Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żołnierze z misji marzą, żeby znów stanąć w szeregu

Redakcja
- Strasznie brakuje mi wojska i chcę w nim pracować - mówi Jan Mariański
- Strasznie brakuje mi wojska i chcę w nim pracować - mówi Jan Mariański Marcin Oliva Soto
Kiedyś w pełni sprawni, młodzi mężczyźni, którzy w mundurach polskiego wojska pojechali do Iraku, Afganistanu czy Kosowa. Dziś pacjenci chirurgów i ortopedów. Mimo choroby, chcą dalej służyć w armii - pisze Bernard Łętowski

Ich doświadczenia są cenniejsze dla armii niż pełna sprawność fizyczna - zapewnia generał Czesław Piątas z Ministerstwa Obrony Narodowej.
Ale szara, polska rzeczywistość jest zupełnie inna. Nie każdy ranny na misji ma szanse na szybki powrót do normalnego życia, do dawnej pracy.

Major Artur Rakowski z Żagania chodzi. Były sztabowiec 11. Dywizji Kawalerii Pancernej ma nogi, co w jego wypadku wcale nie było oczywiste, zwłaszcza wtedy, gdy wracał do kraju z Afganistanu przez szpitale wojskowe w Bagram, Solerno i Rammstein.
W 2007 roku był w samochodzie, który najechał na "improwizowany ładunek wybuchowy" i potem jego nogi niezbyt nadawały się do użytku. Amerykańscy chirurdzy uparli się jednak, że Rakowski będzie chodził. I dotrzymali słowa.

Chodzi na razie z trudem. Jego świat to rehabilitacje, operacje, zabiegi i znów rehabilitacje. Czeka go jeszcze jedna operacja. Od wielu rannych na misjach kolegów różni się tym, że wciąż nosi mundur i jest czynnym żołnierzem.
- Przez pół roku, które spędziłem w szpitalu, przychodziło mi do głowy, że mogę nie wrócić do służby. Brałem pod uwagę taką ewentualność - mówi major Rakowski. Jego żona Ewa zaczynała liczyć się z tym, że będzie miała w domu rencistę.
- Ale na szczęście udało się, jakoś tam się poruszam. To, że chodzę, to jest fuks, sojusznicy się postarali - mówi major. - Nie wyobrażałem sobie życia bez wojska. Jak żołnierz nie wojuje, to gnuśnieje.
Armia doceniła jego fachowość - pracuje w Biurze Analiz Rynku Uzbrojenia w Warszawie. Inni weterani nie mają takiego szczęścia.

Wrócić do wojska chce, ale nie może starszy szeregowy Jan Mariański z Krosna Odrzańskiego. On też najechał dwa lata temu na minę w Afganistanie. Wybuch rzucił nim o dach rosomaka. Żołnierz uderzył głową o stal. Ma niedowład lewej połowy ciała wynikający z powikłań neurologicznych. Ma też potężną chęć włożenia munduru. Na to jednak musi poczekać.
- Pomagam narzeczonej w pracy w aptece, zapisałem się nawet do szkoły farmaceutycznej, aby coś robić, bo brakuje mi zajęć - mówi Janek. - Staram się nie siedzieć w domu, bo w domu pięć razy myję jeden talerzyk i podlewam kwiatki. Wszystkie książki już przeczytałem. Strasznie brakuje mi wojska i chcę w nim pracować.
Nie ma wrażenia, że wojsko o niego nie dba: dostaje zapomogi, macierzysta jednostka interesuje się tym, co się u niego dzieje. Sam mówi, że ma lepiej niż cywile, bo na rehabilitację czeka pół roku, a nie cztery lata.
Właśnie dla takich jak Rakowski czy Mariański powstało Stowarzyszenie Rannych i Poszkodowanych w Misjach Poza Granicami Kraju. Poszkodowanych w misjach żołnierzy postanowił skrzyknąć ponad rok temu m.in. obecny szef stowarzyszenia, Daniel Kubas z 3. Pułku Przeciwlotniczego w Szczecinie, były żołnierz, uczestnik misji w Iraku. Ma 75 procent uszczerbku na zdrowiu, miał rozległe urazy czaszkowo-mózgowe, krwiaki mózgu, stłuczony płat przedni, pęknięte kości czaszki, złamaną szczękę i liczne uszkodzenia kręgosłupa.

- Jesteśmy po to, żeby pomagać sobie, ale także tym, którzy będą kolejnymi rannymi - mówi Kubas. - Chcemy też reprezentować nasze środowisko, żeby było nas słychać. Chcemy doprowadzić do tego, abyśmy mogli dalej służyć w wojsku, bo ci ludzie mają takie doświadczenie, którego nie ma nikt. Nie chodzi tylko o zapomogi dla byłych żołnierzy, ale o to, aby wykorzystać potencjał zawarty w tych ludziach. Wojsko nas potrzebuje, a my potrzebujemy wojska - wszyscy mogą skorzystać na naszym doświadczeniu.

Założenie jest proste: to, co przywieźli do kraju ranni na misjach żołnierze, to - oprócz chorób, urazów i bólu - ogromne doświadczenie, które trzeba spożytkować. Spożytkować dla dobra następnych, którzy pojadą na misje, ale także dla dobra tych poszkodowanych. Bez wojska często nie radzą sobie w życiu, popadają w problemy, tracą motywację do życia, nie potrafią znaleźć sobie miejsca w społeczeństwie. Wielu z nich świat wali się na głowy, które, wciąż pamiętające bojowy stres, takiego ciężaru udźwignąć nie potrafią.

Nowa ustawa o służbie wojskowej żołnierzy zawodowych już wprowadziła nową kategorię zdrowia: zdolny do służby z ograniczeniem. Kiedyś takiego ustawowego rozwiązania nie było, dziś jest - trzeba je tylko wprowadzić w życie, zatrudniając weteranów.
- Jestem żołnierzem i doświadczenie, którego się nabiera na misjach, na pewno procentuje - mówi major Rakowski. - W obcych armiach mówią to samo. Żołnierz to jest taki zawód, w którym przygotowanie do pracy sprawdza się na wojnie. Dzięki Bogu, my nie musimy sprawdzać tego u nas w kraju.

Jednostki w całym kraju mają szukać miejsc pracy dla żołnierzy, którzy przyjechali z misji pokojowych z ranami i nie powrócili do służby.
- Na strzelnicy w 10. Brygadzie Kawalerii Pancernej w Świętoszowie może pracować instruktor nie do końca sprawny fizycznie - mówi sekretarz stanu w MON, generał Czesław Piątas. - Trzeba go tylko zatrudnić, żeby wykorzystać jego umiejętności z korzyścią i dla armii, i dla niego.
- Oni są dla wojska bardzo cenni, bo mają doświadczenie z działań bojowych - mówi dowódca Wojsk Lądowych, generał broni Waldemar Skrzypczak. - To doskonali nauczyciele, doskonali instruktorzy i na bazie swoich doświadczeń potrafią przekazać wiedzę innym.
Rodzi się jedna wątpliwość - czy rany weteranów będą dla młodych żołnierzy uwiarygodnieniem instruktorów, czy też smutnym przykładem, który zmniejszy liczbę chętnych do wyjazdów na misje. Młodzi żołnierze raczej nie chcieliby mieć takich problemów z chodzeniem o własnych siłach, jak major Rakowski czy szeregowy Mariański.
- Na pewno nie będą straszyć żołnierzy - mówi generał Skrzypczak. - Ich rany z misji mogą być pouczające dla innych żołnierzy. Kiedy poszkodowany na misjach będzie mówił o swoich błędach albo niedopatrzeniach, o przyczynach wypadku czy odniesienia rany - być może pozwoli innym uniknąć takich sytuacji w przyszłości.

Starszy plutonowy Tomasz Nowak z 10. Brygady Kawalerii Pancernej w Świętoszowie dziewięć lat temu był w Kosowie. W 2004 roku pojechał na drugą zmianę do Iraku, a niedawno wrócił z pierwszej zmiany polskiej misji w Czadzie. Ranę przywiózł z Iraku.
- W Karbali uczestniczyliśmy z Amerykanami w akcji - opowiada plutonowy Nowak. - Jakoś tak się nie udało i oberwałem w nogę. Rana postrzałowa, ale łagodna i do dziś się cieszę, że tak się skończyło.

Nowak pozostał w wojsku i jest dowódcą drużyny w Świętoszowie.
- Nie działam na żołnierzy jako przykład niepowodzenia na misji. To, że byłem na misjach, raczej pozwala im traktować mnie jako bardziej doświadczonego - mówi Nowak. - Mogę im przekazać to, co przeżyłem i widziałem. Jeśli ktoś jest po przejściach i egzaminie bojowym, ma w wojsku szacunek.
Na to liczy armia, szukając etatów dla weteranów.
- Ich doświadczenie sprawia, że inni żołnierze traktują ich z większym respektem - mówi generał Skrzypczak. - Ktoś, kto był już na misjach i wrócił stamtąd ranny, może opowiedzieć także o błędach, które popełnił i których powinni uniknąć inni. Na pewno będzie wiarygodny dla żołnierzy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska