Przedsiębiorcze panie jeździły do tamtejszej fabryki dywanów i wracały z worami kolorowych nitek. Pracowicie je potem wiązały i dziergały swetry, czapki, szaliki. Szczytem awangardy było noszenie ich z pętelkami na wierzchu - po tym można było poznać artystyczną duszę i tak też nosili się bywalcy Festiwalu Teatru Otwartego czy Jazzu nad Odrą. Sweter z kowarskiej wełny można było także zobaczyć często w Pałacyku, kultowym klubie studenckim. Część pań wyżywała się plastycznie nie tylko w swetrach, ale także w kilimach wykonywanych z resztek wełny z Kowar. Profesorowe i gospodynie domowe wymieniały się wzorami, a najbardziej popularne kilimy przypominały obraz Van Gogha "Słoneczniki".
Bardziej mieszczańscy obywatele polowali na kowarskie dywany. Były dobrej jakości, miały klasyczne wzory, pasowały jak ulał do meblościanek z fabryki mebli z Olszyny. I znów wrocławianie wyprawiali się do Kowar, z których wracali z dumą wioząc na dachu auta dywanowy rulon. Dobrze widziane były znajomości w fabrycznym sklepie, bo gwarantowały stałą dostawę. A kto już zaopatrzył się w dywan, mógł wymienić go na przykład na wieżę z dzierżoniowskiej Diory.
Była ona, obok magnetofonu szpulowego "Grundig", przedmiotem westchnień wielu nastolatków. Diory nie ma już dawno. Olszyna padła. Kowary właśnie padają. Pojawiły się fabryki nowocześniejsze, bardziej ekologiczne i wydajne. A jednak żal mi serce ściska. Nie za PRL, ale za uczuciem radości ze zdobycia wełnianego dywanu i własnoręcznie wykonanego swetra z kowarskiej włóczki. Co tak ucieszy dzisiejszych 20-latków?
Zwijają się z Kowar, czyli koniec fabryki dywanów
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?