Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hitler nie poszedł na południe

Melchior Wańkowicz
Narodowe Archiwum Cyfrowe
Józef Beck i Edward Rydz-Śmigły nie mieli żadnego planu, jak uchronić naród i państwo przed katastrofą. Publikujemy fragmenty rozmów, które z sanacyjnymi przywódcami przeprowadził Melchior Wańkowicz w Rumunii jesienią 1939 r.

Z Beckiem rozmawiałem od piątej po południu do pół do drugiej w nocy z przerwą na obiad, w czasie którego kontynuowaliśmy rozmowę.

Wyliczał sukcesy ostatniego miesiąca urzędowania: traktat sojuszu wojskowego z Anglią z dnia 25 sierpnia 1939 r. (podkreślał, że od czasów napoleońskich Anglia nikomu takiego sojuszu nie ofiarowała); odmowa przez Węgry przepuszczenia wojsk niemieckich, wsparta zagrożeniem wysadzenia tuneli; droit de résidence uzyskane na rządzie rumuńskim na podstawie precedensu belgijskiego z tamtej wojny (a więc uzyskane podstawy dla przeniesienia funkcji państwa); droit de passage dane jeszcze na polskiej ziemi imieniem króla rumuńskiego (a więc możność dla wojska przybycia i opuszczenia Rumunii).

Beck wierzy w zwartą koalicję, w to, że zasiądziemy do stołu obrad jako kontrahenci, gdy np. Czesi stać będą za drzwiami; cóż stąd, że Lloyd George, kiedy jeszcze krew nie obeschła, miał czelność naszemu posłowi powiedzieć, że Polska nie zasłużyła na pomoc jako kraj reakcyjny; że Halifax, minister spraw zagranicznych, wyrzuca Polskę zza Bugu, wskrzeszając linię Curzona?

Ale Beck zwraca uwagę, że kiedy przez radio przemawiał król, grano tylko hymny angielski, francuski i polski. Nie mogąc przebić tej konwencji optymizmu, schodzę na pozycję pytań formalnych. Przez parę godzin Beck mówi o propozycjach Rosji, o polskiej odmowie, o rozmowie z ambasadorem ZSRR Szaronowem, który jeszcze 11 września deklarował się z udzieleniem benzyny.

A jakaż była linia naszej polityki zagranicznej? Minister odpowiada, że na tej linii leżały cztery zadania: traktat mniejszościowy, który zrzuciliśmy; nawiązanie stosunków z Litwą, czego dokonaliśmy; odzyskanie Zaolzia, co osiągnęliśmy; nieoddanie Gdańska - o co toczy się wojna.

Jestem nieco znużony tymi sukcesami, zasypany cytowaniem not, na których tylko powierzchownie się wyznaję, nie będąc reporterem politycznym. Natomiast już przed wojną pasjonowało mnie tropienie pobożnego myślenia, na które w dalszych latach wojny ukułem termin "chciejstwo". Pewna pani przybyła do Bukaresztu twierdziła, że wojna skończy się w ciągu roku, a kiedy ją spytałem, jakie ma po temu przesłanki, odpowiedziała: "Bo my dłużej nie będziemy w stanie tej okupacji znosić".
Chciejstwo jednak jest atrybutem mężów stanu w równym stopniu. Liczne zapewnienia naszych dziennikarzy, że wojny nie będzie, nie były podtrzymywaniem ducha, tylko - chciejstwem.
Po obiedzie więc, nawiasem mówiąc, bardzo wystawnym, postanowiłem otropić, ile się da, owo chciejstwo. Postawiłem pytanie: Czy minister Beck liczył się z możliwością agresji niemieckiej?
Odpowiedź jest - obfita. Beck mówi, jak przed Hitlerem Niemcy uważali Polskę nie za partnera, ale za obrazę osobistą, i jak on postanowił przekonać świat, że w stosunku do Polski możliwa jest nie tylko staropruska polityka.

Ale... czy oczekiwał agresji? Więc znowu o widzeniach z Hitlerem, że Hitler cofa się w dyskusji, że daje sobie wy-tłumaczyć różne rzeczy. Że uległ w sprawie polskiej Ribbentropowi, który jest głupim człowiekiem. Sprawdziło się jego zapewnienie, że Europa nie ruszy w sprawie Sudetów, Hitler więc mu uwierzył, kiedy to samo zapewnienie dał w sprawie Polski. (...)

- Ale czy zabranie Zaolzia było na czasie? (...).
- Byliśmy konsekwentni, nie chcieliśmy otrzymywać mniej niż Niemcy.
- Czy przy konsekwentnej linii generalnej nieprzykładanie ręki do tego nie byłoby słuszniejsze?
- Co pan wciąż o tej linii? Gdyby w polityce zagranicznej można było raz na zawsze określić linię, nie byliby potrzebni ministrowie spraw zagranicznych.
Odpowiedź typowa dla piłsudczyka, którego typ psychiczny nie został podbudowany żadną szkołą myślenia socjologicznego.
Znowu wróciłem do naczelnego pytania: - Czy pan minister liczył się z agresją niemiecką?
- Jeszcze w lutym 1939 r. sądziłem, że Hitler nie ma ostatecznej decyzji, że agresja niemiecka może pójść Dunajem, na południowy wschód Europy.

Śmigłego-Rydza znałem mało. Widziałem go w krytycznej chwili pod Wilnem, kiedy zachował piękną postawę. Miałem go za odważnego żołnierza i nie mam podstaw, by ten sąd zmieniać. Kiedy wywindował się na wyżyny polityczne, nie miałem powodu widywania go, nie będąc człowiekiem politycznym.

Marszałek mówił z właściwym sobie ujmującym uśmiechem, ale ten uśmiech nie miał ognia. Mówił, jak po śmierci Piłsudskiego zastał stan mobilizacji grożący katastrofą, oparty na fikcji 46 dywizji, kiedy 30 dywizji było marzeniem nie do spełnienia; nie było ani jednego działka przeciwlotniczego, ani jednego pepanca z wyjątkiem granatów z 1920 r.

- Jeszcze w czasie dni litewskich - mówił - skóra na mnie cierpła. Kosztorys najskromniejszych umocnień na zachodzie wynosił półtoraroczny całkowity budżet polski. A przecież fortyfikowaliśmy wschód. Skromny plan dozbrojenia, niechby choć po 6 pepanców na pułk, puchł do trzech, czterech, wreszcie pięciu miliardów. Cóż miałem robić? - podniósł swoje pełne cierpienia oczy - nie jestem fachowcem ekonomistą. Kwiatkowski mówił, że dalej iść nie możemy. Zebrałem finansistów, orzekli, że nie nagrzebią więcej jak 180 milionów. Rzuciłem słowa, za które chcieli podawać się do dymisji...

Marszałek wzburzony milczy. Za oknem po szybach cieknie brudna, jesienna woda, za szybami stoi świat rozkisły i rozlazły. Marszałek położył rękę na gazecie. Pobiegłem wzrokiem po tytułach: "Alianci dali jednorazowe zamówienie w Stanach na sumę miliarda funtów". To znaczy 25 miliardów złotych. Tyle co dwadzieścia pięć lat naszych całkowitych budżetów wojennych. Wielki Boże!... Marszałek znów zaczął mówić:
- Od wiosny częściowo mobilizowaliśmy, to jakże się burzono!... Trzeba znać nasz naród, niewytrwały. Z grupy śląskiej miałem ponad 1000 dezercji do Niemiec. Jak można było stale trzymać Polskę pod bronią? I za jakie środki?
- Ale ją wstrzymano na dwa dni przed wybuchem wojny.
- Bo sojusznicy drżeli, abyśmy nie zrobili czegokolwiek, co by mogło być przez Niemców podane jako polska prowokacja.
- A ich pomoc?
- Mieli uderzyć całą siłą.
- Gdyby nawet. Czyż nie liczyliśmy się, że broń pancerna nas zgniecie?
- Muszę przyznać - mówi z rozbrajającą i przerażającą prostotą marszałek - że nie doceniałem aż tak dalece znaczenia broni pancernej. - Pomilczał. - Gdyby to taka wojna, jak w 1920 roku, to moglibyśmy się opierać.
- Jakaż więc była koncepcja?
- Jakąż koncepcję mieć można przy tym położeniu geopolitycznym? Ale czy można było sączyć wątpliwość w naród, który ma walczyć?
- To łudzenie spowodowało dziką ewakuację.
- Za ewakuację odpowiadają władze cywilne.
- Oficerowie też ewakuowali się z żonami i betami.
- Oficerowie nie ewakuowali się z żonami i betami - mówi.
- Oficer też nie był szkolony na to, że pozostanie w linii bez żadnych rozkazów.
- Rozkazy były do końca wydawane hughesem (dalekopisem - red.) i przez samoloty.
Zamilkłem skonsternowany. (...)
Z ust marszałka wydobył się głos - drewniany, jakby nienależący do niego. Ramiona pochyliły się.
- Mówią... że jestem... tchórzem... że... uciekłem...
Przesilałem się bezradnie, by przyjść temu głosowi z pomocą.
- Mówią, że jestem tchórzem. - Śmigły nabiera w siebie powietrza. (...)
- Miałem trzy rzeczy do wyboru - marszałek opanował głos - to było: 1) walczyć, 2) odebrać życie, 3) pójść do niewoli. Walczyć, nie miałem więcej jak pół kompanii, to znaczy skierować z pistoletami na czołgi oficerów sztabowych, dorobek całego dwudziestolecia teraz tak potrzebny. Odebrać życie, to znaczy stwierdzić przegraną. A może lecieć do Warszawy?...
Wstrząsnął się: - Za nic w świecie nie chciałbym dostać się do niewoli. Sądziłem, że wojska przejdą do Francji. Były nawiązane kontakty. Ach, ten nieszczęsny droit de passage... (...)
Zamknąłem w sobie wspomnienie tej rozmowy ciepłym uczuciem dla prawego człowieka, który został wyniesiony zbyt wysoko.

***
Melchior Wańkowicz (1892-1974) - wybitny pisarz i reportażysta. Teksty pochodzą z tomu "Strzępy epopei", który właśnie ukazał się w wydawnictwie Prószyński i S-ka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska