Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

www.zabilimipsa.pl

Małgorzata Matuszewska
Myśliwy może bezkarnie zabić psa, który biega po lesie. Wystarczy, że stwierdzi, iż pies stanowił zagrożenie dla dzikiej zwierzyny
Myśliwy może bezkarnie zabić psa, który biega po lesie. Wystarczy, że stwierdzi, iż pies stanowił zagrożenie dla dzikiej zwierzyny Fot. 123rf
Dziesiątki psów giną w polskich miastach. Jest coraz ostrzejszy konflikt między myśliwymi a właścicielami czworonogów.

Mega, suczka rasy sznaucer olbrzym, była piękną, łagodną i posłuszną towarzyszką Moniki Rakus-Szczerban. Razem ze swoją panią mieszkała w małej miejscowości niedaleko Ziębic. Wydawałoby się, że życie Megi, w porównaniu choćby z losem bezdomnych zwierząt błąkających się po ulicach polskich miast, to nieustająca sielanka. Przecież miała świeższe powietrze niż miejskie, dobry, ciepły dom i mnóstwo terenów do biegania. Jesienią zeszłego roku Mega została zastrzelona w lesie. Zginęła z broni myśliwego. Jest jednym z psów, które wciąż mogłyby żyć.
Historia Megi została opisana na internetowej stronie www.zabilimipsa.pl, wśród innych dziejów psich nieszczęśników.

Na mapie odstrzałów psów w Polsce zaznaczono prawie trzydzieści miejsc, w których zginęły psy, zabite przez myśliwych. Najwięcej jest ich w środkowej Polsce, w okolicach Poznania, Łodzi, Warszawy, a także na południu, wschodzie i Wybrzeżu. Dobrze, że Dolny Śląsk nie prowadzi w nieoficjalnej konkurencji największej ilości zastrzelonych psów. Na inter-netowej stronie widnieje tylko punkt niedaleko Wałbrzycha. Punkt, w którym życie Megi skończyło się na zawsze.

- Miała pięć lat i wychowałam ją od szczeniaka - opowiada Monika Rakus-Szczerban, leśnik.
- Chodziła ze mną do lasu, bo była bardzo łagodna i spokojna, więc nie musiałam się bać, że będzie zagrożeniem dla leśnej zwierzyny. Nigdy nie biegła za żadnym zwierzęciem, a chodziła ze mną do lasu, bo moim obowiązkiem jest obserwacja, co się w lesie dzieje. Zginęła 22 listopada zeszłego roku. Byłam wtedy w zaawansowanej ciąży, więc na sobotni spacer z Megą poszli moi rodzice. Mamie było zimno, szybko wróciła. Zanim dotarła do domu, ojciec już biegł z krzykiem, że ktoś zastrzelił Megę.

Padły cztery strzały z broni myśliwego. Mega była bez smyczy i oddalona 200 metrów od zabudowań, więc teoretycznie można było do niej strzelić.
- Ojciec nie miał świadków. Byli tam tylko on, pies i myśliwy - opowiada Monika Rakus-Szczerban.

Na mapie odstrzałów psów w Polsce zaznaczono prawie trzydzieści miejsc, w których zginęły psy, zabite przez myśliwych.

- Tato usłyszał strzał, pobiegł w kierunku odgłosu, usłyszał drugi strzał i już biegł do samochodu, żeby szybciej znaleźć psa. Pies już nie żył. Myśliwy powiedział: "Myślałem, że strzelam do dzika".
Właścicielka Megi zgłosiła sprawę na policję, wzięła adwokata, kilka razy odwoływała się do prokuratury prowadzącej sprawę zabójstwa psa. Nic nie zyskała. Myśliwy stwierdził później, że pies gonił sarnę (Mega już nie wyglądała na dzika) i wobec tego musiał strzelać.
- Nie został nawet powołany biegły kynolog, który mógłby stwierdzić, czy taki pies dogoniłby sarnę - tłumaczy Monika Rakus-Szczerban.

Ojciec pani Moniki nie przyjął mandatu za to, że pies biegał bez smyczy. Myśliwy zaproponował właścicielce, że "odkupi" jej szczeniaka. Nie chciała.
Dlaczego myśliwy strzelał do psa? Polskie prawo stanowi, że jeśli pies biega bez uwięzi 200 metrów od zabudowań, bez opieki i wykazuje oznaki zdziczenia, jest zagrożeniem dla zwierząt dziko żyjących (w tym łownych), można go zastrzelić.

- Megę wszyscy znali, także ten pan. Jak przyjechał po choinkę do mnie do lasu, Mega była ze mną, ale wtedy mu nie przeszkadzała. Ona nie wyglądała na zdziczałego psa - tłumaczy pani Monika.
Twórcy strony internetowej i postulatu "stop odstrzałom" chcą zmiany prawa. "Jeżeli idziesz do lasu, na pola oddalone od zabudowań, to możesz spodziewać się, że ktoś użyje przy tobie broni. Chcemy czuć się bezpiecznie i mieć pewność, że możemy ochronić siebie i nasze zwierzęta przed cierpieniem" - piszą na stronie internetowej.
I domagają się zmian w ustawie o ochronie zwierząt, wynikających z merytorycznej dyskusji obrońców praw zwierząt, myśliwych i właścicieli psów, wyraźnego oznaczenia tablicami ostrzegawczymi terenów łowieckich, na których używa się broni palnej, sprecyzowania w ustawie określenia "zdziczały pies i kot", ograniczenia prawa do odstrzału zdziczałych kotów i psów osobom odpowiedzialnym lub robienie tego w sposób zorganizowany, pod nadzorem władz.

I dalej piszą: "Nie zgadzamy się na taką interpretację prawa, to samosąd polegający na karaniu właściciela zabiciem psa. To nieodpowiedzialne użycie broni, stwarzające zagrożenie dla przebywających blisko ludzi. Można zareagować inaczej, pouczyć właściciela czy dać mu mandat (leśnicy, straż leśna).".

Niedawno Marcin Wierzba z Centrum Przyjaznych Relacji "Ludzie - Zwierzęta" opowiedział mi równie wstrząsającą historię osoby, której myśliwi na prywatnej łące zbudowali ambonę myśliwską. Prywatna łąka też może być terenem łowieckim. Kiedy właścicielka łąki poprosiła myśliwych, żeby rozebrali ambonę, usłyszała od nich: "A lubi pani swojego psa?". Groźba była jednoznaczna.
Jak więc powinny wyglądać przyjazne relacje na linii właściciel psa - myśliwy - pies - zwierzyna łowna?

Myśliwi często sami mają psy, ale oczywiście w każdym środowisku zdarzają się barbarzyńcy.

- Prawdziwym problemem jest, dlaczego ludzie mają prawo karać psa, czyli istotę zależną od człowieka? - zastanawia się Małgorzata Gostyńska, hodowca psów i mieszkanka wsi pod lasem. - Opisywane przypadki są skrajnymi. Chodzi o to, żeby pies był dobrze ułożony, wychowany, przychodził do właściciela na zawołanie i nie odbiegał za daleko, także dlatego, że może wpaść w sidła. Moje psy nie odchodzą dalej niż kilka metrów i stawiają się na każde zawołanie. To człowiek odpowiada za ułożenie swojego psa - dodaje.

Małgorzata Gostyńska uważa, że nie na psie, tylko na ludzkie barbarzyństwo nie ma sposobu. - Myśliwi często sami mają psy, ale oczywiście w każdym środowisku zdarzają się barbarzyńcy - twierdzi. I dodaje, że "prawo nijak nie może poradzić sobie z bezdomnością psów i beztroską właścicieli w stosunku do zwierząt".

- Wałęsające się psy tworzą watahy i są zagrożeniem dla dzikich zwierząt - mówi Małgorzata Gostyńska. - Ktoś powinien przeciwdziałać bezdomności tych psów. One są zagrożeniem, ale to przecież nie jest ich wina. To wina człowieka.

Bartłomiej Popczyk z Polskiego Związku Łowieckiego:
- Rozumiemy problem, ale trzeba zmienić mentalność. Obowiązek dbania o ochronę zwierząt łownych ustawa nakłada na nas. Przecież nie mielibyśmy do czego strzelać, gdyby ludzie myśleli o psie jako o swoim towarzyszu, a nie robili wszystkiego, żeby to zwierzę radziło sobie samo.
Dorota Sumińska, lekarz weterynarii, znawczyni zachowań zwierząt i córka myśliwego, mieszka w pobliżu lasu.

- Stałym procederem wielu mieszkańców wsi jest spuszczanie psa z łańcucha na noc, żeby sam się wyżywił, a to znaczy, że pies musi kłusować po prostu z głodu. Dwa średniej wielkości psy potrafią zagonić sarnę na śmierć. Ale to ludzie są okrutni i bezmyślni, nie psy - uważa znana obrończyni praw zwierząt.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska