Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Władysław Frasyniuk: Chłopak z ulicy Żelaznej

Hannie Wieczorek
Władysław Frasyniuk
Władysław Frasyniuk Tomasz Hołod
Kwestionariusz Władysław Frasyniuk, legenda Solidarności, opowiada między innymi o tym jak muszla klozetowa połknęła solone śledzie i co się działo pod szkolnym kominem.

Moje podwórko...
...było piękne. Na początku była nim cała ulica Żelazna w dzielnicy Fabrycznej, przy której stały trzy bloki. Między nimi leżały gruzy do pierwszego piętra. Od miejsca, w których dzisiaj stoi piąte liceum, do Dworca Głównego rozciągała się preria - krzaki wyższe od człowieka. Trzeba było mieć dużo odwagi, żeby w nie wejść, więc szło się w grupie. Pierwsze mecze piłki nożnej rozgrywaliśmy na ulicy, która była naszą własnością. Jak na Żelazną, z rzadka, wjeżdżał samochód, to się zatrzymywał i uprzejmie czekał, aż się zwiniemy. Potem nas z tej ulicy zepchnięto, ale za to powstały dwa podwórka: jedno z trzepakiem i oficyną, ponure i zawsze zacienione, i drugie, na którym między ławkami grało się w nogę z kolegami, na przykład z Sybisem, późniejszym piłkarzem Śląska. Tam też chodziło się na pierwsze randki. Na ławkach uczyłem się grać wstęp Brekautów, jednym palcem na basowej strunie, żeby zrobić wrażenie na dziewczynach.

Pamięta Pan Janusza Sybisa. Innych kolegów też?
Oczywiście, rosłem z nimi. Zawsze mi się wydawało, że Żelazna jest słaba, bo mieszka na niej mniej ludzi niż na Szczęśliwej. Ale i tak przesiadywaliśmy zawsze na Lwowskiej. Panowała zasada, że kto nie siedzi, ten się nie liczy. Żelazna jednak szybko rosła w siłę, budowano na niej nowe bloki, a razem z nimi pojawiali się ludzie z innych parafii. Przyjeżdżali między innymi ze wsi - na wozach konnych przywozili meble. Zdarzały się wtedy różne rzeczy. Pamiętam wielką awanturę - ktoś zaczął krzyczeć: "Ratunku!". Na pomoc pobiegli wszyscy mężczyźni. I co się okazało? Że nowej mieszkance zginęły śledzie, które kupowało się wtedy z beczki. Dlaczego zginęły? Bo włożyła je do muszli klozetowej. Spłuczka była zepsuta i woda płynęła cały czas, więc schowała je tam, żeby opłukać z soli. Na nowych ze wsi mówiliśmy "wsioki", ale ciągle ich przybywało, więc w końcu zawarliśmy z nimi kompromis.

Zawsze mi się wydawało, że Żelazna jest słaba, bo mieszka na niej mniej ludzi niż na Szczęśliwej.


Nowi byli tylko ze wsi?

Nie. Do bloków wprowadzali się różni ludzie. Tak poznałem Piotra Bikonta, który wrócił ze Stanów Zjednoczonych do szóstej czy siódmej klasy. Wielkie chłopisko - był dziwolągiem na tej robotniczej parafii. Ale jako jedyny miał całą kolekcję Beatlesów, Animalsów, Paula Anki, dlatego chodziło się do niego słuchać muzyki. Zaprzyjaźniliśmy się. Nietrudno to przyszło, bo był wystającym facetem i miał problemy z moimi kolegami. Parę razy stanąłem w jego obronie i tak się zakumplowaliśmy. Dzięki Piotrowi nosiłem swoje pierwsze dżinsy: lee. W tamtych czasach kupowało się tylko w Peweksie. I tylko wranglery. A ja miałem lee.

Dalej nosi Pan lee?

Nie. Dzisiaj dżinsy stały się powszechne - może chodzić w nich każdy. A kiedyś były absolutnie młodzieżowe, a nawet trochę buntownicze. To były lata, kiedy za długie włosy wylatywało się ze szkoły. W bramach toczyło się życie towarzyskie, ale kiedy stało się w bramie, potrafiła podjechać suka - to znaczy milicyjna nyska - i zgarnąć wszystkich. Sam raz znalazłem się w takiej ekipie. Najspokojniejszych wypuszczono 10 km za miastem, największych chojraków wywieziono 30 km. Zanim wyrzucano nas z auta, milicjant wyciągnął nożyczki i zrobił "chlast". Po powrocie do domu i tak trzeba było iść do fryzjera.
Ile miał Pan do przejścia?
Byłem z kolegą najmłodszy w tej grupie, więc wypuścili nas po 10 kilometrach.
Komórek nie było, nie dało się więc zawiadomić rodziców. Nawet telefony były rzadkością. Pamiętam, jak kupiono pierwszy telewizor w kamienicy! Aż się wierzyć nie chce, że my - wszystkie dzieciaki - zostaliśmy zaproszeni i chodziliśmy oglądać programy tv.

Wróćmy do kwestionariusza: pierwszy dzwonek, drugi dzwonek...
Najmilsze wspomnienia mam z podstawówki. Chodziłem do SP nr 57 przy ulicy Jemiołowej. Do dzisiaj, kiedy jestem w okolicy, zawsze przejeżdżam obok niej i patrzę na ceglany budynek z duszą. Przez wiele lat w przejściu na salę gimnastyczną wisiało moje zdjęcie - zdobyliśmy z kolegami jakieś mistrzostwo. Dzięki temu sukcesowi wybudowano nam nowoczesne, wyasfaltowane boiska do koszykówki i piłki nożnej. Nasze życie toczyło się więc między boiskiem a podwórkiem. Boisko było tak nieprawdopodobnie oblegane, że albo trzeba było być super i wtedy zawsze się grało, albo czekało się w długiej kolejce.

Oprócz boiska, wyasfaltowanego dzięki Panu i Pana kolegom, szkoła czymś się jeszcze wyróżniała?
Panował w niej sportowy duch. Wychowania fizycznego uczyli wybitni trenerzy, którzy byli też wybitnymi nauczycielami. Mieszkałem w robotniczej dzielnicy i tam sprawni chłopcy albo trafiali do sportu, albo byli tak zwanymi zekami, czyli stali na czujce, kiedy złodzieje obrabiali kiosk czy sklep. Na podwórku szkolnym stał duży komin, przy którym rozgrywały się uczniowskie porachunki. Nikt nie liczył na sprawiedliwość, a jak była jakaś utarczka, to się mówiło: "No to pod komin". I tam, na dużej przerwie, odbywało się czasem nawet kilka pojedynków. Pamiętam też swoje szkolne chwile sławy. Była u nas świetna sportsmenka - Grażynka. Chłopcy się jej bali, a ja chodziłem z nią na randki. Swoje pierwsze. Zdobyłem uznanie i szacunek, bo odważyłem się ją zaprosić. To były piękne czasy i piękna szkoła...

Nasze życie toczyło się więc między boiskiem a podwórkiem.


Skończył Pan podstawówkę i zaczął...

...technikum samochodowe.

Cieszyło się we Wrocławiu dobrą opinią...

To prawda. Wkraczaliśmy w erę motoryzacji. Polacy przesiadali się z tramwajów do maluchów, syrenek, fiatów 125, wcześniej do mikrusów. A czy miała dobry poziom? Mój brat twierdzi, że z moim temperamentem i problemami z chodzeniem do szkoły kolejówki bym nie skończył. A kolejówka nie była prestiżową szkołą. Ze szkołami przygotowującymi do jakiegoś zawodu to jest tak, że kończysz je i właściwie dopiero wtedy musisz się sam nauczyć fachu. A ja dość wcześnie nauczyłem się lawirowania w życiu. W podstawówce wszyscy wiedzieli, że jak Frasyniuka nie ma w szkole, to jest na zawodach. W technikum byłem pierwszym uczniem w klasie, który poszedł na wagary. I jeszcze jedno wspomnienie z technikum, bardzo modne dzisiaj - kombatanckie - choć ja to zrobiłem dla jaj.
A co takiego Pan zrobił?
W I klasie mój wychowawca zaordynował, żebyśmy się zapisali do organizacji młodzieżowej, wtedy był to bodaj ZMS. Dodał, że przynależność jest nieobowiązkowa, choć on nie widzi powodu, żeby ktoś do ZMS-u nie przystąpił. Zaczął wyczytywać nazwiska, doszedł do mnie, a ja: "Nie zapisuję się". To był mój pierwszy szkolny bunt, za który miałem poprawkę z matematyki.

Dopiekł Panu ZMS?
Raz się nawet przydał. Kolega narozrabiał na wycieczce i baliśmy się, że wyrzucą go ze szkoły. Natychmiast więc zwołałem zebranie ZMS-u, którego nie byłem członkiem, i nawet sam je poprowadziłem. Powiedziałem: "Ukarzmy kolegę, bo przecież nie dostanie dwóch kar za to samo przewinienie". Poskutkowało. Dyrektor uznał, że jak organizacja ZMS-owska go ukarała, to nie trzeba go już wyrzucać ze szkoły. No i ZMS dawał jeden przywilej: na legitymację można było za darmo wchodzić do Pałacyku i Piwnicy Świdnickiej. Ale nie przejmowałem się, że nie należę do uprzywilejowanej grupy - system wynoszenia legitymacji został opanowany przez Polaków do perfekcji. Mówiło się: ćwiara, gitara i koleżanka z ZMS. U mnie był kolega, bo w klasie mieliśmy tylko jedną koleżankę.

Technikum było przy ulicy Borowskiej. Gdzie chodziło się na piwo?
Do baru Łódzkiego i do jeszcze jednego przy ulicy Stawowej, którego nazwy nie pamiętam. Pawilon, w którym się mieścił, stoi zresztą do dzisiaj.

A pierwsza praca?

Z technikum wyszedłem z drugą kategorią prawa jazdy. I przyznam, że mnie to bardzo cieszyło. W szkole średniej pracowałem w prywatnych warsztatach, żeby sobie dorobić. Właśnie wtedy doszedłem do wniosku, że chętnie zostanę kierowcą wielkiej ciężarówki, bo będę miał większą wolność i w mniejszym stopniu narażę się na przypadłość "złotych rączek" - alkoholizm. Bo "złota rączka" za kołnierz nie wylewała: jak ktoś szedł do dobrego mechanika, to zawsze mu flaszkę przynosił i trzeba było ją wypić. Doszedłem do wniosku, że dla mnie lepsze będzie prowadzenie wielkich ciężarówek.

I zatrudnił się Pan...
...w PKS towarowym. Natychmiast przydzielono mnie na dalekie trasy, bo miałem średnie wykształcenie. I tak spokojnie rozwijała się moja kariera. Proponowano mi nawet, żebym został brygadzistą, III sekretarzem...

III sekretarzem czego?

PZPR. Przecież niczego innego wtedy nie było.

Należał Pan do partii?
Nie. Ale byłem człowiekiem, który pojawiał się od czasu do czasu na tak zwanych naradach produkcyjnych. Zabierałem głos, kiedy innych strach paraliżował. Raz kierowcy nieśmiało mówili, że przydałyby się podwyżki. Dyrektor naskoczył na nich: "A co? Chcieliście zarabiać tyle co ja, mało się nakradliście?". Zapadła grobowa cisza. Tylko ja się odezwałem. Poradziłem mu, żeby zatrudnił się jako kierowca, te trzysta godzin zrobił i dokradł sobie z nami, to nie będzie wtedy narzekał. Dyrektor był mądry i próbo-wał przeciągnąć mnie na swoją stronę. Wysłał do mnie bardzo sympatycznego skądinąd człowieka, reemigranta z Francji. Kolega przekonywał mnie: "Popatrz, należę do tej partii, raz na trzy lata biorę roczny bezpłatny urlop, jadę do Francji i tam zarabiam, jak na polskie warunki, gigantyczne pieniądze.

Z technikum wyszedłem z drugą kategorią prawa jazdy.

Po roku wracam i mogę dla przyjemności pracować w PKS. Zapiszesz się do tej partii i dostaniesz taką robotę, jaką chcesz". Nie przekonał mnie. Zrobiłem pierwszą kategorię prawa jazdy i przeszedłem do osobówki. Jednak po pierwszej wypłacie poszedłem do rachuby i zapytałem: "Dlaczego tak mało?". To był ostatni dzień mojej pracy w PKS. Potem była praca w Transbudzie, a później w komunikacji miejskiej. O mało nie zostałem pracownikiem międzynarodowego PKS. O miesiąc za późno, bo we wrześniu 1980 roku dostałem odpowiednie papiery. Byłem po strajku, działałem już w Solidarności. Tak mnie zastał stan wojenny. Kiedy mnie aresztowali, pamiętam, że rozmowa z funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa tak się zaczęła: "Kuuuurwa, Władek, gdybyśmy wiedzieli... Wsadzilibyśmy cię do tego PKS. A tak to mamy problemy".

Ostatnie pytanie kwestionariusza: gdyby nie Wrocław, to...
...Wrocław.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska