Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spotkali się z okazji Dnia Honorowego Dawcy Szpiku

Eliza Głowicka
Romuald Piotrowicz oddał swój szpik Sylwii Kuli
Romuald Piotrowicz oddał swój szpik Sylwii Kuli Paweł Relikowski
Dawcy szpiku, wyleczeni pacjenci, lekarze, pielęgniarki z Dolnośląskiego Centrum Transplantacji Komórkowych i Krajowego Banku Szpiku we wtorek wzięli udział w dorocznym spotkaniu.

W gronie stu osób nie zabrakło wzruszeń, gdyż po raz pierwszy dawcy mieli okazję poznać pacjentów, którzy zostali uratowani dzięki ich szpikowi.

W Krajowym Banku Dawców Szpiku, który istnieje we Wrocławiu od 1993 roku, zarejestrowano 9 tysięcy dawców, nie tylko z Wrocławia, ale też z innych regionów Polski.
- To wciąż za mało, zwłaszcza gdy porównać nas z rejestrami dawców w innych państwach. W Niemczech są dwa miliony dawców, w USA cztery - tłumaczy prof. Andrzej Lange, założyciel banku i szef Dolnośląskiego Centrum Transplantacji Komórkowych.

Jak się okazuje, nie chodzi wcale o brak chętnych, tylko o brak pieniędzy na dokładne przebadanie i opisanie potencjalnych dawców.
- Ważne, byśmy sobie uświadomili, że bank dawców szpiku to jakby szalupa ratunkowa na statku, który pływa po oceanie. Musimy o nią dbać. A w Polsce się nie dba - zauważa prof. Lange.
O tym, jak bardzo ważne jest, by dawców było jak najwięcej, można się przekonać gdy ktoś zachoruje, a nikt z rodziny nie nadaje się na dawcę.

Wie o tym doskonale Barbara Kula spod Dukli na Podkarpaciu, której 11-letnia córka Sylwia zachorowała półtora roku temu na ciężką anemię plastyczną. Leczona była we Wrocławiu. Pani Barbara ma jeszcze pięć córek i żadna nie mogła być dawcą szpiku. Trzeba było szukać wśród dawców niespokrewnionych. Takie kojarzenie dawcy z biorcą może czasem trwać nawet dwa lata.
- Na szczęście tylko miesiąc czekaliśmy na szpik - wspomina matka.

Zaraz po przeszczepie dowiedziała się, że dawcą jest mężczyzna z Polski. Dziś dowiedziała się, że szpik oddał Romuald Piotrowicz z Zielonej Góry.
- Boże, jak ja trzymałem kciuki, żeby się udało i ta osoba wyzdrowiała - mówi rosły, liczący niemal dwa metry, były zawodnik jujitsu.

Gdy wreszcie zobaczył, komu jego szpik uratował życie, odebrało mu głos. I on, i matka Sylwii popłakali się ze wzruszenia i długo nie mogli dojść do siebie.
- Dla takich chwil warto żyć. Nie umiem opisać radości, że mogłem komuś pomóc - tłumaczy Romuald Piotrowicz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska