Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Abp Marian Gołębiewski: Miłość może wszystko

Katarzyna Kaczorowska
Arcybiskup Marian Gołębiewski
Arcybiskup Marian Gołębiewski Tomasz Hołod
Rozmowa z arcybiskupem Marianem Gołębiewskim, metropolitą wrocławskim o rodzinie jako wielkiej wartości, którą trzeba pielęgnować, o roli miłości w życiu człowieka, o Świętej Rodzinie, która musiała się zmierzyć z problemami zwykłych ludzi, oraz o tym, jak wyglądały jego relacje z mamą i tatą w rodzinnym domu.

"Rodzina nie cieszy, nie cieszy, gdy jest, lecz kiedy jej nie ma, samotnyś jak pies". Zgodziłby się Ksiądz Arcybiskup ze słowami tej piosenki?

Powiedziałbym, że rzeczywiście coś w nich jest, bo to rodzina nas stwarza, wyprawia nas w dorosłe życie, jest dla nas oparciem, ale i często zdarza nam się na tę rodzinę narzekać.

A Księdzu zdarzyło się narzekać na swoją?
Hm, nie wiem, czy to odpowiednie słowo. Ale trochę się buntowałem, jak każdy dorastający chłopak.

Bardzo?

Nie tak znowuż bardzo. Ot, raz rodzice kazali mi gdzieś coś zanieść i było to bardzo nie po drodze z moimi planami.

Ja bym tego nie nazwała jakimś szczególnym buntem.

Bo i szczególnego buntowania się nie było. Z rodzeństwem wiedzieliśmy, czego wymagają od nas rodzice. Zasady były jasne, zresztą rodzice z nami rozmawiali, wiele tłumaczyli. Pamiętam, jak w jakimś momencie tato zaczął mnie poważniej traktować, i często w czasie rozmów na różne tematy pytał mnie o zdanie. Czułem się wtedy prawie dorosły.

Ma Ksiądz poczucie, że to właśnie rodzinny dom ukształtował go na przyszłość?

Tak. To z domu przecież wyniosłem poczucie odpowiedzialności, system wartości, którym kieruję się całe życie, i szacunek dla ludzi.

A rodzicom nie było żal, jak usłyszeli, że ich syn chce iść na księdza? Żal? Czemu?

Bo to oznaczało, że nie założy rodziny. Od czego jest rodzeństwo? Tato w jakimś momencie zorientował się chyba w moich zamiarach, bo wziął mnie na rozmowę i zapytał wprost, czy chcę iść do seminarium. Potem, jak już przyjeżdżałem z seminarium do domu, to często czułem się trochę niezręcznie, bo zauważyłem, że oboje rodzice odnosili się do mnie z zauważalnym szacunkiem, jakby większą uwagą.

To chyba oczywiste - ich dziecko dotknął Pan.

Ale ciągle byłem ich dzieckiem.
Proszę mi powiedzieć, czy to szczęście dla rodziców, kiedy ich syn idzie na księdza, czy strata, że nie będą się cieszyć widokiem dorastających wnuków?

Odpowiem anegdotą. Byłem kiedyś na jakimś spotkaniu. Sporo różnych gości, wśród nich kobieta, bardzo światowa, obyta, wykształcona, słowem - nowoczesna. Rozmowa poszła w tym samym kierunku, co pani pytanie. Dywagowano, czy to dobrze mieć księdza w rodzinie, czy źle. I w jakimś momencie zapytałem ją, jakie jest jej zdanie. Przyznam, że takiej odpowiedzi się nie spodziewałem.

Dlaczego?

Bo powiedziała, że na kolanach poszłaby do Częstochowy, gdyby miała syna księdza. Myślę, że dla rodziców, po tym początkowym okresie zaskoczenia, jest to wielki powód do dumy, szczególny dowód łaski Pańskiej. Oddają swojego syna podwójnej służbie - Bogu i ludziom.

Mówi Ksiądz o wartościach, jakie niesie ze sobą rodzina. A przecież od wielu lat pisze się też i o tym, jak bardzo potrafi być destrukcyjna, jak wiele w niej czasem zła. Czy ta dekonstrukcja rodziny jest nam potrzebna? Przecież w dekalogu czwarte przykazanie mówi: "Czcij ojca swego i matkę swoją".

Myślę, że rzeczywiście mamy do czynienia z kryzysem rodziny, ale wynika on z bardzo wielu bardzo różnych czynników. Również z zagubienia ludzi w tej rzeczywistości, z którą wielu sobie nie radzi. Nie zmienia to jednak faktu podstawowego - rodzina jest wielką wartością, którą trzeba umieć pielęgnować. Pamiętam, jak kiedyś byłem w Ameryce, i zapytałem jakąś kobietę, czy jest szczęśliwa w małżeństwie. Usłyszałem: "Yes, I'm happy because of my children". Moim szczęściem są moje dzieci. Podobną rozmowę miałem kiedyś z kolegą z młodości, któremu błogosławiłem związek małżeński. Po latach zaprosił mnie na wesele syna, który wyrósł na schwał. Tak siedzieliśmy we dwójkę, rozmawialiśmy, powiedziałem mu zresztą, że małe dawałem szanse jego małżeństwu, bo był taki sowizdrzał. A on mi na to: "Wiesz, jak się urodziły dzieci, to trzeba było dorosnąć, zostać mężczyzną, ojcem, wziąć na siebie odpowiedzialność za rodzinę", po czym z dumą w głosie dodał: "Ale synowie to mi się udali". I trudno się z tym nie zgodzić - dzieci cementują małżeństwo, kierują na inne tory, stwarzają rodzinę. Kiedy rosną, są powodem radości, kiedy dorosną, dają nam powód do dumy, a na starość nas wspierają.

To taki trochę idealny obraz. A co zrobić z rysami na tym obrazie?

Starać się pamiętać, że miłość może wszystko. Bywają domy, w których jest bieda, ale jest i siła we wspólnocie. Są też takie, w których jest wszystko, a nie ma ciepła, i zawsze boli mnie, kiedy rozmawiam z takimi młodymi ludźmi, z których aż bije ten brak miłości. Mówiąc słowami świętego Pawła: "Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym".

Jak w tym wszystkim umieścić Świętą Rodzinę? Jej wizerunek jest przecież jak z oleodruku, choć w rzeczywistości Maria i Józef musieli się zmierzyć z zadaniami nie na miarę zwykłego człowieka.

To prawda, ten lukrowany obrazek nie pokazuje całej prawdy o Maryi, świętym Józefie i Dzieciątku. Ale myślę, że nie umniejsza to w żaden sposób przesłania, jakie niesie ze sobą wizerunek Świętej Rodziny.
Naprawdę? Jeden ze znajomych księży, profesor, opowiadał mi, jak modlił się kiedyś w kaplicy Czarnej Madonny na Jasnej Górze. Akurat była tam też pielgrzymka kobiet i biskup koncelebrujący mszę mówił kazanie, w którym podkreślał, że powinny być jak Maria. Posłuszne, ciche i pokornego serca. Ten ksiądz powiedział mi: "Tak się zdenerwowałem, że musiałem wyjść. Jaka posłuszna?! Przecież miała odwagę zapytać Boga, kiedy wybrał Ją na matkę swojego Syna: Jakże to się stanie, kiedy nie znam męża swego?".

Postać Marii rzeczywiście jest bardziej bogata, niż się to często próbuje przedstawiać, ale myślę, że te uproszczenia często wiążą się z określonym czasem historycznym, przemianami społecznymi. Była odważna, bo musiała się zmierzyć z niezwykłą dla zwykłego człowieka sytuacją. Bóg wybrał ją, by porodziła Syna Bożego.

Ojcowie Kościoła, choć szanowali Matkę Jezusa, kobiet nie lubili. Święty Augustyn mówił, że rodzimy się między kloaką a uryną, a dla Akwinaty to, że kobiety nie łysieją, było dowodem na to, że nie myślą.

Powtórzę - to wszystko wiąże się ściśle z kontekstem historycznym i kulturowym i podlega zmianom. Natomiast przekazy biblijne na temat kobiety są bardzo klarowne i pozytywne.

A co zrobić ze świętym Józefem, którego nie wiedzieć czemu przedstawia się jako starca, choć starcem być nie mógł?

Nie miałby sił uciekać przed Herodem, w dodatku z ciężarną żoną. Wiemy o nim, że był człowiekiem dojrzałym, ale rzeczywiście nie mógł być starcem.

Józef był odważnym mężczyzną? Używając współczesnych odniesień, wychował nie swoje dziecko.

Odważny, uważny, głębokiej wiary. Myślę, że w tych słowach - Święta Rodzina - jest Wielka Tajemnica.

Dotknięcie Boga?

Można tak to nazwać.

Chciałabym wrócić do czwartego przykazania. Był rok 1981. Tato opowiedział mi o pakcie Ribbentrop - Mołotow. Na historii przerabialiśmy kampanię wrześniową. Uwielbiałam ten przedmiot, lubiłam panią od historii. I zgłosiłam się na lekcji, by cała dumna powiedzieć to, co usłyszałam od taty. Nauczycielka, mocno zdenerwowana, rzuciła tylko: "Kto ci takich głupot naopowiadał!". Przyznam, że nie wiedziałam, co z tym zrobić, bo właściwie zasugerowała, że mój ojciec to głupek.

Nie miałem takiej sytuacji. Rodzice przecież pamiętali Polskę przedwojenną, tato był wielkim admiratorem marszałka Piłsudskiego i w domu nie robiono z tego tajemnicy. Wiedziałem też o Katyniu, bo gdzieś tam pojawiali się ludzie, których bliscy znaleźli się na liście katyńskiej. Oczywiście chodzi mi o wiedzę inną niż ta oficjalna - że odpowiedzialność za tę zbrodnię spoczywa na Rosjanach. I właściwie nie było potrzeby tłumaczenia nam, dzieciom, że pewnych rzeczy nie opowiada się poza domem, bo to może być niebezpieczne.

Czyli nie stawał Ksiądz w obliczu sytuacji, że ktoś podważa autorytet jego rodziców?

Nie. Na szczęście nie.

Wracając do piosenki o rodzinie, która nie cieszy, gdy jest, a bez której jest się skazanym na samotność - czego Ksiądz Arcybiskup chciałby życzyć dolnośląskim rodzinom?

Życzę im przede wszystkim miłości, bo bez miłości trudno być razem, i to przez długie lata. Życzę cierpliwości, bo bez niej trudno znosić się wzajemnie, trudno się porozumieć, a wprost niemożliwe staje się realizowanie wspólnego celu - wychowania dzieci. Życzę ciepła rodzinnego, które emanuje ze stajenki betlejemskiej i które cementuje każdą rodzinę. Tego ciepła potrzebują zwłaszcza dzieci, aby mogły wyrosnąć na dobrych ludzi. I życzę wreszcie błogosławieństwa Bożego, bo to ono ostatecznie leży u podstaw szczęścia w rodzinie.

Jak wyglądały Państwa najbardziej zaskakujące święta Bożego Narodzenia? Czekamy na listy: "Magazyn. Polska-Gazeta Wrocławska", ul. Strzegomska 42a, 53-611 Wrocław.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska