Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kim Pan jest, Panie Majdan?

Robert Migdał
Marcin Oliva Soto
O trudnym rozwodzie z polską skandalistką Dodą, wrażliwości na ludzkie cierpienie, którą ma po swojej mamie, szukaniu miłości na całe życie, marzeniu o córce i synku, fundacji, którą założył, żeby pomagać potrzebującym, oraz o tym, czy to prawda, że w końcu nauczył się dobrze tańczyć. Rozmowa z Radosławem Majdanem, piłkarzem.

Sportowiec, szołmen, celebryta, tancerz, były mąż Dody... Kim Pan jest, Panie Majdan?
Oj, dużo się ostatnio dzieje wokół mnie, rzeczywiście... Jestem przede wszystkim sportowcem. Piłka nożna to jest moja pasja, to jest to, co chciałem robić od dziecka, ale w pewnym momencie doszedłem do wniosku, że nie można się ograniczać do czegoś jednego, nawet jeśli jest to życiowa pasja. Bo życie rozwija człowieka w różnych kierunkach.

A teraz został Pan konferansjerem. Po co to Panu? Radosław Majdan odcina kupony od popularności?

Nie (śmiech). Tutaj, we Wrocławiu, to mój pierwszy raz jako konferansjer. To był mój ukłon w stronę chorych dzieci z kliniki hematologii dziecięcej. Dostałem zaproszenie, żeby poprowadzić coroczne spotkanie byłych i obecnych pacjentów kliniki pani profesor Alicji Chybickiej. I postanowiłem z niego skorzystać, bo chodziło o chore dzieci, żeby coś zrobić dla nich, tak od siebie.

Do Wrocławia przyjechał Pan charytatywnie?

Oczywiście.

Opłacało się tak tłuc autem wiele kilometrów, potem wiele godzin pracować za darmo? Jako celebryta mógł Pan w tym czasie zgarnąć parę tysięcy za jakąś prywatną imprezę u bogatego biznesmena.
A nie można zrobić czegoś z dobrego serca? Ja zostałem tak wychowany. Życie dało mi jakiś dar, talent piłkarski, spełniłem i spełniam się w życiu i dlatego teraz, kiedy jestem już znany, rozpoznawalny, to chciałbym tę cząstkę oddać. Podzielić się tym, co mam, co osiągnąłem z innymi, potrzebującymi, którzy nie mieli tyle szczęścia, co ja. I gdy zostałem poproszony o poprowadzenie imprezy robionej przez klinikę hematologii, to nie wahałem się ani chwili: przyjechałem do Wrocławia. I przez jedną sekundę nie pomyślałem, że mógłbym za to wziąć pieniądze. A gdyby mi zapłacili, to i tak bym tę kasę przekazał na konto fundacji zajmującej się chorymi dziećmi.

A nie można zrobić czegoś z dobrego serca? Ja zostałem tak wychowany.

Słyszałem, że sam Pan też założył fundację. Czym się zajmuje?
To Fundacja Rozwoju Sportu i Kultury. Założyliśmy ją kilka lat temu, kiedy zbieraliśmy pieniądze dla chłopca ze Szczecina, który miał problemy ze wzrokiem. Potem - kolejna zbiórka, tym razem dla chłopca spod Jeleniej Góry, który miał częściowy zanik mięśni. Ostatnio dla Adama Piekutowskiego, bramkarza Wisły Kraków, który ma roztrzaskane kolano, miał kilka operacji i nie wiadomo, czy będzie mógł podjąć jakąś pracę. I ma z tego powodu duże problemy: i zdrowotne, i finansowe.

Jak zbieracie pieniądze?

Organizujemy turnieje, na które zapraszamy kolegów z różnych drużyn piłkarskich, potem gramy razem mecz, a zarobione pieniądze dajemy na leczenie dzieci. Poza tym robimy licytacje gadżetów sportowych, koszulek, piłek, a także chodzimy z puszką od człowieka do człowieka, szukamy sponsorów, którzy by dali pieniądze.

Dobry ten Majdan.

Sportowcy to są bardzo wrażliwi ludzie. Może to dlatego, że to, co robimy, zależy w dużej mierze od naszego zdrowia.

Jest Pan wrażliwym człowiekiem?

Bardzo i wcale się tego nie wstydzę. Pewnie dlatego taki jestem, że mój tata jest marynarzem i w głównej mierze wychowywała nas mama. Więc byłem otaczany cały czas kobiecą wrażliwością.
Kiedy się Pan wzrusza, oprócz oczywiście tych momentów, gdy widzi Pan ludzką krzywdę?
Gdy słucham polskiego rocka. Teksty są bardzo łapiące za gardło. Albo gdy Maryla Rodowicz śpiewa: "Ale to już było i nie wróci więcej".

Mam wtedy łzy w oczach. To bardzo głęboka piosenka, która przypomina mi o tym, że czas przemija, że trzeba być zawsze dobrym człowiekiem, że trzeba pamiętać o innych ludziach, którzy są w gorszej od mojej sytuacji życiowej, bo nie mieli tyle samo szczęścia, co ja. Bo to szczęście, że moje kopanie piłki z chłopakami na podwórku, przed domem, przerodziło się w zawód, pasję, sposób na życie. Moje życie jest jakoś poukładane właśnie dzięki futbolowi.

A kiedy ostatnio miał Pan łzy w oczach?
We Wrocławiu, podczas koncertu. Jedna z dziewczynek zaśpiewała piosenkę z "Titanica", druga utwór "Marzenia jak wiatr", a obie mają problemy ze zdrowiem. Życie jest bardzo niesprawiedliwe i daje tyle nieszczęścia ludziom, małym dzieciom - dzieciom, które mają swoje pasje, a właśnie przez swoją chorobę nie mogą ich rozwijać, nie mogą się bawić z rówieśnikami w piaskownicy, nie mogą grać w piłkę - tak jak ja to robiłem.

Wzruszają mnie też filmy. Bardzo często przełykam ślinę, bo mnie dusi w gardle, gdy oglądam "Szeregowca Ryana". Pamiętam taką scenę: kilku ludzi zginęło po to, żeby uratować jednego człowieka, tytułowego Ryana. I kiedy ostatni z jego kompanów umierał, powiedział do niego: "Bądź tego wart". I kiedy ten uratowany żołnierz, już jako staruszek, pytał żonę: "Czy jestem tego wart?" - płakałem.

Bardzo często przełykam ślinę, bo mnie dusi w gardle, gdy oglądam "Szeregowca Ryana".


Czemu?

Bo każdy z nas dochodzi, prędzej czy później, do takiego momentu, że się sam siebie pyta: "Czy dobrze przeżyłem życie, czy moje życie i ja, jako człowiek, byłem czegoś wart? Jak ludzie będą mnie wspominali?". Bo ja nie chciałbym być człowiekiem, o którym ktoś zapomni dwa dni po śmierci, albo takim, przez którego ktoś cierpiał, który zrobił komuś krzywdę. Staram się być człowiekiem, który wniósł wiele wartościowego w życie innych, w swoje własne... Chcę kiedyś móc powiedzieć sam sobie, że jestem człowiekiem spełnionym. Bo teraz się mówi: bądźcie spełnieni, robiąc karierę jako sportowiec, muzyk, aktor... Ale to przecież trwa tylko jakąś część naszego życia. Dla mnie prawdziwe spełnienie to spełnienie się jako człowiek. Bo wtedy nawet łatwiej znosi się życiowe porażki. I te zawodowe też.

A Radek Majdan wstaje rano, patrzy w lustro i...
...nie mam do siebie żadnych pretensji.

Nie zdarzyło się Panu kogoś skrzywdzić? Nikt przez Pana nigdy nie cierpiał?

Nigdy nikogo specjalnie nie skrzywdziłem. Nigdy umyślnie. Gdyby tak było, to nie mógłbym nie tylko spojrzeć w lustro, ale przede wszystkim nie mógłbym w nocy spać. Bo to by było coś sprzecznego z moim charakterem, to się nie godzi z moją naturą.
Mama jest z Pana dumna?
Bardzo. I bardzo przeżywała te moje ostatnie perypetie w życiu prywatnym, to wszystko, co o mnie wypisywano.

"Taniec z gwiazdami", po którym stał się Pan bardzo popularny, nie tylko, jak dotychczas, jako piłkarz, który wdaje się w bójki, albo jako i mąż Dody - skandalistki, pomógł trochę Panu w poprawie tego wizerunku.
Pomógł. Ludzie zaczęli mnie inaczej postrzegać, z czego i ja się cieszę, ale głównie moja mama, brat, siostra. Oni przeżywali to, co się o mnie wypisywało...

Majdan - bandyta, Majdan - pijak...
Ci, co mnie znają, wiedzą, że to kłamstwa. Mnie to już nie rusza, niestety moją rodzinę - bardzo.

Rodzina jest dla Pana bardzo ważna?
To dla mnie ostoja, port. Bo miałem różne sytuacje w życiu i zawsze mogłem liczyć na moją rodzinę, na moją mamę, mojego tatę, siostrę, brata... Mam w nich wsparcie. Zawsze wiedziałem, że kiedy odnoszę sukcesy, to oni cieszą się z nich szczerze. A kiedy miałem porażki w życiu, to widziałem, że oni się tym też bardzo przejmują, denerwują.

A przyjaciele? Są jacyś?

Nie narzekam na ich brak. Mam kilku, prawdziwych: takich, którym ja zawsze pomogę i takich, na których pomoc mogę sam liczyć w trudnych sytuacjach. Jak tej z Mielna, kiedy byłem oskarżony o wdanie się w bójkę z policją. Dostałem masę SMS-ów, każdy oferował swoją pomoc, ale byli przy tym bardzo dla mnie wyrozumiali.

W trakcie rozwodu z Dodą też tak było?
Byli moim wielkim wsparciem. I rodzina, i przyjaciele. Tak było i w trakcie rozwodu, i kiedy brałem udział w "Tańcu z gwiazdami" - kiedy przechodziłem z odcinka na odcinek do przodu. Z niektórymi opiniami po wykonanym tańcu trudno mi było się zgodzić, bo pisali: "Świetnie tańczyłeś". A do świetnie to było bardzo daleko (śmiech). Dobrze mieć koło siebie takich ludzi.

Byli moim wielkim wsparciem. I rodzina, i przyjaciele.

Opowiada Pan o rodzinie, dzieciach. A ja widziałem po koncercie, który Pan prowadził, jak otoczył Pana tłum dzieciaków. Robili sobie z Panem zdjęcia jak z misiem z Zakopanego, prosili o autografy. Nikomu Pan nie odmawiał. Wielka cierpliwość. Nie myślał Pan o tym, żeby samemu zostać tatą, mieć dzieci, rodzinę, ten swój port.
Oczywiście, że myślałem. Nawet w pewnym momencie mojego życia mi się wydawało, że znalazłem taką osobę, z którą stworzę rodzinę. Niestety, nie było tak, jak mi się wydawało. Bo żeby mieć rodzinę, to ciepło rodzinne, trzeba znaleźć do tego taką prawdziwą, uczuciową kobietę, która stworzy mi ten dom.

Która by chciała...
Która by była gotowa na to, żeby wychowywać wspólnie ze mną nasze dzieci. Okazuje się, że nie dla wszystkich jest to takie proste.
Myślę o żonie, o dzieciach, ale z drugiej strony to nie jest coś, co mi spędza sen z powiek. Nic na siłę: nie robię sobie założeń, że na przykład przyszły rok to musi być ten rok, w którym koniecznie muszę znaleźć żonę, mamę moich dzieci, osobę, z którą się zestarzeję. Ciągle czekam na prawdziwą miłość. Bo do życia zawsze podchodziłem z sercem, a nie kierując się głową. I zawsze wychodziłem na tym dobrze: nie knułem, nie spekulowałem, nie robiłem czegoś za plecami ukochanej osoby, jej kosztem. Mam serce na dłoni. I zakochując się, nie patrzę, czy to jest ktoś znany, czy nieznany: idę za głosem serca. Wierzę, że kogoś takiego jeszcze spotkam.

Chciałby się Pan zakochać na całe życie?

Oczywiście. Pewnie jak każdy z nas. Ale niektórzy kierują się bardzo przyziemnymi rzeczami: patrzą, co im może dać związek. Traktują małżeństwo jak układ biznesowy. To jest obrzydliwe i nie powinno się zdarzać, bo taki człowiek nigdy w życiu nie będzie szczęśliwy.

Czeka Pan na swoje szczęście?
Czekam cierpliwie, co mi życie przyniesie. Nie wypatruję, nie szukam. Jestem w wielu miejscach, spędzam czas z wieloma ludźmi i nie siedzę w domu, więc pewnie kogoś kiedyś spotkam.

Niektórzy już plotkują, że ma Pan wielką miłość. Że serce już jest zajęte, bo wokół Pana tyle pięknych kobiet.

To nie jest prawda. Łączono mnie z moją partnerką z "Tańca z gwiazdami", później z tancerką od Agustina Egurroli. To wszystko bzdury. Znam się z tymi dziewczynami, ale nie jesteśmy parą, nie mamy zamiaru się wiązać, razem zamieszkać.

Taki romans wśród tancerzy zawsze dobrze się sprzedaje...
Ale ja nigdy nie chciałem się sprzedawać.

A wracając do rodziny. Jak już będzie żona, to marzy Pan o synu? O córce?
Czy ma się syna, czy córkę - to jest piękne. I w jednym, i w drugim dziecku odnajduje się coś wspaniałego. Jeżeli to byłby syn - to oczywiście bez ciśnienia - byłoby dla mnie, sportowca, wspaniale, gdyby zajmował się futbolem. Syn poszedł w ślady taty. Fajnie brzmi.

A dziewczynka?

Byłaby z pewnością córeczką tatusia. Każdy facet chciałby mieć córkę, bo w niej widzi rysy twarzy, osobowość i charakter swojej żony - osoby, którą kocha. To jest dla faceta wspaniałe uczucie mieć dziecko: kobieta poświęca się i rodzi mu dzieci, mężczyzna ma do niej szacunek, a dzieciaki dają radość życia. Dzieci to esencja życia, a rodzina to jest podstawa. Przynajmniej dla mnie.

W pierwszą noc przed występem nie mogłem spać. Pytałem siebie: "Po co ja to zrobiłem?".

A po co był Panu "Taniec z gwiazdami"?
Na początku sam sobie zadawałem to pytanie (śmiech).

I?
Pytałem kolegów, co oni o tym sądzą. Byli za. Tak samo moja siostra, mój brat.

A nie bał się Pan, że jest Pan piłkarzem, a teraz będzie się Pan bawił w tańce i podskoki? Nie bał się Pan ośmieszenia?
Bałem się strasznie. W pierwszą noc przed występem nie mogłem spać. Pytałem siebie: "Po co ja to zrobiłem?". Bałem się strasznie kompromitacji. Że stres mnie taki dopadnie, że zapomnę tego, czego się nauczyłem. Ale poszło dobrze i z perspektywy czasu uważam, że dobrze zrobiłem, bo to była wspaniała przygoda.

No i nauczył się Pan tańczyć.

No, nie do końca (śmiech). Ale walca wiedeńskiego umiem. Jak się będę po raz kolejny żenił, to na swoim weselu zatańczę. Poznałem fajnych ludzi, ten program dał mi bardzo dużo emocji.

Dostał Pan tysiące głosów. Poczuł Pan wtedy, że ludzie Pana lubią? Że nie patrzą na Pana tylko jak na "byłego faceta Dody"?

Tak rzeczywiście było. Zwłaszcza gdy czytałem w internecie wpisy ludzi, którzy chwalili, mówili, że im się podoba. To miłe.
Chcę teraz iść do szkoły trenerów, pracować w klubie jako trener.
Czemu Pan nigdy nie pokazywał takiego Majdana, jakim jest naprawdę?
Zaszufladkowano mnie. Dużo łatwiej było pokazywać mnie jako rozrabiakę, faceta, który ma zrujnowane życie prywatne, te ciągłe skandale z żoną, która chętnie o nich opowiadała na lewo i prawo. Było tego tak dużo, że nie walczyłem już z tym. Dziś myślę, że szkoda, że nie walczyłem. Może trzeba było.

Pytałem na początku rozmowy, kim Pan jest, Panie Majdan, a kim Pan chce być, Panie Majdan?

Pracować w sporcie, w piłce nożnej. Chcę teraz iść do szkoły trenerów, pracować w klubie jako trener. To jest moja droga, którą sobie obrałem. Może jak już skończę pracę jako piłkarz, to będę też współpracował z telewizją jako komentator. Myślałem też o założeniu szkółki piłkarskiej. Jestem otwarty na życie, na nowe wyzwania, ryzyko... Bo przecież bramkarz jest jak saper: każda jego zła interwencja kończy się źle nie tylko dla niego, ale i dla całej drużyny.

Chcę teraz iść do szkoły trenerów, pracować w klubie jako trener.


A taniec?

O tańcu nie myślę poważnie. Traktuję go tylko jako zabawę. Na przykład na sylwestra. Tańcem nie będę nigdy zarabiał na życie. Nie jest moją pasją. Piłka to moje życie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska