Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Eryk Lubos: Dostałem wycisk

Małgorzata Matuszewska
Eryk Lubos urodził się w Tarnowskich Górach. Jest absolwentem wrocławskiej PWST
Eryk Lubos urodził się w Tarnowskich Górach. Jest absolwentem wrocławskiej PWST Tomasz Hołod
O tym, jak został przeczołgany przez bokserów, kto wypisuje o nim bzdury, a także o rolach teatralnych i filmowych, za które zbiera deszcz nagród, i o swojej "teatralnej" rodzinie - z wrocławskim aktorem Erykiem Lubosem, który brawurowo zagrał główną rolę w najnowszym polskim filmie "Moja krew", rozmawia Małgorzata Matuszewska

Gratuluję Panu Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego za piękną rolę w świetnym filmie "Moja krew".
Podobał się Pani film? Naprawdę? Zdania są podzielone.

Zagrał Pan Igora, który chce zostawić "coś", czy raczej kogoś, po sobie - dziecko. Igor jest pięściarzem. Jakie własne umiejętności wykorzystuje Pan w filmie?
Całego siebie, całe moje zmęczone, wtedy trzydziestotrzyletnie, dziś trzydziestopięcioletnie, ciało. Zawsze gram całym sobą. Przygoda z boksem zaczęła się we Wrocławiu, ale podkreślam: ten film nie jest o boksie, tylko o miłości, a boks jest tylko pretekstem do opowiedzenia historii. Boksu uczyłem się w Gwardii Wrocław. Poszedłem tam jako student Wydziału Aktorskiego, ale nikt mnie nie kojarzył z aktorstwem. Potraktowali mnie jak każdego przyszłego zawodnika. Dostałem pełny wycisk na sali treningowej, z pełną pokorą. W boksie zawsze ktoś może udowodnić, że człowiek może zrobić więcej. Umiejętności aktorskie nie są tak weryfikowalne, jak pięściarskie. No i właśnie na tym polega wszystko w boksie: chłopaki mają zasady. Mówię to z pełnym szacunkiem dla trenerów Gwardii Wrocław: Leszka Strasburgera, że się zgodził mnie przyjąć, Zygmunta Gosiewskiego, bo mnie przeczołgał.

Boks to przecież nie jest bicie. To sport!
Sztuka życia, filozofia. Oni mnie przygarnęli, odbyliśmy wspólną podróż. Zapraszałem ich do Teatru Współczesnego na spektakle. Panowie stwierdzili, że mogą mnie dużo na-uczyć, ale w teatrze mogę zrobić więcej niż w boksie. I kazali bardziej zająć się teatrem. Powiedzieli: "W teatrze czeka cię więcej" i nie pozwolili iść w boksie na zabój.

Chciałbym żyć tak, żeby mój syn był ze mnie dumny, żeby miał we mnie jakiś wzorzec.

Czym jest dla Pana sztuka życia?
Chciałbym żyć tak, żeby się nie wstydzić. Jak już coś robię, mogę się mylić. Bardzo często się mylę, bardzo dużo rzeczy mi nie wychodzi. I to nie jest jakaś moja wydumana filozofia, ale chcę żyć tak, żeby nie było wstydu. Żebym za każdym razem miał siłę, włożył całego siebie w to, co robię, i nie wstydził się, że nie zrobiłem wszystkiego, co mogłem, że nie postarałem się do końca. I żeby mój syn był ze mnie dumny, żeby miał we mnie jakiś wzorzec.

Chyba jest dumny, prawda? Ile ma lat?
Jedenaście.

Czym się interesuje?
Zaczął grać ostro w kosza.

Była premiera "Mojej krwi", przed nami następne filmowe premiery. Wśród nich "Wenecja" z Pana udziałem.
No tak, to film Jana Jakuba Kolskiego, piękny. Gram epizod, nauczyciela przysposobienia obronnego. Nazywam to, że statystuję tam za wyższą stawkę (uśmiech). To naprawdę epizodzik, dziękuję Janowi, znów się spotkaliśmy, wróciliśmy do siebie, bo nawet ten epizod jest ważny.
U Jana Jakuba Kolskiego wszyscy i wszystko jest ważne, bo to perfekcjonista.
Absolutnie tak. No i przecież Jan Jakub Kolski jest z Wrocławia.

Przed nami też premiera filmu "Trick" Jana Hryniaka. Co to za historia?
Marian Dziędziel cudownie gra w niej Witka, głównego bohatera. My z Bartkiem (Topą - przyp. red.) tworzymy szemrany duecik w karcerze. W celi pomagamy wyjść na wolność Witkowi i Markowi Kowalewskiemu, którego zagrał Piotrek Adamczyk. Z Bartkiem grało się świetnie, jak zawsze, pobawiliśmy się tą grą, stworzyliśmy taki duecik. Byliśmy w Rawiczu, chłopaki przy celi nas tam poznali, rozmawialiśmy dużo na sali, było bardzo sympatycznie.

Mieszka Pan w Warszawie, ostatnio grał Pan znów w "Nakręcanej pomarańczy" we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Czym dla Pana są powroty do stolicy Dolnego Śląska?
Na forach internetowych czytałem, że zdradziłem Wrocław. To skandal i bzdura. Tu dostałem się do szkoły teatralnej. Tu pierwszy raz w życiu byłem w teatrze, we Współczesnym.

29 października 1993 roku moja ówczesna dziewczyna obchodziła swoje osiemnaste urodziny, przywiozłem ją do Wrocławia, bo stwierdziłem, że jej zaimponuję. Akurat był grany "Ja, Feuerbach". Pomyślałem, że będzie artystyczne spotkanie, a ona stwierdzi, że jestem cool, bo się interesuję teatrem. No i wpadłem jak śliwka w kompot. We Wrocławiu Feuerbacha grał Zdzisław Kuźniar, w Warszawie Tadeusz Łomnicki. Wracając do nomenklatury pięściarskiej, pan Kuźniar mnie powalił, to był czysty nokaut. Przez niego od razu w czerwcu zdawałem do szkoły. Później we Współczesnym spędziłem wspaniałe lata, to mój macierzysty teatr. Zrobiłem dwadzieścia parę ról, przyglądałem się panu Zdzisławowi, jak gra. W 1998 roku urodził się we Wrocławiu mój pierworodny syn, tu zacząłem ćwiczyć boks. Naprawdę wiele zawdzięczam Wrocławiowi. Jak może być inaczej? Internet ma dużą moc, strasznie mnie zabolało, że zostałem nazwany zdrajcą. Wszędzie powtarzam, że zostałem zaproszony do TR Warszawa, to zaszczyt, ale macierzystym teatrem jest Współczesny.

Na forach internetowych czytałem, że zdradziłem Wrocław. To skandal i bzdura.

Teatr Rozmaitości Warszawa spełnia Pana plany, zamierzenia i ambicje?
Parę rzeczy tam zrobiłem, ale też dzięki temu, że trochę teatr nie miał dla mnie propozycji i nie wciągnął mnie w sztuki, mogłem bardzo, bardzo skrupulatnie zrobić 2-3 duże filmy. Mogłem się na nich skupić.

Na których rolach tak mocno się Pan skupiał?
Na rolach w filmach "Boisko bezdomnych" i "Moja krew".

Co Pan przygotowuje na scenie?
Na scenie nic. Przygotowuję się do filmu, ale nie mogę o nim na razie mówić. Do filmu zapuszczam brodę. We Wrocławiu zarzucali mi znajomi, że szesnastoletni Alex w "Nakręcanej pomarańczy" wygląda jak kloszard. Ale szykuje się poważna rzecz i muszę mieć tę brodę.
Jaki jest szesnastoletni Alex w "Nakręcanej pomarańczy" prawie pięć lat po premierze?
Pięć lat temu na pewno Alex był inny, bo spektakl był inny, dojrzał przez ten czas. Może dziś Alex ma większy dystans? Dzięki tej podróży, zwanej "Nakręcaną pomarańczą", mam kolejny temat do przemyśleń z moich ulubionych: oswajanie przemijania, śmierci, oswajanie tego, że nie mamy szans. Kiedy pięć lat temu zaczynaliśmy grać, stawiałem na pierwszą część spektaklu i pokazanie agresji. Potem zrozumiałem, że w drugiej części, kiedy Alex zostaje wyleczony z agresji, jest więcej do pokazania. Szesnastolatek nie może momentalnie dojrzeć. Stał się dojrzalszy dzięki mojemu wiekowi i dzięki temu w drugiej części odnajduję nostalgię. W finałowej scenie panie Irena Dudzińska i Łucja Burzyńska - tu zacytuję: "stare próchniaczki" - błogosławią Aleksa. Nie wiadomo, czy jest dobry, czy zły. One odchodzą i też nie wiadomo, kim są: aniołami, demonami, świadkami. Zawsze są. Jak one błogosławią tego Aleksa, nie ma siły, zawsze się rozpadam. Widzę przemijanie.

W filmowej wersji spektaklu "Made in Poland" Przemka Wojcieszka zagrał Pan Zenka. W roli rewolucjonisty Bogusia zastąpił Pana Piotr Wawer jr. Dlaczego?
Z powodu wieku. Premiera teatralna w Legnicy była prawie sześć lat temu, a Boguś to nastolatek z blokowiska. Zenek, którego w spektaklu nie było, w filmie jest starszym kumplem Bogusia, tłumaczy mu, że przemoc się nie opłaca.

Kuźniar to dla mnie ojciec chrzestny, Cieplak nauczyciel, a Meissner jest moją teatralną mateczką.

Niezapomniane są Pana spotkania z Kormoranami. Planujecie coś razem zrobić?
To oni muszą zaproponować. Razem pracowaliśmy w spektaklach: "Księga Hioba", "Historia Jakuba". Grałbym to cały czas, gdybym mógł. Podobnie, gdyby Współczesny zaprosił do współpracy, grałbym na jego deskach. Do dziś "Księga Koheleta" jest strzałem w dziesiątkę. Całą "Księgę Koheleta" zagraliśmy na jednym koncercie z Armią i Apocalypticą w czasie obchodów 64. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. To było wstrząsające przeżycie. To wielkie dzieło Piotra Cieplaka. W pewnym sensie pierwszy wielki reżyser, którego spotkałem w zawodowym życiu, to Piotr Cieplak z "Historią Jakuba". Przyszedł Cieplak i pokazał mi to coś. Powiedział: "Chłopcze kochany, zobacz". Tak więc: Zdzisław Kuźniar to dla mnie ojciec chrzestny, Piotr Cieplak nauczyciel, a Krystyna Meissner jest moją teatralną mateczką. Przepraszam, że takie rzeczy mówię, ale tak to postrzegam, a Grzegorz Jarzyna, który wziął mnie do TR, jest starszym bratem.

To znaczy, że nie ma Pan wątpliwości, iż istnieje teatralna rodzina?
Tak. Łączy ją sposób myślenia, postrzegania świata, szlachetne serca. To są przede wszystkim wielcy ludzie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Eryk Lubos: Dostałem wycisk - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska