Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rodzina pożegna tragicznie zmarłego Roberta

Sylwia Królikowska
W sobotę, na cmentarzu w Pieszycach niedaleko Dzierżoniowa, pochowany zostanie Robert Dziekański. Mężczyzna zmarł na lotnisku w Vancouver w październiku ubiegłego roku.

Leciał do matki, która mieszka w Kanadzie. To był jego pierwszy lot w życiu. Przez 10 godzin błąkał się po lotnisku, poszukując pomocy. Zdesperowany, kiedy nikt nie zamierzał mu jej udzielić, zaczął krzyczeć, rzucił wreszcie krzesłem.

Prawdopodobnie chciał na siebie zwrócić uwagę. Wtedy na miejsce wezwana została policja. Mundurowi podeszli do niego i, choć mężczyzna był już spokojny, porazili go kilka razy paralizatorem. Pan Robert zmarł. Nagranie z monitoringu, na którym widać, jak mężczyzna kona w męczarniach w hali lotniska, obiegły cały świat. Tragedia wstrząsnęła opinią publiczną.

W Polsce dochodzenie w tej sprawie prowadzi gliwicka prokuratura, bo Dziekański mieszkał z rodzicami przez większość życia właśnie w Gliwicach. Śledczy musieli jednak zawiesić postępowanie, bo Kanada nie udzieliła pomocy prawnej, o którą zwróciła się polska strona. Służby w Vancouver wstrzymały udzielenie odpowiedzi do czasu zakończenia śledztwa prowadzonego przez Kanadyjczyków. Pozwalają im na to warunki dwustronnego porozumienia między Polską a Kanadą.
- Ze swojej strony zrobiliśmy już wszystko. Przesłuchaliśmy świadków. Jednak na tym nasza rola się kończy - wyjaśnia Michał Szułczyński z Prokuratury Okręgowej w Gliwicach.

Kanada udzieli pomocy prawnej Polsce, jak skończy własne śledztwo.

Na razie do kraju dotarł z Kanady tylko protokół z sekcji zwłok. Z zastrzeżeniem jednak, że nie można z niego korzystać. Polscy śledczy udostępnili natomiast wszystkie zeznania świadków.
Jak się dowiedzieliśmy nieoficjalnie, dochodzenie w Vancouver ma potrwać do końca października. Termin został ustalony jednak wstępnie. Dopiero wtedy śledztwo w Polsce zostanie wznowione.

Pogrzeb Dziekańskiego odbędzie się w Pieszycach, w samo południe, bo tu się urodził. W niewielkiej miejscowości żyją też jego krewni. W Pieszycach Robert spędził dzieciństwo. Do dziś pamiętają go jako pogodnego chłopaka.
- Nie mogliśmy uwierzyć w jego śmierć. On nigdy nikomu nie wadził. Kiedy z rodzicami wyprowadził się do Gliwic, wszyscy żałowaliśmy - wspomina Krzysztof Głuchy, kolega ze szkoły.
Robert marzył o Kanadzie. Wiele czytał o tym miejscu. Geografia była jego pasją. W walizce, z którą wylądował w Vancouver, miał książki podróżnicze i atlasy.

współpraca: M. Moczulska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska