Przeżyłam wiele wspaniałych Wigilii. Pierwsza, którą pamiętam, to ta, gdy miałam 3-4 lata.
Mieszkaliśmy wtedy w organistówce, w Osieku pod Wrocławiem. Okres stalinizmu, bieda. Moja cudowna, zaradna mama potrafiła tak wszystko przygotować, że wigilia wydawała się wystawna. Do dekoracji choinki własnoręcznie przygotowała rarytas - krówki. Każde z nas, pięciorga dzieciaków, marzyło o chwili, gdy można będzie dobrać się do tych słodkości. Niestety, w nocy przed Bożym Narodzeniem mój średni brat zakradł się do choinki i gdy wszystkich obudził szelest, na drzewku zostały już tylko papierki.
Moja zaradna mama potrafiła tak wszystko przygotować, że wigilia wydawała się wystawna.
Tamtej wigilii Aniołek, bo u nas to on w Boże Narodzenie przynosił prezenty, a Mikołaj obdarowywał nas 6 grudnia, ofiarował mi wspaniałą, porcelanową filiżankę. Była taka delikatna, niezwykle cenna i przetrwała wiele lat. Stłukła się, gdy wprowadzaliśmy się do obecnego domu.
Wigilia to dla mnie kilkanaście osób przy stole, modlitwa przed wieczerzą, dwanaście tradycyjnych potraw, miejsce czekające na niespodziewanego gościa - u nas nie zawsze puste - wspólne kolędowanie i mnóstwo prezentów pod choinką.
Pamiętam Wigilie w Stanach czy na Maderze, gdy pracowaliśmy z mężem na statku, ale od kiedy na świat przyszły nasze córki, zawsze staraliśmy się spędzać święta w domu.
W tym roku na Wigilii będzie co najmniej dziesięć osób. Ja przygotuję rybę po grecku, a moja siostra najwspanialsze pod słońcem pierogi z kapustą. I oczywiście pod choinką będzie mnóstwo ozdobnie zapakowanych prezentów.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?