18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Teresa Lipowska: Nie zmarnować swojego życia to największa rola

Małgorzata Matuszewska
Teresa Lipowska
Teresa Lipowska Tomasz Hołod
Rozmowa z z Teresą Lipowską 0 trudnym życiu w pustym domu po śmierci męża, o podkładaniu głosu pod Sophię Loren i o wielkich kreacjach kabaretowych, ale przede wszystkim o roli seniorki rodu w serialu "M jak miłość".

Przyjechała Pani do Wrocławia ze spektaklem "Perfect Day", a w wolnym czasie ruszyła na poszukiwanie prezentów świątecznych dla dzieci.

Człowiek w obcym mieście ma więcej czasu, może więc więcej dostrzec. Nie miałam konkretnych planów kupienia lalki czy samochodzika, bo moje wnuki mają wszystkiego za dużo. Ale czasem można wpaść na coś bardzo fajnego a niedrogiego. Wrocław bardzo lubię, kilka lat temu przyjeżdżałam tu na nagrania programów "Jesienny Liść", pięknej audycji dla emerytów. Prowadziła ją urocza i sympatyczna pani redaktor Lena Kaletowa, którą serdecznie pozdrawiam. Niestety, ta praca trwała krótko. Jako miłośniczka Wrocławia pani Lena pokazała mi miasto, Ostrów Tumski i zabytki. Z przyjemnością przeszłam się teraz po pogodnym, zupełnie nielistopadowym Wrocławiu.

W "Perfect Day" zagrała Pani żywiołową matkę głównej bohaterki wynajmującą córce na urodziny chip'n dalesa. Nie przywykliśmy do takiego wizerunku Teresy Lipowskiej.

To fajna postać, zupełnie inna niż te, do których przywykli widzowie. Niedawno telewizja przypomniała film "Tato" Macieja Ślesickiego. Po 14 latach dostałam szereg telefonów, mówiono mi jak to fajnie, że przypomnieli postać różną od tej, którą gram już dziesiąty rok i jestem - prawdę powiedziawszy - troszkę znużona jej monotonią. Dwa lata temu w Kwadracie obchodziłam pięćdziesięciolecie swojej pracy na scenie, na której w ogóle wystąpiłam po raz pierwszy, bardzo byłam zadowolona i szczęśliwa. Moja bohaterka to współczesna pani w moim wieku, ostra, chodząca na chip'n dalesów, mająca swoje poglądy na pewne sprawy, rządząca w domu swojej córki. Zupełne przeciwieństwo Barbary Mostowiakowej. Takie przeciwieństwa przyciągają. Nie jestem pierwszoplanowa, ale sprawia mi to wielką frajdę. Zafundowałam sobie rudą perukę, żeby się zmienić. Mam satysfakcję, że schodzę ze sceny zauważona, a widzowie dziwią się troszkę, że też tak potrafię zagrać.

Jest Pani aktorką. Zmiany wizerunku to Pani chleb powszedni?

Tak, tylko od dłuższego czasu byłam zaszufladkowana. Przyjęło się, że jestem ciepła, serdeczna, babcia, ciocia. Nie tylko w "M jak miłość", bo przecież mam na koncie ponad 70 filmów. To przeważnie sympatyczne role - w "Rodzinie Połanieckich" miałam sześcioro dzieci, gdzie indziej ośmioro. Wszędzie to była dobra, ciepła osoba, inaczej nie jestem postrzegana, więc jestem szczęśliwa, że Ślesicki postanowił obsadzić mnie w "Tacie". Gram matkę broniącą psychicznie chorej córki. Robi to ostro, bo ma taki, a nie inny charakter. W każdym razie to było coś innego do grania.

Kiedyś chciała Pani zostać lekarką.

Złożyłam papiery na dwie uczelnie. Pierwsze były egzaminy do szkoły teatralnej, zdałam, więc zostałam. Mam wielki sentyment do zawodu lekarza. Lekarką była moja już nieżyjąca siostra, lekarką jest siostrzenica, bratanek jest lekarzem. Mam dużo przyjaciół wśród lekarzy, uważam ten zawód za godny szacunku, jeśli jest, oczywiście, wykonywany etycznie, choć, niestety, nie zawsze się to zdarza. W czasie choroby mojego męża spotykałam bardzo wielu lekarzy, chodzę do Centrum Zdrowia Dziecka. Widziałam lekarzy naprawdę oddanych, z powołaniem, uważających, że istnieją po to, żeby pomóc pacjentowi. Oni są godni wielkiego szacunku. I kto wie, ja chyba byłabym dobrym lekarzem, bo chciałam być pediatrą, dzieci lubię i myślę, że miałabym do nich podejście. Dałabym z siebie serce, które jest dzieciom potrzebne.
Jest Pani lekarzem dusz. Spotyka się Pani z chorymi dziećmi?

Bardzo często jeżdżę do szpitali, czytam dzieciom bajki. Dwa lata temu nagraliśmy płytę, czytałam bajeczkę z tej płyty, którą zostawiliśmy na oddziale. Potem do autorki płyty i do mnie mama, której synek odszedł, napisała, że odszedł, prawie słuchając płyty. Jeśli możemy, dajemy ukojenie dzieciom i dorosłym. Sprawia mi frajdę, że mogę dać to ciepło, które mam w sobie. Jest darem Boga, więc nie chwalę się, ale wiem, że je mam i przekazuję dalej. Czasem chodzę do tzw. domów późnej jesieni.

Tam czekają samotni ludzie.

Tak, są samotni. Spotkałam tam zupełnie opuszczoną panią profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ma syna, męża, a jest sama. Zaczęłam mówić wiersz Herberta, ona poprosiła mnie o krótką rozmowę, zapytała, co to za wiersz. Tak nawiązała się rozmowa i okazało się, że bardzo inteligenta, chora pani nie ma z kim porozmawiać. Tym ludziom wystarczy zwykła rozmowa. Nawet nie współczucie, ale rozmowa, powiedzenie czegoś o swojej rodzinie. Pani profesor mówiła, że czytała o mnie, o moich dzieciach i wnukach. Wystarczyło parę słów, żeby się rozpromieniła. Może nie jestem aż lekarzem dusz, ale mam szansę wnieść promyk słońca w życie tych ludzi.

Dubbingowała Pani świetne role.

Był czas, kiedy prawie nie wychodziłam z dubbingu. Teraz jest tego mniej, głównie są dziecięce kreskówki. Kiedyś robiliśmy filmy fabularne, dubbingowałam nawet Sophię Loren. Niedawno zrobiłam 50 czy 60 malutkich odcinków, w których byłam narratorką, dzieci poznają mnie po głosie. Niedawno była kreskówka "Sali mali", w której byłam tylko narratorem i też dzieci mnie poznają. Bardzo lubię dubbingować dla dzieci. Ale mam teraz mało czasu.

Jak Pani sobie daje radę z brakiem czasu?

Po śmierci męża musiałam rzucić się w wir niebycia w domu, jak mówię, a właściwie niebycia w mieszkaniu. Bo dziś to jest mieszkanie, które kiedyś było domem. Nie ma męża, nie ma syna, bo on ma swoje królestwo. Wracam do mieszkania, w nim jest mój azyl. Dziś jest mi jeszcze bardzo ciężko, z mężem przeżyłam czterdzieści cztery lata. Wracałam do domu i czy było coś dobrego, czy złego, czy do śmiechu, czy do płaczu, miałam odbiorcę. Teraz mam cztery ściany, dużo zdjęć i jestem sama. Staram się odpowiadać na większość propozycji zgodnych z moimi wymaganiami. Dużo czasu zajmuje mi serial, bo to jest wiele godzin pracy. Czy robi się jedną scenę, czy siedem, jest się na planie kilka godzin. Czas zabiera a to pogoda, a to coś innego. W związku z serialem mam dużo spotkań, ludzie chcą się ze mną spotykać, więc jeżdżę w różne miejsca. Mam kilka tekstów, gawędzę, potem czytam wiersz. Patrzę na publiczność, orientuję się, czego ode mnie oczekuje. Jeśli to prosta publiczność, mówię wiersze, o których wiem, że na pewno będą im się podobały. Jeśli widzę, że środowisko jest bardziej intelektualne, czytam, czy mówię coś innego. Mam nawet fankę, którą spotkałam na Uniwersytecie Trzeciego Wieku.
Często Pani tam bywa?

Bardzo często. Jestem dumna, bo uważam, że to coś wspaniałego. Ludzie po sześćdziesiątce, jeśli coś im się chce, są wspaniali. Robią magisterki, doktoraty, frajdą jest spotkać się z nimi. Pewna pani podeszła do mnie, wypchnięta przez koleżankę. Dała mi tomik swoich poezji. Mieszka na wsi, ma wnuczki, hoduje kurki i pisze cudowną, dojrzałą lirykę, pięknym stylem prostej osoby. Bardzo często spotykając się z ludźmi, czytam jej wiersze. Napisałam jej życzenia imieninowe - ma na imię Irena Filipczuk, odpisała, że nie przypuszczała, że wciąż pamiętam. Staram się pamiętać co roku, także na święta, propaguję jej twórczość, bo ona nie ma możliwości wydania swoich wierszy. Opublikowała sto czy dwieście tomików w jakiejś ludowej spółdzielni. Najsympatyczniejsze są moje kontakty z ludźmi, kiedy mogę z nimi porozmawiać i zaproponować mniej więcej to, co mi się wydaje, że im się będzie podobało. I tak jest.

Z mężem byliście aktorami, ale nie współzawodniczyliście, tylko wzajemnie pomagaliście sobie. To wzajemne zrozumienie zawodu chyba bardzo pomaga w związku?

To uśmiech losu. Nie mogę narzekać, choć wokół było mnóstwo nieszczęść, ale to nieszczęścia życiowe: ten umiera, ten choruje - tak bywa. Nam udało się być mniej więcej równorzędnymi aktorami. On miał więcej filmu, ja miałam kabaret. Miałam estradę, on dostał rolę. U nas nie było podziału: jedno wybitne, drugie ciągnie się w ogonie. Niestety, mam takie przykłady kolegów i koleżanek, np. on jest wybitny i ciągnie żonę, mówiąc, że nie zagra bez niej. Albo wręcz ona siedzi w domu, rezygnuje z zawodu, a on dużo gra. Wtedy trudno się oprzeć zawiści, zazdrości. U nas to było naprawdę równorzędne, dlatego byliśmy równorzędnymi krytykami wobec siebie, ale też najczulszymi. Jeśli on powiedział, że nie powinnam tego tak zrobić, to nie dlatego, że chciał wsadzić mi szpilę, ale znał mnie i wiedział, co mogę zrobić lepiej. "Jeśli bardziej się uśmiechniesz, to na przykład będzie lepiej".

Miałam ogromną tremę, jeśli przychodził na próby. Bardzo długo pracowaliśmy w jednym teatrze, więc mieliśmy możliwość kontroli. Cieszyliśmy się ogromnie swoimi sukcesami. On się tylko strasznie denerwował moją estradą. Bardzo lubię estradę i bardzo dużo na niej byłam. Kiedy on jeździł ze mną na koncerty, wręcz nie wchodził na salę, tylko chodził pod oknami, bo się denerwował, czy wszystko pójdzie jak trzeba. Estrady bał się panicznie, choć kilka razy, w bardzo podniosłych momentach, dawał się namówić na występ estradowy.

Który ze spotkanych w zawodowym życiu panów wywarł szczególne piętno na Pani życiu?

Trudno powiedzieć, że jeden. W różnych momentach mojego życia, kierunkach pracy, bywali różni mężczyźni. Uwielbiam Jerzego Antczaka, uważam, że na moje życie aktorskie wywarł największy wpływ. Był asystentem w szkole, potem, w latach 60., grałam w jego wielu teatrach TV granych na żywo, nawet nierejestrowanych. W swojej książce "Noce i dnie mojego życia" poświęcił mi kawałeczek tekstu z moim zdjęciem i przepiękną dedykacją: "Dziękuję Ci za Twój talent". Byłam na promocji książki, podarowałam mu różę z metaloplastyki z napisem: "Serce za serce". On nauczył mnie uczciwego podejścia do zawodu, pasji. Całymi nocami w szkole robiliśmy ruskie sztuki, bo akurat był asystentem sztuk rosyjskich. Później, grając u niego większe czy mniejsze role, słuchałam, jak zwracał uwagę na ostatni plan.
Mówił: "Jeśli nie zagracie mi tego tła, nie mam filmu", więc wszyscy się starali. Dlatego jego filmy są tak dynamiczne, pełne aktorskich napięć nie tylko w pierwszym szeregu. Dudek Dziewoński na pewno wywarł na mnie wpływ. Najpierw grałam z nim w teatrze, potem marzyłam, żeby być w jego kabarecie. Graliśmy w "Operze za trzy grosze", on Mackiego, ja panią Pitchum. Podszedł do mnie i mówi: "słuchaj, robię taki program »Kto się boi Marii Konopnic-kiej«. Jak myślisz, kogo mam wziąć?". Mnie serce stanęło w gardle, bo nawet kilka razy grałam Konopnicką ze względu na fizyczne do niej podobieństwo. Myślę, kurcze, co tu robić? Nigdy w życiu nie walczyłam o podwyżki, o swoje, nie umiałam prosić o rolę.

Teraz, z perspektywy czasu, uważam, że trzeba pójść i się przypomnieć. Nic nie powiedziałam, podrzucałam mu tylko kolejne nazwiska. Zadzwoniłam do mojego przyjaciela, on zadzwonił do niego i mówi: "Ty baranie, przecież Teresa!". "A co, ona by chciała?". O dwunastej w nocy zadzwonił i zapytał: "A ty byś chciała?". I tak byliśmy razem w kabarecie dziesięć lat. Do trzonu: Kwiatkowska, Kobuszewski, dochodzili młodzi, a zwłaszcza kobiety. Myśmy się zmieniały, a mnie Dudek tak wciągnął, że jak któraś zachorowała, była w ciąży, pytał: "Teresa? Zrobisz zastępstwo?". Oczywiście, zrobię. I tak przez dziesięć lat z nim pracowałam. Raz w życiu byłam w Stanach i właśnie z nim. Potem, jak Robert Dziewoński, syn Dudka, wydał książkę "Sęk w Dudku", z wykazem, ile kto razy brał udział w programach, to po Irenie Kwiatkowskiej wśród kobiet zajęłam drugie miejsce. Szalenie często wchodziłam w zastępstwa. To Ania Seniuk była w ciąży i pojechałam do Stanów. Byłam pewniakiem, który w każdej sytuacji pomoże.

Jak Pani to robiła? Przecież prowadziła Pani dom i pracowała.

Udawało mi się, nie wiem, jak. Na początku, pierwsze siedem czy osiem lat, jak syn poszedł do szkoły, zawsze ktoś był. Mama nie żyła, teściów nie miałam, musiałam kogoś zawsze, nawet obcego, mieć do pomocy. Ale później, jak syn już mógł przyjść ze szkoły, z mężem tak to układaliśmy, że były codziennie obiady. Miałam wielki, 150-metrowy dom, który sami sprzątaliśmy. Wszystko mi się mieściło, miałam siłę. Może stąd mam napęd do pracy, choć jestem w tym wieku, że fizycznie nie daję rady. Jak wrócę po sześciu godzinach na planie, jest godzina 18, to już wieczorem nie chce mi się nigdzie iść. Poczytam sobie, wykąpię się, nauczę roli.

Przedtem 18-19 godzin na dobę coś się robiło. Miałam to w genach, a także wynikało to z chęci życia, pracy, robienia czegoś do końca, jak najwięcej. Jestem pracoholiczką. Jak w teatrze były wystawiane obsady, a przecież grałam bardzo dużo, ale na którejś mnie nie było, byłam załamana. Mimo że nie miałabym kiedy tego wszystkiego grać. I to mi zostało, choć teraz mam zwolnione tempo. Dużo jeżdżę, nie oglądam się czy to jest mniej, czy więcej płatne. Serial daje mi stabilizację finansową. Do emerytury mogę sobie dołożyć, jestem szczęśliwa. Nie pluję na serial, bo wszystko, co aktor robi, musi być na tyle dobre, na ile aktor może. Czyli perfekcyjne. Czy to serial, czy reklama, teatr czy spotkanie w Kłaju Dolnym, musi być na szóstkę. Staram się tak robić. Dzięki serialowi mam wyjście na świat, na Polskę.

Myślę, że scenarzyści w postać Mostowiakowej, mimo że to starsza osoba i trudno ją napisać, włożyli dużo ciekawych wątków. Malowanie, pływanie, jazda samochodem - jak na lata postaci, jest tego sporo. Ale mimo wszystko, to babcia Mostowiakowa. Poza serialem mam wiele innych, różnorodnych zajęć. Niedawno byłam w Częstochowie na wspaniałym koncercie niepodległościowym, bardzo podnoszącym na duchu. Byłam w Poznaniu na pięknym spotkaniu, gdzie śpiewano piosenkę ułożoną na moją cześć. To niezwykle mnie dowartościowuje. Uważam, że przez serial mnie poznali, zapraszają, a ja daję im coś z siebie: piosenkę, poezję.
Jest rola, której Pani nie zagrała, a chciałaby? Może ona jest ciągle przed Panią?

Przede mną, niestety, nie ma już ról. Po siedemdziesiątce jest bardzo mało ról do zagrania. Kiedyś, kiedy przyszłam do teatru, chciałam zagrać Smugoniową w "Uciekła mi przepióreczka" Żeromskiego. I to strasznie chciałam ją zagrać. Kiedy przyszłam do teatru, "Przepióreczka" właśnie szła, więc było wiadomo: nie zagram, bo idzie. Potem zaczęła być démodé, choć niesłusznie. Wiele lat później zadzwoniła sekretarka z Teatru Polskiego Radia z propozycją tej roli. W obsadzie byli: Łomnicki - Smugoń, Holoubek - Przełęcki, Mikołajska, Szczepkowski, Borowski i inni. Musiałam zmierzyć się z tuzami. Zdałam sobie sprawę, że biorę udział w wielkim przedsięwzięciu. I teraz, rok temu chyba, zadzwonił przyjaciel mój Romek Kłosowski i mówi: "słuchałaś?". Bardzo późno w nocy słuchał powtórzenia "Przepióreczki". Zadzwoniłam do Fonoteki i dostałam nagranie, przesłuchałam wzruszona.

Wtedy teatry radiowe były starannie przygotowywane, z próbami. Dostawało się teksty, przygotowywało w domu, przychodziło na rozmowę z reżyserem. Wypełniało się każdą pauzę. Grały same asy, więc jestem dumna i szczęśliwa. Myślę, że powinnam była zagrać Smugoniową i zagrałam. Teraz? Czy ja wiem? Chyba nie ma roli, którą bardzo chciałam zagrać i przeszła mi koło nosa. Nie wszystko można zagrać. Czy to jest rola komediowa, dramatyczna, mała czy duża, staram się do niej dołożyć tyle z siebie, żebym miałam frajdę z grania. I wtedy ta rola jest moja. Bardzo rzadko mam role: zagram i mam niedosyt. Bywało, że nie dawałam rady, ale nigdy nie odmówiłam, bo nie chcę. W filmie odmówiłam roli, bo było wiele scen tzw. negliżowych, które mi nie odpowiadały.

Skąd Pani bierze pasję życia?

Nie wiem. Kocham życie. Kocham ludzi.
Przeżyć życie to największa rola?
Tak. Niedawno zrobiłam program "Nie zmarnowałam życia". Kolega przypomina mi życiorys od zarania dziejów i widzę, że zawsze się starałam nie stać z boku. Zawsze starałam się robić coś, co dawało satysfakcję. Jeździłam z programem do przedszkoli. Największym osiągnięciem było, że przez pięćdziesiąt dwa lata zawodu nie byłam ani dnia bez etatu. Raz więcej grałam, raz mniej, raz była bajka, raz "Balladyna", ale nigdy nie było pustki. Myślę, że moje zawodowe życie, choć nie chciałabym mówić, że je już skończyłam, przeżyłam interesująco. Potwierdzeniem tego są uśmiechy i pozdrowienia przypadkiem spotkanych ludzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska