Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z kanarem grają w kotka i myszkę

Hanna Wieczorek
Andrzej grzecznie - jak zawsze - prosi o pokazanie biletów do kontroli
Andrzej grzecznie - jak zawsze - prosi o pokazanie biletów do kontroli Tomasz Hołod
Gapowicze potrafią w biegu otwierać drzwi tramwaju i ryzykując życie, wyskakiwać w trakcie jazdy. Inni, żeby uniknąć kary, udają obcokrajowców i na prośbę o pokazanie biletu, reagują głupkowatym wyrazem twarzy: że niby nic nie rozumieją. Sprawdzaliśmy, jak wygląda dzień z życia kontrolerów z wrocławskiego MPK.

Andrzej jest młodym emerytem - byłym wojskowym, Krzysztof - nauczycielem historii (w weekendy pracuje w liceum dla zaocznych), Jan prowadził warsztat samochodowy, teraz zajmuje się tym jego żona. Wszyscy zaczynali pracę pierwszego kwietnia. Krzysztof i Jan niecały rok temu, Andrzej ponad trzy lata temu. Wszyscy trzej zgłosili się do pracy z ogłoszenia w gazecie. I tak zostali kontrolerami.

Wysiadać, bo idzie kanar

Jan wspomina, że naprawdę zabawnie było, kiedy po piętnastu latach jazdy samochodem przesiadł się do tramwajów i autobusów. Krzysztofowi trudno ustać w miejscu. Szybkim krokiem przechadza się po peronie na rondzie Reagana.

- Musiałem się zmierzyć z nazwą kanar - mówi. - Bo ja nigdy kontrolera kanarem nie nazywałem. Nigdy sam się za kanara nie uważałem i nigdy nie będę się uważał. Ktoś mądry nazwał nas kontrolerami, to mi się bardzo podoba. - I choć jest historykiem, nigdy się nie zastanawiał, skąd się ta nazwa wzięła.

- Mnie taki starszy pan opowiadał, że kiedyś kontrolerzy w mundurach jeździli i na czapkach mieli żółte otoki - wtrąca Andrzej. - Stąd się to wzięło i przylgnęło do nas na dobre. Ale tylko złośliwi mówią na nas kanary. Bo czym się różni nasza robota od roboty konduktora w pociągu? A kto konduktora nazwie kanarem? Konduktor ma mundurek i czapeczkę, gdybyśmy my od dawna jeździli umundurowani, to może i mentalność pasażerów troszkę by się zmieniła.

Andrzej jest zadowolony, że od kilku tygodni wrocławscy kontrolerzy jeżdżą w firmowych strojach MPK. - Bo ludzie faktycznie fajnie reagują na widok umundurowanych, lepiej niż na tych po cywilnemu - uśmiecha się. - Teraz nawet zdarza się, że w tramwajach mówią nam: panowie tacy eleganccy. Kulturalni. A kiedyś jeździło tu takich czterech, patrzyli bykiem na wszystkich.
Z ulicy Szczytnickiej nadjeżdża "10". Trójka kontrolerów wsiada do drugiego wagonu. Andrzej spokojnie wyciąga rozpiskę, notuje w niej coś pilnie.

Andrzej jest zadowolony, że od kilku tygodni wrocławscy kontrolerzy jeżdżą w firmowych strojach MPK.

- Starzy wyjadacze opowiadają, że ta linia to było prawdziwe eldorado - Jan uśmiecha się. - Jeszcze rok temu wystarczyło wsiąść i miałeś jak w banku wypisanych siedem, osiem wezwań do zapłaty. Dzisiaj, jak się dwa trafią to dobrze.

Trzydzieści pojazdów dziennie
Pasażerowie kręcą się niespokojnie. Kilku nerwowo kasuje bilety, dwóch w ostatniej chwili wysiada z tramwaju. Reszta szuka portfeli i przygotowuje bilety miesięczne do kontroli. Krzysztof spogląda na Jana. - Damy czas pasażerom, kontrolować będziemy po następnym przystanku.
Andrzej tłumaczy, że Wrocław podzielony jest na 13 rejonów, każdy zespół na swojej zmianie ma 2-3 z nich. Tak, żeby całe miasto było pod nadzorem. Przez całą dobę, także w soboty i niedziele. Zmiany zaczynają się różnie: o 5, 6, 7. No i są te popołudniowe. Zespół dostaje na początku tygodnia grafik i pracuje zgodnie z nim.

- Najlepsze są poranne zmiany - mówi Krzysztof. - Po powrocie do domu można jeszcze coś zrobić.
- Pewnie - wzdycha Jan, któremu niedawno trafiła się sklepowa zmiana: od 10 do 18.
Sprawdzanie biletów idzie sprawnie. Siedemdziesiąt procent pasażerów ma miesięczne na okaziciela. Spora grupa młodych ludzi pokazuje pomarańczowe bilety semestralne. Andrzej kwituje to szybko: co się dziwić, to są najtańsze bilety. Krzysztof patrzy na kolegów z niedowierzaniem. To już trzeci tramwaj, w którym nikt nie jedzie na gapę!
- Znowu w biurze będą się pytali, co tak mało wezwań wystawiliśmy - śmieje się Andrzej.
"Dziesiątka" podjeżdża do Hali Ludowej. Wysiadamy. Za chwilę będzie "czwórka", nawet nie ma co zapalać papierosa.
Krzysztof rozciera ręce. Zimno, zaczyna kropić. - Dobrze, że na przystanku jest wiata, jest gdzie się schować - mówi.

Andrzej dodaje, że przeziębienie powinni wpisać na listę chorób zawodowych kontrolerów. Bo jesienią, kiedy robi się zimno, wszyscy chorują na potęgę. - A na zwolnieniu dostajemy tylko 80 procent pensji, nie ma lekko - wzdycha.

Najczęstszy sposób: na obcokrajowca
W "czwórce" wszyscy pasażerowie jak na komendę pokazują bilety. Nie ma po co wyciągać bloczków z wezwaniami. Nie zawsze jest tak spokojnie. Czasem pasażer na gapę próbuje grać w kotka i myszkę z kontrolerem. Andrzej śmieje się, że najzabawniej jest, kiedy gapowicze udają obcokrajowców. Ostatnio litewski student z uporem powtarzał po angielsku, że nie wie, o co chodzi. Nie udało się. Krzysztof bez problemu wytłumaczył mu, że sprawdza bilety. Oczywiście wytłumaczył po angielsku...
- Najczęściej spotykam Anglików z Legnicy - uśmiecha się Krzysztof. - Nie wiem, co takiego jest w tym mieście.

Jan wypisywał już wezwania prawdziwym obcokrajowcom: Anglikom, Niemcom. - Tylko Amerykanów zostawiam w spokoju - mówi. - Wiadomo, że nie ściągnie się z nich opłaty za jazdę bez biletu, to po co sobie głowę zawracać.
Zaraz po sposobie na obcokrajowca jest jazda na jeden bilet. Pasażer kupuje bilet i nie kasuje go. Jeździ z tym biletem do czasu, kiedy natknie się na kontrolę. Wtedy kurcgalopkiem biegnie do kasownika. Bywa, że taki delikwent zdenerwuje nieco kontrolerów.

Andrzej dodaje, że przeziębienie powinni wpisać na listę chorób zawodowych kontrolerów.

- Stał taki przy drzwiach - opowiada Andrzej. - W ręku ściskał bilet z automatu, tak stary, że farba już prawie z niego zeszła. Podeszliśmy do niego, a on z bezczelnym uśmieszkiem pyta: "I co mi zrobicie? Zaraz wysiądę. Więc skontrolowaliśmy go, w końcu chłopaczek skasował bilet, musiał sobie kupić nowy. I o to właśnie chodzi. Żeby ludzie kupowali i kasowali bilety.
Najgorzej jest, kiedy spanikowany pasażer na gapę zaczyna rzucać się do ucieczki. Jan opowiada, jak wysportowany młodzian źle wyliczył odległość i wywinął takiego orła, że dwa przystanki dalej słychać było odgłos upadku.

- W takich sytuacjach robi się czasem niebezpiecznie - mówi Krzysztof. - Jedna para na siłę otworzyła drzwi i wyskoczyła w biegu. Niewiele brakowało, żeby dziewczyna rozbiła się o wiatę. A inny szarpnął drzwi, lekko je uchylił. Zdążył wystawić tylko głowę, kiedy się znowu zamknęły. Wyglądał jak żółw - parska śmiechem, ale zaraz poważnieje. - Czy te dwa złote warte są naszego zdrowia?
Czasem można tylko ręce rozłożyć
Są jeszcze tacy, którzy twierdzą, że nie mają dokumentów i wierzą, że uchroni ich to przed wypisaniem wezwania do zapłaty.
- Dobrze ubrana kobieta w średnim wieku przekonuje nas, że nie ma dowodu osobistego - wspomina Andrzej. - A w otwartej torebce widzę portfel z baterią kart płatniczych, legitymacjami, paszportem i dowodem osobistym. Nie wykłócałem się z tą panią. Wezwałem policję.

Krzysztof pochodzi spod Zgorzelca. Po studiach przez kilka lat pracował jako nauczyciel historii w gimnazjum. - Lubiłem uczyć gimnazjalistów - mówi. - To trudny wiek, ale mniej mnie denerwowali niż niektórzy dorośli. Bo co mam zrobić z czterdziestolatkiem, który podaje mi w czasie kontroli nieaktualny od kilku miesięcy bilet miesięczny podpisany kobiecym imieniem? I jeszcze zaczyna krzyczeć, co on to zrobi żonie, która mu taki bilet dała...
Andrzej dodaje: - Czasem można tylko ręce rozłożyć... Proszę o bilet młodą dziewczynę, a ona mi mówi, że jedzie prosto z Dworca Głównego, nie zdążyła kupić biletu. Pytam więc, dlaczego nie kupiła u kierowcy? I słyszę, że przecież nie wolno. Na szybie jest napis zakazujący rozmów z motorniczym...

Wiadomo, nie zawsze można przeprowadzić kontrolę. Kiedy w autobusie czy tramwaju jest tłok, taki, że trudno szpilkę wcisnąć, nie ma sensu prosić o pokazanie biletu.
- Prezes (MPK - przyp. red.) podkreśla, że nie chce awantur - mówi Andrzej. - Kiedy widzimy więc podpitych, rwących się do bójki młodych chłopaków, dajemy sobie spokój. Czy darowałem komuś? Hmmm, przecież nie będę wypisywał wezwania kobiecie w dziewiątym miesiącu ciąży... Każdemu zdarza się odpuścić.

Zaczęli mi mówić: "Dzień dobry"

Krzysztofa pokazali w ogólnopolskim Teleexpressie, kiedy MPK zorganizowało konferencję prasową na temat zmian wśród kontrolerów.

- Mieszkam na Ołbinie, sąsiedzi zaczęli mi mówić: "Dzień dobry". Nie wiem, czy dlatego, że widzieli mnie w telewizji, czy może sprawdzałem im bilety, czy też są to moi uczniowie - uśmiecha się.
Krzysztof i Andrzej nie ukrywają wśród znajomych, gdzie pracują. - Niektórzy nie chcą mieć rejonów w pobliżu domu - mówi Andrzej. - To głupota, przecież w mieście zawsze kiedyś trafisz na sąsiada.
Jan przyznaje, że w przeszłości zdarzało mu się jechać bez biletu: -Nawet złapali mnie kiedyś. Zapłaciłem. Także Krzysztofa przyłapali kiedyś kontrolerzy: - Grzecznie zapłaciłem. Mam pogląd z tej i tamtej strony barykady - śmieje się.

Andrzej wzdycha: - Ja nie mogłem jeździć bez biletów, bo w wojsku jest się 24 godziny na dobę. Jak by mnie złapali i przysłali do jednostki, to stary tak by mi futro przetrzepał... Jak się z żoną pokłóciłeś, to do przełożonego szło się na dywanik, a potem do politycznego. Teraz politycznych zastąpili oficerami wychowawczymi. Kiedyś polityczny ukarał mnie za to, że z medalikiem chodziłem. Powiedziałem mu, żeby się odwalił, bo nie zdejmę. Dwa lata później zmienił się ustrój, wszyscy się ochrzcili, polityczny został wychowawczym i co niedzielę, z całą rodziną, do kościoła chodzi.
Andrzej patrzy na zegarek. - Zbliża się południe, trzeba się zbierać, bo jeszcze w biurze musimy napisać sprawozdanie. A tam żona z obiadem czeka - rozmarza się. Żona nie pracuje. Córka studiuje w Poznaniu, syn pracuje, a pies się wyleguje. Nie ma mowy, żeby wyszedł na spacer wcześnie rano, pozwala się wyprowadzać najwcześniej tak koło dziewiątej.
- Bardzo lubię ciepły obiadek na stole, jak wracam z pracy. A jak kobieta pracuje, lubi się buntować, mówi, że jest zmęczona - żartuje Andrzej.

Andrzej wzdycha: - Ja nie mogłem jeździć bez biletów, bo w wojsku jest się 24 godziny na dobę.

Jan nie ma patriarchalnego podejścia do życia. Żona prowadzi warsztat, córki uczą się. No i w domu jest pies z agamą zieloną...
Krzysztof rozkłada ręce, żeby pokazać, jak wielkie jest akwarium agamy. A Jan dodaje: - Jaszczurka ma chyba ze trzydzieści centymetrów. Córka dostała ją na osiemnastkę.
Andrzej i Jan na pytanie, czy zdarzyło im się przyłapać kogoś z rodziny na jeździe bez biletów, patrzą na siebie i wzruszają ramionami. Któryś mruczy pod nosem: "Spróbowałbym żonę skontrolować...".

Krzysztof śmieje się, że on nie ma takich problemów - jest kawalerem. Ale wystawił wezwanie znajomemu ze Zgorzelca: bez biletu jechał, baranek jeden...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska