Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piłka nożna: Legia - Zagłębie Lubin 4:0

Michał Sałkowski
Marcin Obara
Beniaminek padł na kolana.

Retrospekcja. Maj 2007. Ostatni mecz sezonu 2006/07. Na Łazienkowskiej Legia podejmuje, walczące o koronę mistrzowską, Zagłębie Lubin.

Warszawian na prowadzenie wyprowadza Piotr Włodarczyk, w ostatniej akcji przed przerwą łebskim strzałem do remisu doprowadza Manuel Arboleda. Na 2:1 dla miedziowych celuje kapitan Michał Stasiak i lubinianie są o krok od korony. Kilkanaście minut przed końcem kontrowersja - po centrze z rzutu rożnego do siatki trafia legionista Roger Guerreiro.

Sędzia początkowo bramkę uznaje, ale potem - po konsultacji z liniowym decyzje zmienia i orzeka, że Brazylijczyk z polskim paszportem Alunderisa - obrońcę Zagłębia odpychał w walce o pozycję w polu karnym. Gola nie ma. A chwilę potem gwizdek obwieszcza piłkarskiej Polsce, że najlepsze jest Zagłębie.

Zejdźmy na ziemię. W niedzielny wieczór beniaminek ekstraklasy, czyli Zagłębie Lubin, znów wybiega na Łazienkowską. Przez pół godziny gra wyrównana, jeśli strzały, to pewnie lądują w rękawicach bramkarzy. No i szarżę wnet rozpoczyna prawą stroną Radović, wrzuca piłkę, Ptak wychodzi niepewnie, mija się z nią. Futbolówkę głową kontruje Paluchowski, piłka pionowo wzbija się do góry i opaaada... na czaszkę Kapiasa, który niezwykle interweniuje na linii bramkowej i tyłem głowy wpycha piłkę do bramki. Legia prowadzi 1:0. Ot, debiut popularnego Hupka w ekstraklasie.

Pięć minut później Pawłowski ścina do środka, uderza płasko. Słupek! Dopada do piłki Micanski i Pawłowskiemu ją wykłada. Poprawka znów ląduje na słupku.
- Uderzyłem dobrze, ale brakło szczęścia. Przy dobitce kąt był zbyt ostry. Nie zmieściłbym tego w bramce - ocenił trzeźwo w przerwie skrzydłowy Zagłębia.
Druga połowa to kubeł zimnej wody na głowę lubinian. W 47 minucie rozpędzony Paluchowski dziecinnym zwodem wkręcił w ziemię Jasińskiego i pokonał bezradnego Ptaka. Niespełna piętnaście minut później wspomniany Paluchowski znów wykazał się znakomitym instynktem. Ptak uśmiechnął się tylko pod nosem.

Natomiast w 67 minucie bramkarz Zagłębia zdobył się na siarczyste przekleństwo. Po rzucie rożnym celną główką popisał się Artur Jędrzejczyk. To był nokaut. 4:0. Osiem minut przed końcem po dośrodkowaniu Kolendowicza Micanski wepchnął ręką piłkę do bramki. Desperacja.

Miedziowi mogą dziękować Jagiellonii, że startuje z deficytem - 10 punktów, bo w innym wypadku zamykaliby tabelę. Po drugiej bramce misterny plan taktyczny Zagłębia - jeśli takowy był - legł w gruzach. Ligowy chrzest dla trenera Lesiaka nie był świętem. W piątek na Zagłębie czeka Wisła. Znów będzie boleć?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska