu z Zagłębiem Sosnowiec.

- Dla Andrzeja liczył się tylko trening i mecz. Był dobrze wyszkolony technicznie i miał bardzo dobry przegląd pola. Dużą zaletą było, że mógł grać w środku pomocy, ale też na skrzydle - opowiada Tęsiorowski.

Ryszard Tarasiewicz, który w latach 80. tworzył z Rudym linię pomocy Śląska, o jakiej można marzyć, dodaje: - Chłopak z potencjałem. Miał podobny styl gry do Mirka Pękali, ale był bardziej zaawansowany technicznie. Dobrze grał głową, był pracowity i dobry w odbiorze.

Szybko obok takich graczy, jak Tarasiewicz, Waldemar Prusik, czy Paweł Król, stał się kluczowym zawodnikiem wrocławskiego zespołu. W 1987 roku razem ze Śląskiem sięgnął po Puchar Polski - jedyne trofeum zdobyte przez Rudego w Polsce. Po sezonie 1987/88 przeszedł do GKS-u Katowice (GKS miał zapłacić za Rudego Śląskowi 80 milionów złotych). W tamtych czasach był to jeden z najgłośniejszych transferów w polskiej lidze. W barwach zespołu z Katowic zdążył jednak rozegrać zaledwie 13 meczów i zdobyć jednego gola.

Był rok 1988. W listopadzie reprezentacja A Polski, która składała się wyłącznie z graczy naszej ligi, miała zagrać mecz z drużyną Ligi Włoskiej. Powołanie na to spotkanie dostał między innymi Tarasiewicz i 23-letni Andrzej Rudy. Przeciwko Diego Maradonie zagrał tylko ten pierwszy.

Dla Andrzeja liczył się tylko trening i mecz - mówi Tęsiorowski

Dariusz Szpakowski komentujący spotkanie dla Polskiej Telewizji wyjaśniał na antenie: - Może trochę dziwić brak w naszej reprezentacji Andrzeja Rudego, który wyjechał wraz z reprezentacją ligi na to spotkanie. Ale dziś redaktor Michał Zaranek poinformował, że Rudego nie ma po prostu wraz z reprezentacją. Zniknął po śniadaniu z hotelu a wraz z nim jego rzeczy, co wskazuje na samowolne oddalenie się od ekipy.

Ryszard Tarasiewicz z tajemniczym uśmiechem zdradza: - Jego nie było już na śniadaniu. Jak my kończyliśmy jajecznicę, to on był już daleko.

Dalej nieoczekiwanie dodaje: - Tylko on i ja wiedzieliśmy, że on nie zagra w tym meczu. Nic mi nie mówił, ale czułem, że do czegoś takiego może dojść.

Z dnia na dzień w Polsce Andrzej Rudy z wielkiego piłkarza stał się postacią wyklętą. Ówczesnym działaczom w kraju zależało już wówczas tylko na tym, aby jak najbardziej utrudnić kontynuowanie kariery piłkarskiej. Zawodnik odnalazł się w Niemczech w klubie FC Koeln, ale został zawieszony w prawach zawodnika i nie mógł grać.
Zbigniew Mandziejewicz, kolega Rudego z czasów gry w Śląsku, krótko komentuje: - Dlaczego został? Czy to teraz jest ważne? Lepiej to zostawmy, bo to osobiste sprawy. Stało się i już.

Nie jest jednak tajemnicą, że kluczową rolę w całej historii odegrała miłość. Rudy zdecydował się na ten desperacki krok, aby być przy swojej ukochanej Ani. Cała sytuacja przypominała historię Jacka Jareckiego, bramkarza Śląska, który w 1982 roku podczas ostatniego dnia zgrupowania reprezentacji przed mistrzostwami świata w Hiszpanii uciekł z hotelu i został w Republice Federalnej Niemiec. W obu przypadkach główną rolę odegrała miłość.

- Na pewno nie można powiedzieć, że Andrzej nic nie osiągnął. Grał przecież w FC Koeln, a razem z Ajaksem Amsterdam w Lidze Mistrzów. Moim jednak zdaniem mógł poczekać z tym wyjazdem. Miał możliwości i talent na tyle duży, aby osiągnąć jeszcze więcej. Zwłaszcza jeżeli chodzi o reprezentację - komentuje Mandziejewicz.

Po negocjacjach niemieckich działaczy z polską stroną udało się skrócić karę dla Rudego. Po kilku miesiącach piłkarz wystąpił w końcu w oficjalnym meczu w barwach FC Koeln. Ale nie był na boisku sobą. Niektórzy twierdzą, że nie mógł odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Ale przyczyna mogła być też inna.

- Przeżył tę swoją przygodę miłosną. To się za bardzo Andrzejowi nie ułożyło - opowiada Tarasiewicz. - Jak ci się nie układa w życiu prywatnym, to nie myślisz o piłce nożnej. To go hamowało.

Z FC Koeln został wypożyczony do Broendby Kopenhaga. W Danii trafił na Mortena Olsena, wcześniej wybitnego piłkarza, a na przełomie lat 80. i 90. początkującego trenera. Mówienie, że Olsen uratował karierę Rudego, może jest wyolbrzymianiem, ale wpływ Duńczyka na dalsze sportowe losy Polaka na pewno był znaczący.

- Morten Olsen zastępował za granicą Andrzejowi ojca - opowiada Tęsiorowski.

Andrzej miał swój świat, nie obcował z nami, ale na boisku nie dawał tego odczuć

Po przygodzie w lidze duńskiej wrócił do Niemiec i przez kilka sezonów był wyróżniającym się graczem Bundesligi. W tym czasie doszło w Polsce do zmiany ustrojowej i Rudy ponownie miał szansę zagrania w kadrze. W 1993 trener Andrzej Strejlau powołała Rudego na mecze z San Marino i Norwegią. Szansę dostał także od kolejnego selekcjonera Henryka Apostela w spotkaniach z Arabią Saudyjską i Austrią. Ten dugi mecz został rozegrany w Katowicach, gdzie miejscowi fani przywitali go gwizdami. Później jeszcze piłkarza w kadrze próbował Janusz Wójcik, ale Rudy nigdy już nie odnalazł się w reprezentacji.

Znacznie lepiej radził sobie w klubie. Z FC Koeln trafił do VfL Bochum, a później do belgijskiego Lierse, z którym wywalczył mistrzostwo kraju. W 1997 roku wspiął się na szczyt swojej kariery - Morten Olsen sprowadził go do Ajaksu Amsterdam. W Holandii występował dwa lata i zdobył jedno mistrzostwo i sięgnął dwa razy po puchar krajowy. W barwach Ajaksu zagrał także w Lidze Mistrzów. Później wrócił do Lierse, ale jego kariera powoli zbliżała się ku końcowi.

Niestety, nie udało nam się osobiście skontaktować z Andrzejem Rudym.

- Andrzej miał swój świat, nie obcował z nami, ale na boisku nie dawał tego odczuć - kończy Tarasiewicz.

WAŻNE - tekst powstał w marcu 2010 roku.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Piłka nożna. Andrzej Rudy - historia piłkarza, który uciekł za głosem serca - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska