Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mirosław Hermaszewski był za chudy na lot w kosmos

Katarzyna Kaczorowska
Kosmonauta podarował papieżowi miniaturowego "Pana Tadeusza"
Kosmonauta podarował papieżowi miniaturowego "Pana Tadeusza" Archiwum prywatne Mirosława Hermaszewskiego
Mirosław Hermaszewski jest urodzonym showmanem. Nie dopadła go choroba gwiezdna, ale nie jest też fałszywie skromny. Zna swoją wartość. W końcu na świecie jest ich zaledwie 480 - ludzi, którzy zobaczyli Ziemię z kosmosu. W tej elicie elit jest jedynym Polakiem.

Anegdotami sypie jak z rękawa. Bezpośredni, uśmiechnięty, dyskretnie obserwuje rozmówcę. I jest bezlitosny, kiedy trafi na szczebiocącą dziennikarkę witającą go w radiowym studiu: "Proszę Państwa, dzisiaj naszym gościem jest jedyny Polak, który był na Księżycu". Bo przecież na Księżycu z naszych to był tylko Pan Twardowski, a ta dwunastka, która postawiła swoje stopy na naszym satelicie, to sami Amerykanie.

Niechętnie umawia się na wywiad, choć widać, że umie i lubi rozmawiać i o swojej kosmicznej przygodzie może opowiadać godzinami. Konferencja prasowa, wykład, proszę bardzo, ale spotkanie face to face? A jeśli pytania okażą się banalne i znów usłyszy "Jak się Pan czuł na orbicie okołoziemskiej?". Więc trzeba go przekonać, ale jak się uda, to nie patrzy na zegarek.

W trakcie rozmowy rysunkami objaśnia, od czego zależy długość nocy na orbicie, strukturę wojsk lotniczych w PRL z czasów, kiedy typowano grupę pilotów do ważnego i bardzo tajnego zadania. I zaskakuje pytaniem: "Chcecie zobaczyć mój dom? W zimowej czy letniej szacie?". Bo w telefonie komórkowym ma zdjęcie małego dworku krytego trzciną.

Mógł w ogóle nie zostać pilotem. Kiedy stanął przed komisją wojskową i powiedział, że chce iść do szkoły lotniczej, komisja wybuchnęła śmiechem.

W posiadłości w lesie pod Warszawą na gości czeka też domek nad stawem. Chyba nie są zaskoczeni, widząc wycięte z żywopłotu serce - dla żony Emilii, która, jak nie przymierzając Szekspirowska Julia, ogląda je z balkonu. Nie zdziwią się też na widok paśnika zbudowanego dla saren (widocznego z okien sypialni). A to niejedyne niespodzianki. Bo wśród zdjęć córki i wnuczek, domu, stawu z rybami, ptasich karmników i psa, jest czarno-białe zdjęcie żony z pierwszej randki. Wyświetla się na ekranie telefonu zawsze, gdy do niego dzwoni.

Mógł w ogóle nie zostać pilotem. Kiedy stanął przed komisją wojskową i powiedział, że chce iść do szkoły lotniczej, komisja wybuchnęła śmiechem. Ten wysoki, chudy jak patyk chłopak z 12 kilogramami niedowagi? Dostał kategorię "C" z ograniczeniem, która w praktyce eliminowała go z wojska. Co z tego, że ten uparty smarkacz już od dawna żył tylko samolotami, że wiedział o nich wszystko, latał na szybowcach. "Za chudy" i już.

Ale chudzielec z Wołowa nie odpuścił. Pojechał do Szkoły Orląt w Dęblinie. Zdał świetnie wszystkie egzaminy, włącznie ze sprawnościowymi i udał, że zapomniał książeczki wojskowej z wbitym wyrokiem. Kiedy usłyszał, że zostaje przyjęty, nie wytrzymał i zdziwiony zapytał: "A nie jestem za szczupły?". "Za szczupły? Odkarmimy!" - usłyszał od równie zdziwionych instruktorów lotnictwa.

***
Mogło go w ogóle nie być. Był marzec 1943 roku. Wołyń. Lipniki żyły w ciągłym pogotowiu. W okolicy coraz częściej dochodziło do mordów na Polakach. I choć część mieszkańców wsi wierzyła, że nic im nie grozi, przecież tyle lat żyli w zgodzie z Ukraińcami, to jednak mężczyźni utworzyli coś na kształt straży obywatelskiej, a kobiety, dzieci i starsi w nocy od kilku tygodni nie spali, a czuwali. W ubraniach, w każdej chwili gotowi do ucieczki w las.
Wtedy, w nocy z 25 na 26 marca, była pełnia. Księżyc świecił tak jasno, że Kamila Hermaszewska rozebrała siedmioro dzieci i spokojnie położyła je spać. Niech odpoczną. Przecież w taką jasność nic się nie może stać. Kiedy nagle do domu wpadł Roman, krzycząc do żony "Uciekajcie", nie było czasu na tłumaczenia. Szybko ubrała dzieci. I wypchnęła z domu, w śnieg, do lasu. Biegła za nimi z tobołkiem na plecach. Żywym - w środku był półtoraroczny Mirek. Ktoś ich gonił. Kiedy z bliska strzelił w głowę, pewnie nawet nie zdążyła pomyśleć, że to koniec. Zalała się krwią i nieprzytomna upadła.

Banderowiec zostawił leżącą kobietę, myśląc, że ją zabił. Po jakimś czasie Kamila ocknęła się i zaczęła uciekać dalej. Wieś płonęła. Zewsząd słychać było krzyki okrutnie mordowanych ludzi. Jeszcze jeden cios przyszedł w sąsiedniej wsi, gdzie znalazła schronienie u znajomych Ukraińców, którzy okazali jej współczucie - uświadomiła sobie, że zgubiła Mirka! Kobiety z trudem ją powstrzymały przed powrotem do Lipnik na pewną śmierć.

***

Nie miał prawa lecieć. Miał fatalny życiorys.

A może wcale nie miał zginąć? Wtedy w nocy z 25 na 26 marca 1943 roku banderowcy w Lipnikach zamordowali 182 osoby. 18 z rodziny Hermaszewskich i Bielawskich - ze strony mamy. Okrutnie, bezlitośnie. Kiedy nad ranem Roman z ocalałymi mieszkańcami wsi przeszukiwali to miejsce kaźni, zobaczył koło domu na śniegu krew i zawiniątko z koca w charakterystyczną kratę. To był syn, który ocalał z rzezi. Ojciec potrząsnął nim z całych sił. I wtedy malec otworzył oczy i powiedział "si" i "bu". "Ogień" i "huk".

Roman wszedł do środka jakiejś dopalającej się chaty, położył tobołek na ziemi i pobiegł wydoić błąkającą się, niedorżniętą krowę, którą zobaczył po drodze. Wrócił ze skopkiem mleka. Rozebrał chłopca i natarł całego. Może dlatego Mirek raz w życiu zachorował na grypę i nigdy nie miał anginy, nawet jako dziecko?

Ojciec zginął w sierpniu. Wrócił do Lipnik zebrać z pola to, co zdążyli zasiać jesienią rok wcześniej. Rodzinie groził głód. Zdradziecki strzał w serce padł z łanu zboża. Bandyty nie ujęto, ale wszyscy wiedzieli, kto strzelił.

***
Nie miał prawa lecieć. Miał fatalny życiorys. Wujek zginął w Katyniu. Jego żonę Władysławę Rosjanie zesłali do Kazachstanu. Stryj Antoni walczył w wojnie 1920 roku z bolszewikami. Więziony na Łubiance, trafił do armii Andersa. Stryj Tadeusz walczył na ORP "Burza" i "Piorun", stryj Zygmunt przed wojną był oficerem rezerwy Korpusu Ochrony Pogranicza, trafił do Oświęcimia.
Z taką rodziną nie powinien był w ogóle zostać pilotem ponaddźwiękowego miga-21, objąć dowództwo eskadry w Słupsku, zostać dowódcą 11. Pułku Lotnictwa Myśliwskiego WOPK im. Osadników Ziemi Dolnośląskiej na wrocławskich Strachowicach. Nie powinien był wreszcie trafić do polskiego programu kosmicznego, kiedy w 1976 roku dostał pismo z dowództwa, że ma wytypować najlepszych pilotów do jakiegoś ważnego zadania.

Tym życiorysem ktoś się w końcu zainteresował tak bardzo, że specjalne teczki z aktami Hermaszewskiego trafiły na biurko ówczesnego ministra obrony narodowej na kilka dni przed wylotem majora na szkolenie do Gwiezdnego Miasteczka. Jaruzelski schował ją do sejfu. Nieczytane akta wyjął po powrocie polskiego kosmonauty na Ziemię i oddał tym, którzy mu je przynieśli.

***
Może jednak ten lot był pisany właśnie jemu? Najstarszy brat Władek był świetnym pilotem i liderem pierwszego w historii polskiego lotnictwa zespołu akrobacyjnego siedmiu myśliwców odrzutowych. Prowadził unikatową formację 64 myśliwców w ścisłym szyku szachownicy. Mirek też miał talent do latania. Piekielnie ambitny i jeszcze bardziej pracowity, szybko pokonywał kolejne szczeble lotniczego wtajemniczenia aż do pokonania dwukrotnej bariery dźwięku włącznie.

Kiedy więc zakwalifikowano go do wybranej grupy pilotów, którzy wiedzieli tylko tyle, że będą latać bardzo wysoko, bardzo daleko i bardzo szybko, równie szybko i skutecznie radził sobie z trudnymi testami i ćwiczeniami. A nie było to takie proste. Hermaszewski był w Wojskach Obrony Powietrznej Kraju, które stanowiły ok. 15 procent całego lotniczego potencjału armii.

Większą część stanowiły Wojska Lotnicze, którym podlegał Wojskowy Instytut Medycyny Lotniczej, kwalifikujący kandydatów do lotów w kosmos. Łatwo zrozumieć, że dowódca Wojsk Lotniczych chciał, żeby to jego człowiek poleciał. Kiedy więc z 300 początkowo zakwalifikowanych do programu po miesiącach morderczych ćwiczeń i testów odpadali kolejni, aż w końcu zostało tylko czterech: por. Tadeusz Kuziora, mjr Henryk Hałka, ppłk Zenon Jankowski i mjr Mirosław Hermaszewski, w tej czwórce tylko Hermaszewski był z WOPK. Bez poparcia "właściciela" Instytutu kwalifikującego kosmonautów.

***
A jednak poleciał. Po półtorarocznych morderczych przygotowaniach. Od godziny 17.27 25 czerwca 1978 roku do godziny 16.38 5 lipca, razem z radzieckim kosmonautą Piotrem Klimukiem, odbył lot na statku Sojuz-30 (po 27 godzinach lotu dołączyli do stacji orbitalnej Salut-6). W ciągu tych 8 dni Ziemię okrążyli 126 razy, wykonując w tym czasie 14 eksperymentów naukowych. Do dzisiaj nikt z Polaków nie poleciał już na orbitę okołoziemską, bo Polska wycofała się ze współpracy z Rosjanami i nie podjęła współpracy ani z NASA, ani z Europejską Agencją Kosmiczną.

Przeczytaj rozmowę z Mirosławem Hermaszewskim

Dziękuję za pomoc w napisaniu reportażu i wywiadu rektorowi Politechniki Wrocławskiej - Tadeuszowi Więckowskiemu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Mirosław Hermaszewski był za chudy na lot w kosmos - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska