Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dolnośląski Festiwal Nauki zadręcza uczonych

Jacek Antczak
Prof. Mirosław Soroka, chemik z Politechniki Wrocławskiej
Prof. Mirosław Soroka, chemik z Politechniki Wrocławskiej Tomasz Hołod
Rozmowa z prof. Mirosławem Soroką, chemikiem z Politechniki Wrocławskiej.

Przed moim wykładem o "sześćdziesięciu siedmiu powodach, dla których nie powinno się organizować festiwali nauki", telefony się urywały. Festiwal się szczęśliwie zakończył i zapanowała cisza. Był Pan na wykładzie?

Niestety, profesorze, ale...

... widzi Pan, oto sześćdziesiąty siódmy powód. Nazwę go niedostatkiem "czasoprzestrzeni". Nie ma żadnej fizycznej możliwości racjonalnego wyboru wykładów, których by się chciało posłuchać, jeśli w ciągu kilku dni jest prawie tysiąc tego typu imprez. A przez pozostałą część roku zainteresowanie publiczności nauką spada niemal do zera, to zresztą powód nr 43 z mojego wykładu. Dam Panu bolesny, bo własny, przykład. Otóż w tym samym czasie, kiedy rozpoczynałem wykład, organizatorzy zorganizowali panel dyskusyjny zatytułowany: "Wrocław - europejskie miasto nauki". Była to impreza polityczna, aczkolwiek wielokrotnie padało tam słowo "nauka". Kto w tej sytuacji przyszedłby na wykład skromnego prowincjonalnego profesora chemii... Na pewno nie media i politycy, chociaż, szczerze mówiąc, im by się mój wykład przydał najbardziej. Mało tego, sam chętnie wziąłbym udział w dyskusji na temat "europejskości" nauki we Wrocławiu, a zwłaszcza o EIT i EIT+. Nie mogłem, bo musiałem być w innej czasoprzestrzeni. Sądzę, że dużo osób było w podobnej sytuacji. Pracownicy techniczni i administracyjni wyższych uczelni też chętnie by przyszli na niejeden z oferowanych wykładów, ale nie mogli - byli w pracy.

Może już Pan podać wszystkie powody, dla których nie powinno się organizować festiwalu?

Nie ma potrzeby. Po pierwsze, i tak mnie nikt nie posłucha i założę się, że w całym Wrocławiu nie znajdzie się ani jednak osoba wpływowa, która powie "dość"! "Dwienatcać, no i chwatit" Po drugie, wie Pan co to jest "tradycja"? A festiwal stał się tradycją, już obrasta w międzynarodową biurokrację. Słyszałem, że wykreowała się "federacja festiwali". Koszmar!

Sądzi Pan, że dojdzie do 13. festiwalu?

Prawdopodobieństwo takiego zdarzenia graniczy z pewnością.

Wróćmy do powodów, by nie organizować takiej imprezy. Jakie są najważniejsze?

Język, czas i pieniądze.

Język?

Panie redaktorze, jak mam mówić do słuchaczy o zawiłościach mechanizmu reakcji przegrupowania fosforynów trialkilowych do alkilofosfonianów dialkilowych, zwanej reakcją Arbuzowa, skoro oni nie znają hermetycznego języka chemii. To nonsens! Proszę zwrócić uwagę na to, że nasi studenci poświęcają jedną trzecią studiów właśnie na naukę specyficznego języka matematyki, fizyki, chemii, biologii, biochemii... Zajmuje to im całe lata! A tu przychodzi ktoś na mój wykład i oczekuje, że będę mówił "zrozumiałym językiem", a sam nie zada sobie trudu, żeby się tego języka nauczyć. Przecież to bzdura.
Niektórzy naukowcy mówią zrozumiałym językiem...

Jeśli jakikolwiek uczony mówi do człowieka na ulicy, a ten go rozumie, to mamy tylko dwie możliwości: pierwszą, że spotkali się akurat przypadkowo dwaj koledzy reprezentujący tę samą dyscyplinę naukową i korzystając z okazji, ucięli sobie pogawędkę o mechanizmie reakcji Arbuzowa! A drugą, że ten, który mówi, nie jest uczonym. Język nauki jest naprawdę hermetyczny i trzeba się go uczyć tak samo, jak każdego innego języka.

Wymienię kilku wrocławskich naukowców, których ludzie chętnie słuchają.

Proszę nie wymieniać. Powiem o sobie. Jeśli mam mówić do grona ludzi, którzy nie znają "mojego" języka, to mam dwa wyjścia: mówię nim i mam pełną świadomość, że prawie do nikogo to nie dotrze, albo zaczynam upraszczać, przybliżać, porównywać ze znanymi rzeczami lub symbolami, przez co ludziom się wydaje, że coś z tego rozumieją, natomiast ja robię z siebie idiotę w oczach moich kolegów, a co gorsza - studentów czy doktorantów.

Ale przez uczelnie w czasie festiwalu "przewalają się tłumy".

Większość to młodzież szkolna, dla której każdy dzień poza szkołą jest atrakcją. I inny powód. Najlepiej sprzedającym się produktem festiwalu nauki są rozliczne pokazy i demonstracje. A przecież to są przeważnie rozmaite magiczne triki, które tak naprawdę niczego nie uczą. No, może przy spektakularnych eksperymentach trochę BHP.

A pozostałe dwa powody?

Jeden nie wystarczy? Jak burmistrz odpowiedział Napoleonowi na zarzut, że nie przywitano go salwą armatnią? "Po pierwsze, nie mamy armat". "Dziękuję, innych powodów proszę nie wymieniać" - odpowiedział Napoleon. Skoro jednak rozmawiamy, powiem. Drugim powodem jest straszliwe marnotrawstwo czasu. Odrywa się naukowców od ich obowiązków, a zarazem przyjemności, i zmusza do błazenady. Przecież to grzech! Jedenaste przykazanie mówi: czasu swojego ani cudzego nie będziesz marnował nadaremno. Każde plemię powinno za wszelką cenę chronić uczonych przed tym, żeby się zajmowali czymkolwiek innym niż ich pasja. Tymczasem jesteśmy zadręczani festiwalami, inauguracjami, konferencjami, seminariami, celebrowaniem, a także, nad czym szczególnie ubolewam - administrowaniem! Wrócę do Napoleona, któremu się przypisuje słynną komendę podczas Bitwy pod Piramidami: "Osły i uczeni do środka!". Mój Boże, ileż lat się modlę o podobną troskę władzy działającej w imieniu podatnika.

A trzeci powód?

Organizacja takich imprez jak festiwal, większość seminariów i konferencji "naukowych" jest zwyczajnym marnotrawstwem pieniędzy. I jeszcze jeden powód - choć nie chcę wywoływać sporów - większość "imprez" festiwalu nauki nie ma nic wspólnego z NAUKĄ!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska