18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Opowieści Hoffmanna". Miłość, która nie zna kompromisu

Katarzyna Kaczorowska
Wymaga oddania. Ale za to będzie trwać przy tobie nawet w chwilach zwątpienia. Sztuka. Dzisiaj na deskach Opery Wrocławskiej premiera "Opowieści Hoffmanna". To historia o wielu twarzach miłości. Również tej do sztuki

Prolog. Wrocław, ulica Tęczowa. Budynek wyglądający jak dekoracja do "Ziemi obiecanej" Władysława Reymonta. Kartka na metalowych drzwiach informuje, że miejsca parkingowe przed budynkiem należą do Opery Wrocławskiej. Zimna klatka schodowa. Zza drzwi na drugim piętrze bucha ciepło. Wzdłuż ściany wiszą kolorowe kostiumy. W jednym kącie leży stelaż do spódnicy, kawałek dalej stoi manekin z włochatymi nogami, a dokładniej w rajstopach z kosmatymi nogawkami. Dzisiaj ten kostium nałoży na siebie tancerz wykonujący rolę Satyra.

Tydzień wcześniej. Drobna blondynka, Małgorzata Słoniowska, autorka kostiumów do "Opowieści Hoffmanna" Jacques'a Offenbacha, przygląda się krytycznie tym włochatym nogom. I Waldemar Krawczyk, szef męskiej pracowni krawieckiej, już wie, że materiał trzeba będzie przyciąć, żeby kostium nie wyglądał jak dywanik.

W kilku pomieszczeniach pełnych bel różnych materiałów, pudeł z dodatkami, wreszcie gotowych kostiumów panuje skupienie. Co jakiś czas wpada ktoś z opery przymierzyć suknię czy frak. Czy nie uwiera, czy dobrze leży. Czas goni wszystkich, a jeszcze szefowa pracowni damskiej złamała rękę. Szczęśliwie zdążyła skroić większość sukien, ale i tak w domu nosi ją z kąta w kąt i żeby nie drażnić rodziny, przychodzi codziennie na Tęczową i pilnuje, by wszystko wyszło idealnie. Tak, by widzom na premierze dech zaparło w piersiach.

- Byłam z naszą operą w Covent Garden. Widziałam ich stroje. I nie mam żadnych kompleksów - podkreśla Zofia Dudek i trudno nie przyznać jej racji. Na wspaniałych balowych sukniach, jakich nie powstydziłaby się żadna wenecka elegantka szykująca się na karnawał, każdy koralik przyszyty jest ręcznie. Tak jak wtedy, gdy krawiectwo było sztuką.

I przy Tęczowej nadal jest. Bo to, co ze swojej wyobraźni wyczaruje Małgorzata Słoniowska, z jej rysunków stwarza do rzeczywistości kilkanaście osób. Jedna z najlepszych polskich kostiumologów, kobieta, której nazwisko jest gwarancją połowy sukcesu premier nie tylko Opery Wrocławskiej, stroju nie skroi, ale może dlatego nic nie ogranicza jej wyobraźni?
Ubrana na czarno, jakby chciała odróżnić się od kolorowych sukien, które wymyśliła, przyznaje, że nie wyobraża sobie życia bez opery. Bo tylko ten rodzaj sztuki teatralnej daje dzisiaj artyście możliwość kreowania takich kostiumów, jak choćby te w niezrównanym "Raju utraconym" Krzysztofa Pendereckiego w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego. I w "Opowieściach Hoffmanna", w których można puścić wodze wyobraźni - jedyne dzieło operowe mistrza operetki to trzy zupełnie różne historie. A każda jest wyzwaniem, z którym warto się zmierzyć.

Małgorzata Słoniowska, prowadzi po schodach do pracowni modniarek, które we Wrocławiu zwykło się nazywać modystkami. Tutaj wyczarowuje się toczki, mantyle, trójgraniaste kapelusze z czarnymi krukami. Wszystko ręcznie. Każda sztuka podpisana nazwiskiem osoby, która wystąpi w przygotowanym dla niej nakryciu głowy na przedstawieniu.

I znów pracownia krawiecka. W niewielkim pokoju nad skupionymi kobietami góruje Elżbieta Kaczmarzyk-Jańczak. Na specjalnym podeście, w niebieskiej sukni z przyszytym jednym rękawem, zachwyca się srebrzystą koronką. W spektaklu pojawi się na chwilę. Wyłoni się spod ziemi jako duch matki Antonii.

Akt I
Paryż. Rok 1880. Jacques Offenbach wie, że zostało mu niewiele czasu. Jest chory. I nikt nie łudzi się, że wyzdrowieje. Swoje "Opowieści Hoffmanna" nosił w głowie od ponad 20 lat. To w 1851 roku po raz pierwszy zobaczył tę sztukę opartą na utworach niemieckiego romantyka E.T.A. Hoffmanna, i zrozumiał - musi napisać do niej operę. Czekał 20 lat, by zacząć pracę i wtedy przyszedł pierwszy cios - dlaczego uprzedził go Hector Salomon, kupując prawa do sztuki? A potem? Nie był w stanie nawet opisać tego uczucia wdzięczności, kiedy Salomon odstąpił mu te prawa.

Nie wnikał, czy zrobił to, bo zabrakło mu pomysłów na kompozycje, czy zwyczajnie zlitował się nad nim, bo on, wielki mistrz francuskiej operetki, tej muzy podkasanej, był śmiertelnie chory. Liczyło się to, że dostał tę niezwykłą materię, która zawiera w sobie całą prawdę o fantasmagoriach uczuć, o męce cierpienia człowieka wybranego przez sztukę, zakochanego tak, że aż ślepego z tej miłości, wreszcie uciekającego w pijaństwo, które i tak nie łagodzi bólu.
Czy Offenbach, pisząc jedną z najwybitniejszych oper w historii muzyki, czuł koło siebie ducha Mozarta? Niemiecki Żyd urodzony w Kolonii, syn kantora i skrzypka z kolońskiej synagogi, jedno z czternaściorga dzieci, przybrał nazwisko Offenbach od nazwy miasta położonego nad rzeką Main, niedaleko Frankfurtu. Kpiarz nieznoszący samotności, który doprowadził do szału elitę epoki drugiego cesarstwa najpierw swoim "Orfeuszem w piekle", a potem "Księżniczką Trebizondą" i "Bandytami", w których bezlitośnie wyśmiewał władzę, pozwalając, by ze sceny w tych ostatnich padły słowa aktualne do dziś: "Zaiste wygląda na to, że wysokość złodziejskiego łupu znajduje się dzisiaj w bezpośredniej, ściśle określonej proporcji do stanowiska złodzieja w społeczeństwie!".

On, który tak nie znosił dyscypliny, kojarzącej mu się z wojskowym drylem i nudą, tym razem musiał ją sobie narzucić sam. I chyba czuł koło siebie Mozarta, pisząc partyturę "Opowieści". Bo pracy nad operą nie skończył, tak jak Mozart nie skończył swojego Requiem.
Ale nie tylko dlatego Gioacchino Rossini nazwał go Mozartem Champs-Elysées.

Akt II
Ernst Theodor Amadeus Hoffmann. Jakże mierzi go nadęcie pruskich urzędników i oficerów. Taki balon aż się prosi, by go przekłuć, więc Hoffmann kłuje, rysując ich karykatury. Za ten brak szacunku dla władzy 26-letni prawnik zostaje przeniesiony z Poznania do Płocka. Ale nie narzeka. Absolwent gimnazjum w Królewcu, który w czasie praktyk sądowych w Głogowie ozdobił freskami jedną z kaplic tutejszego kościoła pojezuickiego, jest świeżo upieczonym mężem. Misia, czyli Maria Tekla Michalina Rorer-Trzyńska, tak mocno zawróciła mu w głowie, tak zauroczyła promiennym spojrzeniem zza rzęs jak firanki, że to, iż jest od niego wyższa, kompletnie nie ma znaczenia.

To przy Misi zaczyna odkrywać swoje literackie powołanie. A jeżdżąc po polskich terenach zaboru pruskiego, znajdować natchnienie do swoich utworów poetyckich, które sprawią, że po latach literaturoznawcy uznają go za prekursora fantastyki grozy i będą szukać jego wpływów na twórczość Edgara Allana Poe czy Stefana Grabińskiego.

Na razie jednak Hoffmann pisze, komponuje - od 1808 roku jest dyrektorem teatrów muzycznych w Bambergu, Dreźnie i Lipsku - i każe nazywać się Amadeuszem, umiłowanym bogów, na znak swojego uwielbienia Mozartem...

No i nie znosi schematyczności - nietrudno wyobrazić sobie miny wyższych urzędników berlińskich, którzy w początkach grudnia 1821 roku dostali pięknie wydrukowany nekrolog głoszący ni mniej, ni więcej: "W nocy z 29 na 30 listopada br. zasnął, aby zbudzić się do lepszego życia, mój drogi, ukochany wychowanek, kot Murr, w czwartym roku swojego obiecującego życia. Kto znał tego wpisanego do wieczności młodzieńca, kto widział, jak kroczy drogą cnoty i prawdy, zrozumie mój ból i uczci go milczeniem".
Nic dziwnego, że pisze "Dziadka do orzechów", do którego później Piotr Czajkowski skomponował muzykę, a całość tworzy balet tak kochany nie tylko przez dzieci.

Ma 43 lata, kiedy rząd wyznacza go do tropienia wykroczeń politycznych w Prusach. Ale miłośnik kotów nie jest psem gończym. A swój prawniczy umysł wykorzystuje nie do oskarżania potencjalnych spiskowców, ale do wyszukiwania argumentów mających wykazać śmieszność zarzutów. I dusi się tą atmosferą podejrzeń tak dalece, że pomaga mu dopiero wentyl bezpieczeństwa - satyra "Mistrz Pchła", w której obsmarowuje dyrektora policji Karla von Kamptza. Kamptz kompletnym kretynem nie był.

Wściekły zaalarmował króla Fryderyka Wilhelma III o tym, że jego urzędnik podważa powagę urzędu. Hoffmann jednak wymyka się tępym śledczym - odchodzi do świata swojej wyobraźni, tam, gdzie czeka na niego wychowanek Murr.

Akt III
Foyer Opery Wrocławskiej. Jej dyrektor Ewa Michnik z czarującym uśmiechem rozbraja opowieści o nieszczęściach towarzyszących premierom "Opowieści Hoffmanna". Skąd się wzięły? Czy stąd, że kompozytor nie dokończył swojego dzieła? A może stąd, że na wiedeńskiej premierze w 1881 roku wybuchł pożar w teatrze i zginęło blisko 400 osób? W pecha chyba nie należy wierzyć, bo trudno podejrzewać duchy, że podrzuciły bombę lotniczą w pobliże gmachu opery jako ostrzeżenie przed premierą "Opowieści Hoffmanna". Zresztą to zrobiły raczej upiory, których lepiej nie przywoływać między żywych. Ci niech się skupią na bogactwie muzyki Offenbacha i niezwykłej operze, która mieści w sobie trzy różne, ale wszystkie porywające, opowieści.

Za ich ostateczny kształt na scenie odpowiada Waldemar Zawodziński, który nie kryje, że sztuka jest zaborcza. Tak zaborcza, że pozostawia niewiele miejsca na zwykłe życie. Ale zaskakująco wierna, bo kiedy wszyscy cię opuszczą - tak jak operowego Hoffmanna - to ona przy tobie zostanie. Jedyna miłość, która nie zna kompromisu.

- Hoffmann kocha i pogrąża się na dnie. Jego wybranka widzi pijanego, przegranego faceta, który nie ma jej nic do zaoferowania. Stella, gwiazda, niedosiężna kobieta sukcesu, przechodzi obojętnie wobec człowieka o niezwykłej wyobraźni kreującej trzy personifikacje jednej miłości, trzy jej twarze, z których żadna nie przynosi spełnienia - tłumaczy Waldemar Zawodziński.

Bo Olimpia okazuje się mechaniczną lalką, a nie prawdziwą kobietą. Delikatna Giulietta tak naprawdę jest cyniczną kurtyzaną. A wrażliwą Antonię poecie zabierają złe moce prowadzące ją do śmierci w imię obowiązku wobec zmarłej matki i sztuki.

Epilog
Puste foyer. W dużych oknach widać szczyty kamienic naprzeciwko gmachu opery. Przy stoliku nakrytym białym obrusem Waldemar Zawodziński przyznaje, że zbiera książki kucharskie, zwłaszcza te stare. I czyta tak, jak inni czytają romanse czy kryminały. Mistrz, który szykując wykwintne danie, długo zastanawia się nad tą jedną jedyną nutą, która nada mu niepowtarzalny smak. Zawodziński inspiracji szuka gdzie tylko się da i gromadzi w zakamarkach umysłu, by wydobyć je stamtąd, bywa że nieoczekiwanie dla samego siebie. I przyznaje, że we wszystkim, co się robi, liczy się smak. Niepowtarzalny. A w operze ten smak liczy się szczególnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska