Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wędrówki po świecie

Piotr Załuski
Piotr Załuski, dziennikarz i twórca telewizyjny
Piotr Załuski, dziennikarz i twórca telewizyjny Tomasz Hołod
Wędrówki po całym świecie nauczyły mnie, że mała i duża ojczyzna to przede wszystkim ludzie - rodzina i przyjaciele.

Jeśli zgodzimy się, że na miano Dolnoślązaka zasługuje osoba, która tutaj żyje od urodzenia, że ukochała te strony ponad inne i że nie wyobraża sobie życia w innym zakątku globu - to ja nie jestem na pewno Dolnoślązakiem.

Nie urodziłem się na Dolnym Śląsku, bo ujrzałem ten świat na przełomie ostatnich lat wojny przypadkowo w odległym Lublinie, zdarzyło mi się długie lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku mieszkać na emigracji w odległym Monachium, kto wie, czy nie bardziej niż Dolny Śląsk kocham Kaszuby i włoską Toskanię, i zupełnie realnie wyobrażam sobie spędzanie starości, do której się nieuchronnie zbliżam, niekoniecznie na Stabłowicach, gdzie pięknie dzisiaj sobie mieszkam. A jednak...

Z całą pewnością moja osobowość kształtowała się we Wrocławiu. Do dzisiaj podziw mój budzi decyzja 23-letniej Teresy Załuskiej, która z dwójką małych dzieci - z półtoraroczną Małgorzatą i ze mną, ledwie dziesięciomiesięcznym brzdącem, postanowiła w październiku 1945 roku zamieszkać przy ulicy Klasztornej 106 (dzisiejsza ulica Traugutta), w mieście pełnym gruzów i grozy czającej się dosłownie wszędzie. Ostatnie lata wojny i pierwsze lata pokoju spędziła u rodziny w Łowiczu. Ojciec był od niemal dwóch lat w wojsku (II armia lubelska), służbę skończył rok później. W wojskowym szpitalu przy ulicy Traugutta w 1948 roku urodził się mój brat Aleksander, a sześć lat po nim najmłodsza siostra Kasia. Zostaliśmy jak najbardziej rodziną wrocławską.

Moim pierwszym słowem wypowiedzianym w tamtych czasach było słowo "pciul" (szczur), co dowodzi nie tyle mojej bystrości obserwacji, co określa przestrzeń, w jakiej się żyło. W podwórku była stajnia i wszędzie pachniało końskim łajnem, z olbrzymich okien oglądałem gruzy pałacyku na placu Zgody (kilka lat potem wspaniały obszar dziecięcych penetracji). Mieszkanie po przeciwnej stronie klatki było spalone, a sąsiadka nad nami straciła życie, gdy wychyliła się przez okno i trafił ją rykoszet strzelających na ulicy sowieckich żołnierzy, jak zawsze niezupełnie trzeźwych. Potem było bezpieczniej, bo nad Oławką rozlokowały się koszary polskiego wojska.

Jestem przekonany, że najwięcej życia nauczyły mnie gruzy. Najpierw - gruzy kościoła Świętego Maurycego, które nasze przedszkole parafialne usuwało razem z rodzicami; lubiłem te zajęcia, bo ksiądz proboszcz rozdawał smaczne precelki. Potem, po przeprowadzce na ulicę Nowowiejską - gruzy mojego podwórka i gruzy na Krzykach. Zostałem fachowcem od tzw. surowców wtórnych (butelki i metale kolorowe) i dzięki temu mogłem się od czasu do czasu zanurzać w magię kina głównie na filmach produkcji radzieckiej; żadne z kin moich młodych lat już nie istnieje - Tęcza, Polonia, Pionier, Gigant. Ten świat odszedł bezpowrotnie.

W latach dojrzewania trafiłem spod patronatu Adama Mickiewicza (świetne III LO przy Jedności Narodowej) pod opiekuńcze skrzydła Bolesława Bieruta (świetna polonistyka na Uniwersytecie w latach 60.), na szczęście zapisując się przy okazji do teatralnej gromady Studenckiego Teatru Kalambur. Mogłem ujrzeć świat w znacznie szerszych wymiarach niż ten, jaki stwarzała w PRL-u przeciętnym obywatelom ludowa władza. Przygoda pracy telewizyjnej doprowadziła mnie do fascynacji filmowo-reporterskich i nadziei sierpnia roku osiemdziesiątego, nadziei, jakiej nigdy przedtem nie przeżyłem. Potem była emigracja więzienna i geograficzna. Opuszczając Wrocław, byłem przekonany, że do Polski nie wrócę. A jednak...

Wróciłem do Wrocławia w sposób bezwzględny, to znaczy - nie wyobrażałem sobie, że mogę - a były takie możliwości - osiedlić się na przykład w Warszawie, gdzie w zgodzie z ustrojowym centralizmem jest wszystko albo prawie wszystko, co najważniejsze. Rzadko z powagą przeze mnie traktowany rozsądek mówił - zamieszkaj w Warszawie, a serce, intuicja, sentymentalizm mówiły - twoje miejsce jest tutaj. I te trzy siły miały rację absolutną. Czy jest to miłość stron ojczystych?

Nadto - jaki ze mnie Dolnoślązak, skoro moja babcia była Rosjanką (całe powojnie - od wyjścia z lagru niemieckiego do chwili śmierci w roku 1982 mieszkała we Wrocławiu), moja młodsza siostra urodzona we Wrocławiu od dawna mieszka ze swoim mężem Maltańczykiem, wychowując na śródziemnomorskiej wyspie dwójkę dzieci urodzonych w Korei, a moje dzieci urodzone w Bawarii pracują w obcych językach, choć szkoły kończyły także we Wrocławiu. Signum temporis?

Wędrówki po całym świecie nauczyły mnie, że mała i duża ojczyzna to przede wszystkim ludzie - rodzina i przyjaciele. Niejednokrotnie skala wspólnoty w sposób naturalny powiększa się i rozdrabnia na niezliczone adresy, także w odległych stronach. Tylko groby przypominają najbardziej miejsce, z którego się wywodzimy. Może więc jestem bardziej z Osobowic niż z Dolnego Śląska?

Piotr Załuski, dziennikarz i twórca telewizyjny

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska