Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrocław uwielbia zbrodnie Krajewskiego, a Sztokholm moje

Jacek Antczak
Byłem na procesie nastolatków, którzy nienawidzą społeczeństwa, i musiałem o tym opowiedzieć - o fenomenie skandynawskich kryminałów mówi pisarz Jens Lapidus, autor bestsellerów, m.in. "Zimnej stali".

Czytał Pan coś Marka Krajewskiego?
Słyszałem, że macie tu swego króla kryminału. Niebawem jego książka ukaże się w Szwecji. Nie mogę się doczekać.

We Wrocławiu wymyślono już nawet szlak turystyczny oparty na miejscach zbrodni.
W Skandynawii często wykorzystuje się w ten sposób popularność kryminałów. Muzeum Miejskie w Sztokholmie opracowało trasy zwiedzania miejsc opisywanych w książkach Stiega Larssona i moich. Napisałem dwie książki, a już można pospacerować dwoma szlakami ulic, na których dzieje się ich akcja.

W tych dwóch kryminałach z Pana "Czarnej trylogii sztokholmskiej" często pojawia się określenie "svennsony". Czy tak pogardliwe mówi się o Szwedach?
Bohaterowie moich powieści używają tego słowa w znaczeniu negatywnym, ale najczęściej nazywamy tak przeciętnych Szwedów. Macie w Polsce takie określenie?

Mamy, Kowalski. I nasz przeciętny Kowalski do niedawna uważał Szwecję za raj na ziemi, kraj bezpieczny i opiekuńczy. Ale po lekturze kryminałów Mankella, Larssona i Jensa Lapidusa Kowalski zastanawia się, czy po zejściu z promu w Ystad, czy wyjściu z lotniska w Sztokholmie w najlepszym wypadku od razu straci zegarek, a potem będzie gorzej.
Moje książki ukazały się w 26 krajach i często słyszę od dziennikarzy pytanie "Co się stało z tą Szwecją?". Spodziewam się już wezwania do ministerstwa spraw zagranicznych i sugestii: "Słuchaj Jens, ty daj spokój z tym czarnym PR-em, bo czytelnicy zasypują nas pytaniami, dlaczego u nas jest tak niebezpiecznie?". Ale uczciwie mówiąc, wydaje mi się, że Szwecja wciąż jest bezpiecznym krajem. Większość przemocy związana jest z gangsterskim półświatkiem i skierowana przeciwko innym przedstawicielom świata przestępczego. Dopóki ktoś nie zada się z takimi ludźmi, nie zejdzie do tego podziemia, niewiele mu grozi. Możecie więc przyjeżdżać do Szwecji bez obaw, że coś wam się stanie.

Możecie przyjeżdżać do Szwecji bez obaw, że coś wam się stanie.

Mariusz Czubaj napisał, że eksplozja popularności skandynawskich kryminałów bierze się stąd, że Wasze książki podejmują debatę o kondycji współczesnych społeczeństw, którą zajmują się antropologowie, socjologowie i ekonomiści. Opisując morderstwa, stawiacie pytania o tożsamość kulturową, model państwa, o imigrantów, spiralę przemocy.
Bardzo trafna analiza. Zresztą cała szwedzka literatura, nie tylko kryminały, od zawsze miała perspektywę społeczną i zawierała krytykę instytucji państwowych. Właściwie od lat 60., odkąd "powieści o przestępstwach" i komisarzu Becku zaczęli pisać Maj Sjöwall i Pera Wahlöö, stało się to cechą charakterystyczną skandynawskich kryminałów. Oczywiście, nie wszystkich - ukazuje się wiele poczytnych powieści, których autorzy nie zajmują się opisami społeczeństwa, skupiając się na sprawach prywatnych.

Skąd w ogóle pomysły, żeby kryminał zajmował się takimi sprawami?
Szwedzki kryminał przejął pochodnię od pisarzy z przełomu wieków XIX i XX, którzy opisywali sytuację klasy robotniczej, najbiedniejsze warstwy społeczeństwa, i w ten sposób krytykowali stosunki społeczne. Ja w swoich książkach staram się być... amoralny. To znaczy bezpośrednio nie wyrażać słów krytyki wobec istniejącej sytuacji. Ale poprzez moich bohaterów ją opisuję i jestem krytyczny.

I jest Pan w tej krytyce obiektywny, po równo dostaje się lewakom i nacjonalistom, imigrantom i bogatym Szwedom, systemowi socjalnemu i policji...

Jest dokładnie tak, jak pan mówi - nie popieram żadnej ideologii. Jestem pisarzem, nie chcę być politykiem. Opisuję po prostu, w jaki sposób ludzie widzą świat, w którym żyją. Nie odpowiadam na pytania, nie daję gotowych recept, jak zaprowadzić raj na ziemi.

To Nagrody Nobla Pan raczej nie dostanie, bo Akademia Szwedzka szuka ostatnio pisarzy, którzy mają sprecyzowane poglądy.
Tak, myślę, że mogę o Noblu zapomnieć.

Twórcy kryminałów i tak chyba nie mają szans.

Nie mają, ponieważ Akademia wciąż uznaje powieści sensacyjne za literaturę należącą do konkretnego gatunku, podobnie jak powieści s.f. Nie uznaje więc kryminałów jako literatury w ogóle, w najszerszym znaczeniu tego słowa.

Szkoda. Żaden autor kryminałów nie zasługuje na takie wyróżnienie?
Niektórzy mieliby szanse, chociażby autorzy z pogranicza powieści kryminalnej. Na przykł Umberto Eco i jego "Imię róży". Niesamowita książka, nie tylko znakomita powieść detektywistyczna, ale i historyczna, z wielkim podłożem filozoficznym, na dodatek napisana z poczuciem humoru, które autor wykazuje, naśmiewając się z dziejów chrześcijaństwa.

Akademia wciąż uznaje powieści sensacyjne za literaturę należącą do konkretnego gatunku

Wrocławski pisarz Andrzej Ziemiański stwierdził, że "Siła strachu" Alistaira McLeana więcej mówi o duszy ludzkiej niż książki Camusa i Sartre'a razem wzięte.
To prawda. Pisząc o życiu i śmierci, dotyka się najważniejszych egzystencjalnych spraw. W kryminałach analizuje się przecież wszystko, co się z tym wiąże: miłość, nienawiść, relacje rodzinne, ludzkie pragnienia. Takie sprawy "życia i śmierci" razem tworzą przecież naszą egzystencję.

Pan stwierdził, że zrobi to inaczej niż najpopularniejszy autor, i będzie anty-Mankellem. Nie jest Pan jedynym, który zapragnął stać się poczytnym autorem. Ale Panu się udało. Jak to się robi?
Ależ ja bardzo lubię prozę Mankella, przeczytałem wszystkie jego książki. I... troszkę mi się znudziły, stąd pomysł, że moje będą antymankellowskie.

I tak zaczął Pan pisać "Szybki Cash"?
Był rok 2005, pracowałem w sądzie i miałem okazję zetknąć się z ludźmi z przestępczego półświatka i przeglądać wiele materiałów policyjnych. I wciągnęło mnie, wszystkie moje myśli zaczęły się kręcić wokół tych tematów. Trafiłem na proces, w którym oskarżona była grupa chłopaków. Ni stąd, ni zowąd zjawili się na jakimś przyjęciu i obrabowali bawiących się gości. Obserwowałem ich - byli bardzo pewni siebie i aroganccy.

Uderzyła mnie ta postawa i straszliwie negatywne nastawienie do sędziego, systemu i społeczeństwa. Wieczorem włączyłem komputer i zacząłem o tym pisać - musiałem odreagować i czułem, że muszę kłębiące się w głowie myśli przelać na papier. To była autoterapia. Potem po kontaktach z klientami zacząłem zapisywać różne rzeczy. Nie miałem zamiaru pisać książki i nie sądziłem, że to materiał na kryminał. Po 50 stronach dotarło jednak do mnie, że może warto.
Skuteczność Pana jako pisarza jest imponująca: debiut w półmilionowym nakładzie, wydania w 26 krajach, wkrótce film. A jak ze skutecznością zawodową? Ponoć w najgorszej celi - w bunkrze - najcięższego więzienia w Szwecji siedzi 10 kryminalistów, w tym... dwóch Pana klientów. Co trzeba zrobić w Szwecji, żeby trafić do takiej celi?
Pierwszy został skazany za kilka napadów na banki i zabicie dwóch policjantów. W tej sprawie go nie reprezentowałem. Broniłem go po drugiej ucieczce z więzienia. Po pierwszej rozprawie ktoś mu dostarczył broń i zwiał. Złapano go, uciekł ponownie aż do Puerto Rico. Ale i tam go schwytano. Po ekstradycji trafił więc do tego "bunkra bezpieczeństwa". Drugi uważany jest za bardzo niebezpieczną osobę. To szef jednej z największych organizacji przestępczych na zachodnim wybrzeżu Szwecji.

Siedzi tam, bo ponoć jest wielu ludzi, którzy chętnie pomogliby mu w ucieczce z więzienia.
Jak się nazywa ta szwedzka gomorra, do której należy ten człowiek?

To mój klient, więc nie mogę powiedzieć, jak nazywają swoją grupę. Zdradzę tylko,
że to gang motocyklowy.

I takich jak on portretuje Pan w swoich kryminałach?
W książkach są pewne odniesienia, niektóre elementy wplatam w akcję, ale nigdy nie biorę prawdziwej sprawy ani nie robię bohaterem konkretnego klienta na tyle, by mógł się rozpoznać w powieści. Byłoby to złamanie zasady zaufania wobec adwokata.

W książkach są pewne odniesienia, ale nigdy nie biorę prawdziwej sprawy.

Ale język różnych środowisk, np. gangów "jugoli", oddaje Pan idealnie.
Mam na to sposoby, jednym jest słuchanie moich klientów, drugim słuchanie... szwedzkiego rapu. I trzeci - trochę slangu... sam wymyślam.

Tytuł Pana książki w oryginale brzmi "Alldrig fucka upp", czyli "Nigdy nie spier...lić", w Polsce ukazał się jako "Zimna stal".
Zastanawiałem się, czy wydawca tak zdecydował, gdyż dosłowne tłumaczenie wywołałoby w Polsce kontrowersje. Ale "Zimna stal" dobrze odpowiada treści powieści, jeden z bohaterów wciąż bawi się nożem, czyli "zimną stalą", w odróżnieniu od "ciepłej stali", jak mówi się o broni palnej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska