Wtedy do Lubina przyjechał premier Jan Krzysztof Bielecki i dramatycznym głosem oznajmił, że KGHM to posocjalistyczny kombinat: ruina gospodarcza i gruzowisko po II wojnie światowej.
I dopiero prywatyzacja postawi go na nogi. Zarządów Hanny Suchockiej pojawiły się konkretne plany: sprzedać amerykańskiemu koncernowi Asarco najlepsze złoże, kopalnie, hutę, a połowę załogi odesłać na kuroniówkę. Na szczęście prywatyzowanie KGHM przebiegało stopniowo i na polskich warunkach. Okazało się, że kolos na glinianych nogach, jak chciał Bielecki, to nowoczesne przedsiębiorstwo, które radzi sobie w rynkowych warunkach. Co prawie natychmiast doceniła giełda.
Pan premier bowiem nie doczytał, że menedżerowie z KGHM od początku, chcąc czy nie chcąc, podpatrywali zachodnie wzory organizacyjne i korzystali z zachodnich technologii. Bo 80 proc. miedzi KGHM sprzedawał imperialistom, także na pociski do karabinów, czym się nie chwaliliśmy. W efekcie KGHM był firmą zorganizowaną jak każdy zachodni koncern, z wyodrębnionym zarządem i podległymi mu zakładami (huty, kopalnie). Teraz znów ogłoszono potrzebę dalszego prywatyzowania KGHM. I tyle wiadomo. Reszta, podobnie jak przy sprzedaży stoczni, to sprzeczne komunikaty.
Raz minister obiecuje, że sprzeda 10 proc. akcji KGHM, ale rząd zachowa władzę nad spółką. Potem dodaje, że prywatyzacja poprawi organizację pracy i ukróci przywileje załogi. Czyli w domyśle - będzie inny władca niż państwo? Po wpadce ze stoczniami rząd powinien przemyśleć, co naprawdę chce zrobić z Polską Miedzią, by nie musiał się nią martwić minister opieki socjalnej.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?