Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dolny Śląsk po wojnie. Nasze dekady: 1981-1990

Jacek Antczak
dr Aleksander Srebrakowski
dr Aleksander Srebrakowski Janusz Wójtowicz
O dawaniu czadu z AC/DC, moherowych swetrach, partyzantach solidarnościowej opozycji i poszukiwaniu piwa w Cubie na Szewskiej rozmawiamy z historykiem, dr. Aleksandrem Srebrakowskim (matura 1981 - magisterka 1989).

Mam wrażenie, że lata osiemdziesiąte zaczęły się dla Dolnoślązaków, szczególnie dla wrocławian, 31 sierpnia 1980, w konkretnym miejscu, w zajezdni MPK przy ulicy Grabiszyńskiej. Gdzie Pan wtedy był?

Miałem 19 lat, chodziłem do technikum elektrycznego przy Hauke-Bosaka. Nie pamiętam dokładnie, ale 29 czy 30 sierpnia, w każdym razie, gdy zajezdnia już stała, w Piwnicy Świdnickiej był koncert Porter Bandu. Oczywiście, o strajku wiedziałem, popierałem, ale… zamiast stać pod zajezdnią, wybrałem koncert wrocławskiej wtedy kapeli. Przecież grał John Porter z Alkiem Mrożkiem, Cwynarem na basie i Leszkiem Chalimoniukiem na perkusji.

A tak, w 1980 wyszła ich słynna płyta - "Helicopters". Dziwne, bo kiedy się mówi o latach 80. ,wydaje się, jakby wtedy nie było normalnego życia. Najpierw kilkanaście miesięcy względnej wolności, potem wszyscy porządni ludzie walczyli w partyzantce, potem się trochę zniechęcili, a potem 4 czerwca 1989 roku skończył się komunizm. Zgadza się Pan ze mną?

I tak, i nie. Jako nastolatek trenowałem w Dolmelu wioślarstwo, potem się uczyłem - więc sport i szkoła wypełniały mi wtedy cały czas. Podobnie było z moimi kolegami, a na samym początku lat 80. chyba z większością społeczeństwa, z wyjątkiem ludzi, którzy pochodzili z rodzin o tradycjach opozycyjnych lub ocierali się o opozycję już wcześniej. Większość ludzi, oczywiście, była przeciw, nie akceptowała komuny, ale żeby od razu szli z bagnetem na broń, to nie bardzo. Potem, oczywiście, rewolucja Solidarności na Dolnym Śląsku nabrała pędu, mnóstwo ludzi zaangażowało się w tę konspirację.

Czyli jednak dwa miliony mieszkańców Dolnego Śląska nie walczyły z komuną, jak to dzisiaj czasem się przedstawia?

W czasie wojny partyzant ukrywa się w lesie, musi coś jeść i w coś się ubrać - ktoś go nakarmi, ktoś pomoże i jeśli się te osoby wliczy, to statystycznie wychodzi, że prawie wszyscy walczyli, choć bezpośrednio niewielu. W latach 80. takich cichych sympatyków Solidarności - ludzi, na których można było liczyć w razie, gdyby się działo coś złego, gdyby trzeba było ukryć Piniora czy Frasyniuka, było mnóstwo. Prawdziwych partyzantów niewielu. Podczas II wojny światowej też większość ludzi siedziała w domu i walczyła o przetrwanie fizyczne siebie i rodziny. Tak samo było w latach 80. Tak jest zawsze.
No to wróćmy do codzienności, chociażby tej kulturalnej. Chodziło się na koncerty Portera, na kogo jeszcze i gdzie? Na Klausa Mitffocha...

...na zespół CDN, na Lady Pank, który przez Borysewicza też był nasz, na koncerty piosenki studenckiej i poezji śpiewanej, a przede wszystkim na Przegląd Piosenki Aktorskiej. A gdzie? Do Pałacyku, Piwnicy Świdnickiej, Indeksu, Rury... Nie było tych miejsc zbyt wiele. W Hali Ludowej były wielkie koncerty - w 1985 zagrał Leonard Cohen, no i wtedy przyjechał do Wrocławia Iron Maiden. W latach 80. wielką rolę odgrywała radiowa Trójka - i nie chodzi bynajmniej o listę przebojów, ale audycje Manna, Chojnackiego, Kaczkowskiego, Beksińskiego.

Gdzie studenci chodzili na piwo?

Tam, gdzie akurat było. Do Cuby, Chmiela, a jak tam nie było, to do Ratuszowej, a jak nie było, to do Centralnej pod Pedetem, potem do Cyganerii, naprzeciwko Pałacyku. Ale lata 80. były przede wszystkim czasem prywatkowym. Chodziło się do imprezowych domów, co zresztą sprzyjało konspiracji. Tak jak niepodległość za czasów młodopolskich rodziła się w oparach absyntu, tak tu w oparach produktów winopodobnych, rodziło się podziemie. Dzisiaj bardzo ważni ludzie się puszą, wspominając tamte czasy, a te tematy podejmowało się często między kieliszkiem wódki a biodrem koleżanki. Komunę obalali młodzi ludzie i nie zawsze robiło się to z krzyżykiem na piersi i złożonymi ślubami jasnogórskimi.

Ale przecież to był czas mszy za ojczyznę, duszpasterstw...

Były i msze za ojczyznę, i chlanie wódy, i kręcenie gazetek w piwnicy. Była nauka, była miłość i próbowanie ułożenia sobie życia, czyli bieganie za rzeczami materialnymi, które właśnie rzucili... Ci, którzy mogli wyjechać na Zachód zarobić, jeździli albo emigrowali na stałe z przyczyn politycznych. To wszystko razem się działo, nic nie jest wypreparowane, taka była codzienność.

A propos, jak się ubierano?

W to, co się udało zdobyć. Uważam, że akurat moda była paskudna, jeśli chodzi o studentki. Dziewczęta nosiły te powłóczyste szaty, ukrywające wszelkie atrybuty kobiecości, jakieś welury i indyjskie spódnice. Choć wśród grup słuchających Bajmu czy Lombardu było inaczej - pamiętam tlenione i tapirowane włosy.
Do tego punki, popersi, metalowcy. To były czasy Jarocina.

Przed Jarocinem był Muzyczny Camping w Lubaniu Śląskim. Ale odbył się tylko raz czy dwa, bo tamtejsze władze nie chciały u siebie takich obdartusów. Wizualnie lata 80. były bardzo obdarte - hippisowski element decydował. Poza tym, wszyscy wtedy chodzili w jeansach, zdobywanych na różne sposoby. Na Krakowskiej kupowało się swetry tureckie w kratkę. Istniało też rękodzieło - ludzie sami sobie robili takie swetry z grubej wełny, na modłę góralską. Choć akurat w swetrach przemysł dawał radę, czasami nawet fajne były te robione maszynowo. No i to był czas moherowych sweterków, które się ubierało na eleganckie wyjście.

A wszyscy buntownicy nosili się za Stachurą w amerykańskich kurtkach wojskowych.

Akurat wszyscy. Taką amerykańską można było dorwać tylko, jak ktoś ją przywiózł z Berlina Zachodniego. A większość nosiła zielone wojskowe mora. A Stachurę, Kaczmarskiego i plakaty idoli muzycznych drukowały czasopisma Radar, Razem, Itd i Nowa Wieś. Pojawiło się też pierwsze czasopismo muzyczne - Non Stop... O proszę, jaki młody Janerka na okładce.

Słuchałem wtedy muzyki na grundigu, a Pan?

Miałem diorę mk.

MK?

Magnetofon kasetowy. Wtedy były już pierwsze wieże. A jeśli na kolumnach z Tonsilu włączyło się AC/DC, to dawały czadu na całe osiedle.

A co się czytało?

Książki z drugiego obiegu. Ciekawe, że w drugiej połowie lat 80. wydawano już nie tylko polityczne pozycje, ale właściwie wszystko. Bo, choć o tym nie wiedzieliśmy, rodził się normalny rynek książki i gazet. Jak się kilku kolegów zebrało i robili nielegalne pisemko, to już było komercyjne - szło się do drukarza, co prawda podziemnego, płaciło się i drukowało.
Robił Pan jakieś?

Tak, "Wichrzyciela" razem z Władkiem Stasiakiem, a potem "U siebie", związane z Ruchem Młodych Katolików i dominikanami.

A obok na historii sztuki zadekowali się jacyś wariaci w pomarańczowych czapeczkach, czyli Pomarańczowa Alternatywa. Z drugiej strony lata 80. to też czas Kościoła.

To była nie tylko duchowa działalność i nie tylko papież na obrazkach w bramach zajezdni. Kościół przyciągał wtedy ludzi niekoniecznie z nim związanych, różnych ateuszy, agnostyków, którzy tam mogli działać. Kościół wpuszczał tych ludzi do siebie, nagłaśniał ich, wspierał duchowo, ukrywał ich i nie dawał umrzeć z głodu. Wspaniale działały duszpasterstwa ks. Aleksandra Zienkiewicza, ks. Ludwika Wiśniewskiego. Był Orzech z pielgrzymkami, Kluby Inteligencji Katolickiej, słynne Tygodnie Kultury Chrześcijańskiej, Komitet Charytatywny przy arcybiskupie Gulbinowiczu. To wszystko były miejsca organizowania się społeczeństwa. Msze za ojczyznę mogą się wydawać patetyczne, ale wtedy, gdy człowiek znalazł się w tłumie, ramię przy ramieniu - to sam ten fizyczny kontakt pokazywał, że tworzymy taką siłę, która kiedyś rozwali tę komunę.

Gdybyśmy się mieli pokusić o wymienienie, tak po nazwisku, kilku dolnośląskich bohaterów lat 80.?

Poza wyżej wymienionymi duchownymi trzeba wymienić Władysława Frasyniuka, Józefa Piniora, Kornela Morawieckiego, Karola Modzelewskiego, Macieja Ziębę, Waldemara Majora Fydrycha. Z ludzi kultury Janerkę, Jacka Pontona Jankowskiego, Zbigniewa Makarewicza...

...Kazimierza Brauna, Jacka Zwoźniaka, Andrzeja Waligórskiego i całą Elitę, plastyczny Luxus.

Przypomina mi się wiele postaci i wydaje mi się, że lata 80. śmiało można też określić jako czas wariatów. Było wiele szalonych osób, świetnych na czas rewolucyjny, które dziś powinny zbierać splendory i odznaczenia, ale lepiej, by już nie działali.

Lata 80. to też czas rewolucyjnego karnawału?

I czas, kiedy zaczęła się rodzić prawdziwa wrocławskość, identyfikacja z miastem, bo przecież wtedy pokazaliśmy, że - jak śpiewał Kazik - "Wrocław pada ostatni".

Więcej w piątkowej "Polsce-Gazecie Wrocławskiej"

Cykl "Dolny Śląsk po wojnie. Nasze dekady" codziennie w "Polsce-Gazecie Wrocławskiej".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska