Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mamusia Cię kocha

Małgorzata Moczulska
Agnieszka Kasperowicz z utęsknieniem czeka na powrót córki do domu
Agnieszka Kasperowicz z utęsknieniem czeka na powrót córki do domu Dariusz Gdesz
- Myślę, że los ze mnie zakpił. Byłam śmiertelnie chora, ale walczyłam i wyzdrowiałam. Pytam, po co? Skoro nie mam przy sobie dziecka, które kocham? Najpierw musiałam o nie walczyć przed sądem, a teraz każą mi odbierać je siłą? - pyta Agnieszka Kasperowicz, która od trzech lat próbuje odzyskać córeczkę.

Stara Łomnica, niewielka, malownicza wieś tuż przy granicy z Czechami. Wszyscy się tu znają, wiedzą, co komu na sercu leży. Chętnie poplotkują pod sklepem, powiedzą, kto pije, kto żonę bije, a kto darmozjad i ma dwie lewe ręce do roboty. Jak to na wsi.

Agnieszkę Kasperowicz też znają, ale trudno znaleźć osobę, która powiedziałaby o niej złe słowo.
- Ta dziewczyna tyle się wycierpiała. Przez dwa lata od kliniki do kliniki jeździła, bo umierała, a teściowa jej w tym czasie dziecko zabrała, że niby ona się nim nie opiekuje. A jak miała to robić? - denerwuje się Danuta Kudła, sołtys wsi. - Agnieszka mogłaby zabrać małą siłą, ma przecież wyrok sądu, ale ona tak nie chce, mówi, że to dla dziecka trauma będzie. Za dobra jest... Zresztą sama pani się przekona.

Dom rodziców Agnieszki stoi niemal na końcu wsi. Mały, zielony budynek. W środku skromnie, ale czysto i przytulnie. W drzwiach wita nas młoda kobieta. Blondynka, krótko ostrzyżona, chodzi o kuli. Zaczerwienione od płaczu oczy, bez makijażu, smutne. W pokoju na półkach mnóstwo ramek ze zdjęciami.
- To moja Alunia, prawda, że śliczna? - mówi z ciepłem w głosie.

Bierze jedną z ramek do ręki. Ze zdjęcia uśmiecha się dziewczynka z ciemnymi, długimi warkoczami.
- Tak bardzo za nią tęsknię. Tak bym chciała pójść z nią na spacer, pomóc odrobić lekcję, przeczytać książkę - szepce i zaczyna płakać. - Wie pani, że wieczorami biorę jej zdjęcie, stawiam przed sobą i rozmawiam. Mówię, jak minął mi dzień, pytam, co zrobić na kolację, śpiewam kołysankę na dobranoc i całuję kawałek drewna i szyby, próbując przypomnieć sobie jej zapach. Przecież nigdy na nią nawet nie krzyknęłam, starałam się być dobrą mamą, zawsze była moim całym światem
Po chwili wyciera łzy i zaczyna opowiadać swoją historię.

Wieczorami biorę jej zdjęcie, stawiam przed sobą i rozmawiam

Ala urodziła się 10 lat temu. Była owocem miłości Agnieszki i jej męża Tomka. Zamieszkali we trójkę u teściów. Potem, kiedy ci wybudowali dom, oni zostali sami na swoim. Byli szczęśliwi, ale zaczęła dopadać ich proza życia. Mąż pani Agnieszki nie pracował, brakowało pieniędzy na wszystko, dlatego kiedy Ala miała rok, wyjechał do Niemiec. To była ich wspólna decyzja. Był tam dwa lata.

Miał wrócić, ale zamiast powrotu i obiecanej góry złota Agnieszka dowiedziała się, że mieszka tam z inną kobieta i zostaje, by ułożyć sobie życie.
- To był cios - wspomina. - Zostałam sama, z trzyletnim dzieckiem, zdradzona i upokorzona. Nie wiedziałam, co robić. Było mi ciężko. Tomek nie przysłał nam grosza. Przestał się nami interesować. Przez kilka miesięcy pracowałam dorywczo, ale pieniędzy nie starczało nawet na opłacenie rachunków.
Dlatego kiedy koleżanka zaproponowała jej wyjazd do pracy do Włoch (sprzątanie, mycie naczyń), potraktowała to jak dar od losu, zwłaszcza że to miał być tylko miesiąc. Poprosiła teściową, która mieszkała w domu obok, by w tym czasie zaopiekowała się Alą, i pojechała. Tęskniła, ale cztery tygodnie minęły szybko i wróciła do córki z pełnym portfelem. Pieniądze się jednak skończyły i pojechała raz jeszcze.
- Przez niemal dwa lata było tak, że spędzałam trzy miesiące w domu z córką, a potem wyjeżdżałam na miesiąc do Włoch. Nic złego nie robiłam, przecież tak żyje wielu ludzi - tłumaczy się Agnieszka. Pod jej nieobecność Alą zajmowała się teściowa.

Dramat rozpoczął się w listopadzie 2004 roku. Podczas pobytu we Włoszech Agnieszka przestała chodzić i zaczęła tracić wzrok. Trafiła do szpitala. Tam po kilku tygodniach obserwacji i leczenia stwierdzono, że ma guza na mózgu. Jej stan był poważny, ale lekarze nie chcieli podjąć się operacji, bo mogła zagrozić jej życiu. Próbowano leczenia farmakologicznego.

Przez następny rok Agnieszka jeździła od kliniki do kliniki. Jej stan wciąż się pogarszał. W końcu 8 marca 2006 roku w szpitalu w Bolonii przeprowadzono zabieg. Operacja udała się, ale rekonwalescencja trwała miesiącami.
- Byłam bardzo słaba, miałam niesprawne nogi, słaby wzrok, straciłam włosy, mój organizm był zrujnowany. Lekarze mówili, że to cud, iż wyzdrowiałam. Kiedy tylko mogłam chodzić o własnych nogach, pozwolono mi wrócić do kraju. Boże, tak się cieszyłam, tak tęskniłam za Alą. Przecież przez te dwa lata kontaktowałam się z nią tylko telefonicznie - mówi.

Ale teściowa nie czekała na nią z otwartymi rękami, a zamiast ciepłych słów na powitanie podłożyła pod nos kilka sądowych dokumentów.
- W jednej chwili dowiedziałam się, że sąd zaocznie odebrał mi prawa rodzicielskie, bo nie utrzymuję kontaktów z córką, a teściową ustanowił rodziną zastępczą dla Ali - opowiada pani Agnieszka.

Byłam słaba, nie mogłam chodzić. Lekarze mówili, że to cud, iż przeżyłam

Zaczynają jej drżeć ręce, do oczu znów napływają łzy.
- Nie pozwolono mi wejść do domu, nawet zabrać swoich rzeczy. Na podwórku przywitałam się z Alą. Płakałam, tuliłam ją do siebie i nie mogłam się nadziwić, jak wyrosła. Czułam się taka szczęśliwa, że znów miałam ją w ramionach. Przez te dwa lata, kiedy leżałam chora w łóżku, tylko to dawało mi siłę, myślałam tylko o tym, by znów ją przytulić...

Zaraz potem teściowa zabrała dziecko do domu. Zrozpaczona Agnieszka wróciła do rodziców. Opowiedziała, co się stało. Przez kilka dni dzwoniła do teściowej i prosiła o rozmowę z córką.
- Ale ona mnie od niej izolowała. Ciągle mówiła, że Ala już śpi, albo wyszła, albo się kąpie. Prosiłam, błagałam, ale na nic się to zdało - wspomina.
Zaczęła przyjeżdżać do domu teściów, by choć przez chwilę zobaczyć córkę. Łatwe to dla niej nie było, bo mieszkała u rodziców 40 kilometrów stamtąd. Kiedy udawało jej się zostać z córką sam na sam, były szczęśliwe. Ala uśmiechała się, przytulała, mówiła, że ją kocha.
- Nie mogłam patrzeć, jak to dziecko się szamoce, jak z jednej strony chce być ze mną, a z drugiej jest związane z babcią i nie chce jej robić przykrości. Czułam, jak jest manipulowana. Próbowałam rozmawiać z teściową, ale trafiałam na mur.

Dlatego postanowiła walczyć o odzyskanie praw rodzicielskich. To nie było trudne, choć początkowo sąd przyznał jej tylko prawa ograniczone. Powód? "Matka jest bardzo chora i może mieć problemy z samodzielnym zajmowaniem się cór-ką" - czytamy w uzasadnieniu. Sąd nakazał też babci, by Agnieszka mogła widywać się z córką poza domem.
- Pamiętam, jak przyjechała do mnie, jak spałyśmy wtulone w jednym łóżku, jak opowiadała mi o koleżankach, o szkole - to była najpiękniejsza noc w moim życiu. Bałam się zasnąć, bo bałam się, że jak otworzę oczy, okaże się, że to był tylko sen i wszystko zniknie.

Ale zaraz potem jednak zaczęły się problemy z wizytami Ali u mamy. Kiedy Agnieszka przyjeżdżała po córkę, ta akurat wychodziła z babcią na urodziny do koleżanki. Zaczęły się też awantury. Teściowa krzyczała na Agnieszkę, a ta nie wiedziała, co robić, bo na to wszystko patrzyła przerażona i coraz bardziej zdezorientowana tym, co się dzieje, Ala.

Kobieta złożyła kolejny wniosek do sądu - o przywrócenie jej całkowitych praw rodzicielskich. Biegły psycholog stwierdził w sądzie, że dziecko ma wciąż silne więzi z matką i powinno z nią być, a dodatkowo, że jest przez babcię manipulowane.

Papier niewiele znaczy. Babcia nadal nie chce oddać wnuczki, a matka nie chce zabierać jej siłą

Trzy miesiące temu Agnieszka dostała prawo wyłącznej opieki nad dzieckiem. Teściowa je straciła i przestała być rodziną zastępczą dla Ali. Radość Agnieszki trwała jednak krótko, bo okazało się, że ten papier niewiele znaczy. Babcia nadal nie chce oddać wnuczki, a matka nie chce zabierać jej siłą.
- Wyobraża sobie pani matkę, która własnemu dziecku funduje taką scenę? Przyjeżdża policja, jest babcia, która, wiem to, kocha Alę i płacze, że jej nie odda, i policja, która wyszarpuje jej dziecko z rąk. Przecież to byłoby jakieś okrucieństwo - mówi.

Babcia dziewczynki też tak uważa, tyle że - jak powiedziała w telefonicznej rozmowie - ona Ali na siłę nie trzyma i to dziewczynka nie chce wrócić do mamy.
- Ale czy pani nie uważa, że miejsce córki jest przy matce? Przecież pani była synowa bardzo kocha to dziecko? - pytam.
- Ja też je kocham - odpowiada krótko kobieta.

Agnieszka się nie poddaje. Poprosiła sąd o mediację i pomoc. Dziecko ma zbadać raz jeszcze biegły psycholog. Kolejna rozprawa już 28 października. Być może po niej Ala już na zawsze wróci do swojej mamusi...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska