Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podać pomocną dłoń

Agata Grzelińska
Robert Serewiś, naczelnik OSP wiele lat walczył z ogniem, który tak okrutnie się na nim zemścił
Robert Serewiś, naczelnik OSP wiele lat walczył z ogniem, który tak okrutnie się na nim zemścił Piotr Krzyżanowski
W ciągu trzech tygodni w sąsiadujących wsiach koło Lubina dwie rodziny straciły w pożarach dorobek życia. Pogorzelcy zostali w tym, co mieli na sobie. By się nie załamali, dbają ich rodziny, sąsiedzi i gminy. Organizują zbiórki pieniędzy i pomagają w odbudowaniu domów.

Na zewnątrz niewiele widać. Trochę osmolone ściany żółtego domu na pierwszy rzut oka nie zdradzają koszmaru, który kryje się w środku. Czarne, zwęglone belki dachu, silny zapach spalenizny i przejmujące zimno bijące od zalanych wodą murów.

- Sprzedaliśmy mieszkanie w Lubinie, żeby mieć pieniądze na remont tego domu. Trwał osiem lat. Teraz nie mamy nic - mówi Robert Serewiś, naczelnik Ochotniczej Straży Pożarnej w Szklarach Dolnych.

Wiele lat walczył z ogniem, który teraz tak okrutnie się na nim zemścił. Gasił niejeden pożar, widział sporo tragedii, ale gdy patrzył, jak jego własny dom płonie, nie umiał być dzielny.
Dach na domu Serewisiów jest pokryty blachą. Ogień wdarł się pomiędzy blachę a strop w sobotę, 16 stycznia, ok. godz. 17. W środku nie było wtedy nikogo. Paliło się poddasze, do którego niezwykle trudno było się dostać. Strażacy musieli wycinać dziury, by dostać się do ognia. W sześciogodzinnej akcji gaśniczej brało udział jedenaście jednostek straży pożarnej.

- Akcja była utrudniona, bo woda w hydrantach zamarzła i trzeba było pompować ją z pobliskiego stawu - mówił Dawid Koladyński, dyżurny Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej PSP w Polkowicach.
Trzech strażaków z OSP w Szklarach Dolnych weszło do płonącego budynku bez aparatów tlenowych, bo w jednostce takich nie ma, i z objawami zatrucia czadem trafiło do szpitala w Lubinie. Wyszli po kilku godzinach, po tlenoterapii i badaniach. Na drugi dzień znów pomagali.

Nie wiadomo, co było przyczyną pożaru. Ludzie jednak swoje wiedzą. Ktoś z innej wsi mówi, że zapaliło się od źle podłączonego kominka. Ktoś inny stwierdza, że strażacy byli niezorganizowani. Niektóre opinie bolą bardziej niż nieszczęście.
- Proszę napisać, że jako właściciel domu i jako strażak wiem, że moi koledzy zrobili wszystko, co mogli. Jestem im za to bardzo wdzięczny - mówi Robert Serewiś i wtedy głos mu się łamie. Ociera łzy. - Za świeże to wszystko...

Na razie wydaje się, że połowa domu nadaje się do rozbiórki.
- Wiosną może się okazać, że trzeba rozebrać wszystko, bo mury są mocno zalane wodą - dodaje Serewiś.
Czteroosobowa rodzina przebywa u krewnych. Gmina Chocianów udzieliła już pierwszej finansowej pomocy, za którą mogli kupić trochę ubrań. Ogień zabrał im nie tylko dach nad głową i meble, ale też dokumenty, ubrania, książki, zeszyty, naczynia - wszystko.
- Spaliły się moje nowe głośniki, które sobie niedawno kupiłem - żałuje Kuba, syn pana Roberta, który chodzi do drugiej klasy Gimnazjum nr 1 w Lubinie.

Kuba krąży wokół domu i w zgliszczach wynajduje resztki ocalałych rzeczy, np. nogę od stołu. - Jak ten mały płakał, mówię pani - jeden z sąsiadów, którzy pomagają sprzątać, patrzy ze współczuciem na chłopaka. Przy domu kilku mężczyzn ładuje spalone resztki do kontenera. Ludzie pomagają, jak mogą. Sąsiedzi, strażacy, znajomi. Sołtys chodzi po domach i zbiera pieniądze.

- W tę niedzielę będzie w kościele zbiórka na Haiti, a za tydzień zbiórka dla rodziny Roberta - zapowiada Łukasz Buszkowski, sołtys Szklar Dolnych i strażak. - Poprosiłem o wsparcie sołtysów okolicznych wsi.
- Pomożemy na pewno. Ludzie już do mnie przychodzą i pytają, czego trzeba - mówi Jolanta Fuczyło, sołtys Szklar Górnych. - Tak niedawno oni pomagali naszemu Marcinowi, teraz my ich nie zostawimy.

Tak niedawno, czyli 29 grudnia. Był wieczór, gdy mieszkańcy nowego domu w Owczarach zauważyli, że ich dom się pali. Anna i Marcin Fuczyłowie z 5-letnią córką i 3-letnim synem zdążyli pomieszkać trzy lata w domu, który w ciągu pięciu godzin zniszczył im ogień.
- Nawet nie wiem, jak to się stało. Uciekłam z dziećmi do samochodu, żeby nie patrzyły na to - mówi Anna Fuczyło. Razem z maluchami mieszka u swojej mamy w Trzebnicach.

Marcin został w Owczarach, w ogrzewanym baraku, który przywiózł mu aż z Żar dobry kolega. Dom bez dachu widać z ulicy. Czuć jeszcze spaleniznę. Na śniegu ślady sadzy. Kilku mężczyzn kładzie nowy dach.

- Zaraz po pożarze był tu tłum: rodzina, sąsiedzi, koledzy bardzo nam pomogli - opowiada Marcin Fuczyło. Ledwo zdążyli przykryć dom folią, gdy na drugi dzień spadł śnieg.
- Mamy dobrych sąsiadów - przyznaje pani Anna. Głos w słuchawce jest pełen nadziei. - Na początku byliśmy w szoku, ale minęło trochę czasu i nie załamujemy się, bo nie jesteśmy sami. Mąż ma dobrych kolegów. Po pracy przychodzą i pomagają.

- Zawsze wiedziałem, że mamy wspaniałych sąsiadów i przyjaciół, ale dopiero w nieszczęściu okazało się, że tak bardzo mogę na nich liczyć - dodaje młody mąż i ojciec.

Zaraz po pożarze w kościele zorganizowano zbiórkę pieniędzy. Grosza nie żałowali dla nich nie tylko ludzie ze Szklar Górnych, ale z całej parafii, również ze Szklar Dolnych. Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej dał część pieniędzy na kupno nowego pieca.
- Musimy osuszać to, co zostało, żeby nie przepadło - mówi Marcin Fuczyło. - Dom nam się spalił chyba od poprzedniego pieca. Teraz kupiłem bardzo bezpieczny.
Na podłodze czarne błoto, pod nim ocalała terakota.
- Chociaż tyle zostało, umyje się i chyba da się uratować - liczy mieszkaniec Owczar. Z pożaru dało się wynieść pościel, parę mebli i to wszystko. Z resztą budynku jest gorzej: czego nie strawił ogień, uszkodziła woda.

Marcin Fuczyło ma dopiero 21 lat. Jest bardzo pracowity. Do wszystkiego chciałby dojść wyłącznie swoją pracą.
- To bardzo dobry chłopak, dlatego każdy chce mu pomóc, na ile może - zapewnia Joanna Fuczyło, sołtys Szklar Górnych, prywatnie ciotka. - Jemu na początku było bardzo trudno przyjąć pomoc, czuł się skrępowany, ale przekonałam go, że ludzie dają, co mogą, z dobrego serca.
- Bo jak nie pomagać? Każdego z nas może to spotkać, skoro nawet strażaka nie omija - mówi znajomy pana Roberta. - To oczywiste, że trzeba pomóc.

Fuczyłowie wycenilli straty na 300 tysięcy złotych.
- Ci młodzi ludzie stracili wszystko - mówi wójt Irena Rogowska. - Zostali tylko w dresach, w których zastał ich pożar. Mieli szczęście, że wyszli z tego cało, bo ogień zniszczył cały dorobek ich życia. Z domu zostały praktycznie tylko mury.

Jak to zwykle w życiu bywa, nieszczęścia chodzą parami. Pożar to niejedyne zmartwienie w obu rodzinach. Robert Serewiś ma firmę budowlaną. Był pod-wykonawcą przy pewnej inwestycji. Firma, której świadczył usługi, dotychczas mu nie zapłaciła. Zimą nie miał nowych zleceń.
- Nie miałem na nowe ubezpieczenie domu - przyznaje załamany pogorzelec. - Jeśli nie trzeba będzie rozbierać tego, co ocalało, to na remont będziemy potrzebowali około 250 tysięcy złotych. Nie wiem, skąd tyle wziąć.

Na razie pan Robert bardziej martwi się o rodzinę. Cieszy się, że nowe książki kupi Kubie szkoła. Córka Magda, która studiuje w Lubinie na pierwszym roku, też straciła wszystko.
Marcin Fuczyło obawia się kolejnego nieszczęścia.
- W maju tego roku kończy mi się umowa o pracę w KGHM - mówi drżącym głosem młody mężczyzna. - Nie wiem, co się stanie, gdy pracodawca nie zgodzi się na jej przedłużenie. Moja rodzina nie będzie mieć domu i środków do życia. Żona też nie pracuje. Kilka dni przed pożarem wróciła ze szpitala po operacji kręgosłupa. Jak widać, los bardzo nas doświadcza - dodaje Fuczyło. Trochę się już pozbierał. Po pracy cały wolny czas spędza przy remoncie.

Pan Robert i Kuba patrzą na resztki czarnych belek i nie bardzo wiedzą, co teraz robić, od czego zacząć. Przy domu kilku ludzi, m.in. najbliżsi sąsiedzi, wrzuca spalone resztki do kontenera. Podjeżdża spychacz, który pomoże załadować górę spalonych resztek.
- Za świeże to wszystko... - powtarza Robert Serewiś.
Współpraca: SEL, ULK

***
O numerze konta dla rodziny Serewisiów poinformujemy Państwa, gdy tylko zostanie ono uruchomione. Na razie w sprawie pomocy dla pogorzelców ze Szklar Dolnych można dzwonić do Urzędu Miasta i Gminy w Chocianowie (tel. 76-818-50-20) lub do naszej redakcji w Lubinie (tel.76-852-29-22 lub 502 499 332). Pomożemy się skontaktować z panem Robertem.

Jeśli ktoś z Państwa zechce pomóc rodzinie Fuczyłów, podajemy numer konta: Bank Spółdzielczy w Polkowicach, Oddział we Wschowie, nr konta: 27 8669 0001 3013 0143 4327 0002, z dopiskiem "OWCZARY POMOC DLA POGORZELCÓW".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska