Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mirosław Hermaszewski. 89. człowiek na orbicie

Katarzyna Kaczorowska
Mirosław Hermaszewski
Mirosław Hermaszewski Mikołaj Nowacki
Z gen. Mirosławem Hermaszewskim rozmawiamy o tym, czego w życiu nauczyła go mama, dlaczego ekipa astronautów z Czechosłowacji poleciała w kosmos przed Polakami, co robił z butelką szampana pod stolikiem i czy powinniśmy się szykować na koniec świata.

Swoją książkę zatytułował Pan "Ciężar nieważkości. Opowieść pilota-kosmonauty". Jaki jest ten ciężar Pańskiej nieważkości, w sensie fizycznym, ale też i egzystencjalnym?

Zacznijmy od tego, że nieważkość to fizyczne zjawisko nieciężkości. By go doznać, musiałem pokonać wiele ciężkich etapów.

Nie chodzi mi o fizykę i astronautykę, ale o dosłowny ciężar, jaki Pan poniósł, by znaleźć się w tym stanie nieważkości na orbicie.

Kiedy dowiedziałem się, w czym uczestniczę, początkowo nie myślałem, że się zakwalifikuję. Ale potem coś we mnie drgnęło i pchnęło do tego, żeby dorównać, a nawet być lepszym od kolegów.

I z tej ambicji wytrzymywał Pan te wszystkie testy, badania, prowadzone na granicy ludzkiej wytrzymałości? Normalny człowiek chyba by zwariował z czegoś takiego.

Rzeczywiście byliśmy królikami doświadczalnymi, ale cały czas zdobywano wiedzę o zachowaniach ludzkiego organizmu w tak ekstremalnej sytuacji, jaką jest lot kosmiczny. To była terra incognita i ktoś musiał przetrzeć na niej szlaki dla innych. Proszę pamiętać, że ja byłem 89. człowiekiem, który poleciał w kosmos. W sumie jest nas 480. Gdzieś tę wiedzę potrzebną do przygotowania lotu kosmicznego trzeba było zdobyć. Rzeczywiście czasem wydawało się, że już więcej nie można, że

Zwykły człowiek trzyma się ziemi i niechętnie się od niej odrywa. Ale, jak widać, te treningi i testy mnie nie pokonały.

jeszcze chwila i człowiek zwątpi, ale może my tak do końca normalni nie byliśmy? Zwykły człowiek trzyma się ziemi i niechętnie się od niej odrywa. Ale, jak widać, te treningi i testy mnie nie pokonały.

Amerykanie niektóre mordercze treningi aparatu równowagi zastąpili farmakologią.

I uważam, że to błąd. Żadne, nawet najlepsze preparaty regulujące pracę błędnika, którego praca po wyjściu na orbitę okołoziemską jest skrajnie zaburzona, nie zastąpią ćwiczeń drażniących ten organ. Bo nikt tu na Ziemi nie jest w stanie przewidzieć sytuacji, jakie mogą się zdarzyć w nieważkości. A kosmonauta musi sprostać nieoczekiwanemu, bo tam będzie zdany tylko na siebie.

Wróćmy do ceny nieważkości. Pokonał Pan konkurentów, ale i tak niewiele brakowało, by Pan nie poleciał.

Po roku w miarę spokojnych przygotowań pojawiły się jakieś zawirowania. Polska załoga miała lecieć jako pierwsza. Więc nagle się okazało, że mam chore migdały, które wymagają usunięcia, choć w życiu nie miałem anginy. Lekarz, który wykonał zabieg, sam był zdziwiony, bo przyznał, że migdały, które właśnie wyciął, są zdrowe. Nie dostałem osłony antybiotykowej, więc pojawił się stan zapalny, z którym organizm szybko się uporał. Kiedy leżałem po zabiegu w szpitalu, koledzy kosmonauci świętowali Nowy Rok, bardzo uroczyście. I po północy Leonow, który słynął z poczucia humoru, wygłosił toast. "My się tu znakomicie bawimy, ale nie ma Mirosława wśród nas - bo jak wiecie - jest w szpitalu. Wypijmy za jego zdrowie i pomyślność. Przedwczoraj usunęli Mirkowi migdały, a on marzył, by mieć jeszcze dzieci". Potem dla odmiany doszukiwano się u mnie wrodzonej wady serca. Pobyt w szpitalu przedłużał się. Kiedy tylko załoga czechosłowacko-rosyjska wyjechała na kosmodrom, wyzdrowiałem. Czechosłowacja stała się trzecim krajem w kosmosie, po ZSRR i USA.
Pana koledzy orientowali się w tych zakulisowych politycznych grach?

Nie wiem, czy były to zakulisowe polityczne gry, ale coś było. Przecież nie byłem naiwnym dzieckiem, żeby nie kojarzyć faktów.

No więc jednak ciężar. Tylko przed lotem?

Po powrocie do Polski miałem długie i wyczerpujące tournee, przyjmowano mnie zawsze z honorami, sympatycznie. Otrzymałem Krzyż Grunwaldu pierwszej klasy, zielonego poloneza, choć myślałem, że co najwyżej będzie to syrenka, i czarno-biały telewizor, z którego byłem bardzo dumny, Ale po tym pierwszym okresie zaczęły się zgrzyty. Podczas wielu oficjalnych spotkań to mnie okazywano serdeczność i to ja byłem w centrum uwagi, a nie obecni tam ważni ludzie, którzy tego oczekiwali.

Mama wychowywała waszą siódemkę sama, Pan za jej troskę, miłość i starania odwdzięcza się, mówiąc: "Mama jest najważniejsza". Czego nauczyła was mama?

W czerwcu 1945 roku dotarliśmy z umęczonego Wołynia do Wołowa na Dolnym Śląsku, zamieszkaliśmy na stacji kolejowej w hali parowozowni. Te rodziny, w których byli mężczyźni, dość szybko wyprowadzały się na swoje. Mama była pogodną kobietą, może mało przebojową, ale robiła, co mogła. Ciężko pracowała, nawet nie wiem, skąd brała tyle sił, by zadbać o nas i dom. A czego nas nauczyła? Uczciwości i poszanowania innych. Byliśmy bardzo biedni. W Wołowie dużo domów było zniszczonych, ale piwnice w tych domach były całe i pełne dobra byłych gospodarzy. Moje siostry spenetrowały je i wróciły z talerzami, sztućcami, całe dumne, że przyniosły sprzęty, których nie mieliśmy. Mama spojrzała i zapytała: "Skąd to macie? To przecież czyjeś. Proszę to natychmiast odnieść na miejsce". Odniosły, a inni takich skrupułów nie mieli i z tych piwnic wynosili nie tylko talerze, ale i meble, dywany, pościel, wszystko to, co mogło się przydać w domu.

Mama była dumna, że ma syna kosmonautę?

Tak, bardzo, ale ta duma była okupiona wielką matczyną troską i zmartwieniem. Gdy po maturze powiedziałem, że chcę iść do szkoły lotniczej, załamała ręce. "Miruś, będziesz zrzucał bomby" -

Długo nie wiedziałem, jak powiedzieć mamie, że jestem wytypowany do lotu w kosmos. Pomógł mi przypadek.

mówiła. Tłumaczyłem, że będę latał na myśliwcach i przegonię każdego, który by te bomby zrzucać chciał na Polskę. Mama marzyła, żeby w rodzinie był lekarz, inżynier. Starszy brat już był pilotem, bardzo utalentowanym. Długo nie wiedziałem, jak jej powiedzieć, że jestem wytypowany do lotu w kosmos. Pomógł mi przypadek. Pojechałem z żoną do mamy do Wołowa. Na stole od razu znalazła się herbata, pyszne domowe ciasteczka. I mama nagle mówi: "A wiesz, kupiłam nowe radio, bo to, na którym słuchałeś, jak Gagarin poleciał w kosmos, już się popsuło". Wiedziałem, że to jest ten moment. Powiedziałem mamie, że ja też tak polecę. Jak Gagarin. A ona najpierw jakby nie zrozumiała, a potem nagle zamarła i jakby postarzała się o kilka lat.

Żona też się bała?

Widziała niejedną lotniczą tragedię. Każda śmierć pilota to było dramatyczne wydarzenie w garnizonie. Dzisiaj w takich sytuacjach generałowie składają kondolencje. Wtedy obowiązywała zasada "ciszej nad tą trumną" i nawet nie ukazywały się nekrologi. Emilia wiedziała, co grozi pilotowi, ale ma w sobie tyle naturalnej godności, wewnętrznego spokoju, że potrafiła wspierać mnie i zapomnieć o strachu. Zresztą, urodziła się 23 sierpnia, w Święto Ludowego Lotnictwa Polskiego.
A Pan nie czuł strachu?

Bardzo chciałem lecieć. To było dla mnie najważniejsze. Kiedy już stałem na stopniach
wyrzutni, w kombinezonie z orłem na piersi, poczułem dumę i radość, że moje marzenia się spełnią. Ale wtedy dotarło też do mnie, że muszę zaistnieć jako Polak, że muszę wypaść dobrze. Lęk poczułem dopiero wtedy, kiedy zaczęliśmy szykować się do powrotu na Ziemię. Wtedy zrozumiałem, na co się porwałem.

A dzisiaj jest Pan członkiem Komitetu Wykonawczego Stowarzyszenia Kosmonautów i Astronautów Świata. Nie wystarcza Wam to, że i tak staliście się cząstką historii?

Chyba nie wystarcza, bo mam stale jakieś plany (śmiech). Na pierwsze spotkanie założycielskie Stowarzyszenia zaprosiliśmy Jacques'a Cousteau, wybitnego podróżnika i odkrywcę. Na zakończenie obrad był uroczysty bankiet. Cousteau koło północy zaczął wygłaszać toast. Stał i mówił. Ciekawie,

Z orbity widać, jak niezwykła jest nasza planeta i jak kruche jest życie na niej.

ale ponad dwie godziny. Prawie jak Fidel Castro. Myknęliśmy pod stół i tam z buteleczką szampana słuchaliśmy jego wywodów. Francuzi są sprytni, robią też takie mniejsze, a pod ręką mieliśmy niezły barek. A tak na poważnie - kosmonauci naprawdę mają inną perspektywę spojrzenia na Ziemię. Dosłownie. To z orbity widać, jak niezwykła jest nasza planeta i jak kruche jest życie na niej. Dlatego wystosowaliśmy do światowych rządów i ONZ apel "Nie zaśmiecajmy Ziemi, troszczmy się o jej przyszłość".

Powinniśmy szykować się na koniec świata?

Wystosowaliśmy ostrzeżenie do rządów wielu państw świata. Piszemy w nim o zagrożeniu, jakie w 2012 roku może przynieść Ziemi planetoida, która niebezpiecznie zbliży się do jej orbity. Dlatego powinniśmy bacznie obserwować to, co się dzieje w przestrzeni kosmicznej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska